Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie tylko liga ładnie pachnie

Marcin Łada
Archiwum GL
Spaliny najlepiej pachną po długiej zimowej przerwie - tak zawsze myślałem. Byłem bardzo milutko zaskoczony, kiedy przyjechałem we wtorek pod stadion w Zielonej Górze i poczułem znajomy słodki zapaszek, który sprawił mi równie dużą przyjemność, jak ten marcowy.

Główne bramy były pozamykane, a kilku kibiców wchodziło na trybuny bocznym wejściem. Cóż, turnieje zaplecza kadry juniorów nie cieszą specjalnym zainteresowaniem. Szkoda, bo imprezy młodzieżowe to świetna okazja, żeby wyrobić sobie zdanie na temat formy miejscowych i obcych juniorów, którzy będą w przyszłości decydowali o obliczu polskiego żużla. Po latach można z dumą wspominać, że tego czy tamtego zawodnika widziało się w czasach, kiedy ledwo wystawał zza kierownicy lub z trudem dosięgał haka. Niestety, wielu uczestników podobnych imprez nigdy nie wypłynie na szersze wody, więc to także jedyna okazja, by w ogóle zobaczyć ich w akcji.

Ostatnie zdanie na pewno nie dotyczy Maksyma Drabika i Kacpra Woryny. Potomkowie znanych żużlowców dzielnie jadą śladami protoplastów. Obaj prezentują wyborną technikę i dobry refleks, ale widać różnicę lig. Drabik systematycznie porównuje nie tylko umiejętności, ale przede wszystkim sprzęt ze światową czołówką. Woryna nie ma takiej okazji i to już całkiem wyraźnie zaznacza się na dystansie. W motorach pierwszoligowca z Rybnika czasem po prostu brakowało prędkości. Lubuszanom, tym początkującym, ale także bardziej doświadczonym, sporo jeszcze do obu talentów brakuje. Chodzi przede wszystkim o ten doskonale znany kibicom błysk. Próżno go było szukać u naszych, choć w kilku wyścigach prezentowali się naprawdę przyzwoicie.

Kiedy tak sobie oglądałem młodzież, przypomniał mi się Marcel Kajzer. Zwróciłem na niego uwagę właśnie podczas jednego z licznych dawniej juniorskich turniejów przy W69. W starym kevlarze Grzegorza Walaska na rozpadającym się motocyklu, ale z ogromnym zacięciem i fantazją. Młodziak z Rawicza pokonywał najwyżej dwa okrążenia, ale robił to w stylu, który trudno było zapomnieć. Wcale się nie zdziwiłem, kiedy zobaczyłem go kadrze Polski. Liczyłem, że rozwinie skrzydła i na dłużej zagości w ekstralidze. Nic z tego. Brak szczęścia, a może doświadczonego menedżera z prawdziwego zdarzenia złożyły się na klapę. Kajzer popadł w przeciętność i obijał się w pierwszej lidze chwilami z trudem wiążąc koniec z końcem. Na dokładkę ostatnio złamał nogę.

Przy Wrocławskiej spotkałem także byłego żużlowca zielonogórskiego klubu, o którym rozmaite portale pisały kiedyś, że wybrał karierę piosenkarza. To nie do końca prawda. Skończył studia, ma solidną pracę i przez kilka ostatnich lat nawet nie odwiedził stadionu. Jest żywym dowodem, że bez szlaki też można żyć i to całkiem dobrze.
Zaprzeczeniem tego, co napisałem w ostatnim zdaniu jest z kolei Jan Janu. - Chciało ci się przyjeżdżać na trening? - zapytałem Czecha, który nie odpuszcza żadnej imprezy. - To przecież turniej odparł całkiem poważnie. Był nie tylko we wtorek, ale pojechał do domu się przespać i wrócił w środę na dalszy ciąg. To jest kibic!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska