18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wszystkie rany czas zagoi. Czy skrzywdzeni przez byłego proboszcza z Witnicy doczekają się sprawiedliwości?

Maciej Dobrowolski
Maciej Dobrowolski
Czy skrzywdzeni przez byłego proboszcza doczekają się sprawiedliwości?
Czy skrzywdzeni przez byłego proboszcza doczekają się sprawiedliwości? projekt Tomasz Bocheński/ Istock
W Witnicy już od dawna mówiło się, że były proboszcz miał niezdrowe ciągoty do nieletnich. Ale relacje osób, które miały paść ofiarą ks. Stanisława, są wstrząsające! Pokrzywdzeni do dziś czekają na sprawiedliwość. Czy to się w końcu stanie?

W ostatnich miesiącach 2020 roku opinię publiczną zszokowały doniesienia medialne, które opisywały przypadki pedofilii wśród księży oraz stawiały w złym świetle najwyższych hierarchów Kościoła, w tym bpa Stefana Regmunta, który kierował diecezją zielonogórsko-gorzowską w latach 2008-2015. Padły pytania, czy Kościół należycie wyjaśniał wszystkie zgłoszenia o molestowaniu seksualnym nieletnich.

W tym kontekście należy wspomnieć, że jednym z oskarżanych duchownych jest ks. Stanisław, były proboszcz w Witnicy, a także wieloletni dyrektor seminarium w Paradyżu. Udało nam się porozmawiać z jedną z jego ofiar - Andrzejem, elektrykiem ze wsi pod Zieloną Górą (prawdziwe imię i nazwisko do wiadomości redakcji). Andrzej do dziś leczy się z traumy, ks. Stanisław żyje zaś w wygodnym domku na Podkarpaciu, bez żadnej kary. No, chyba że za taką uznać odsunięcie od posługi kapłańskiej...

Co wydarzyło się w seminarium?

Rodzina Andrzeja była zawsze bardzo religijna, tak też rodzice starali się wychować swojego syna, wpoić mu szacunek do Kościoła i księży. Ojciec Andrzeja, z zawodu budowlaniec, przez wiele lat pomagał ks. Stanisławowi w różnych pracach, zarówno gdy ten był wykładowcą w Paradyżu, proboszczem w Witnicy, czy nawet w jego domu w Żuklinie. Andrzej znał księdza, ufał mu...

- To był początek lat 90. Miałem wtedy 11 lat. Ksiądz wciąż był jeszcze w Paradyżu. Zaprosił mnie do siebie do seminarium, abym jakoś fajnie spędził ferie zimowe. Mi się to bardzo podobało, bo tam był kolorowy telewizor czy słodycze z Zachodu, których za komuny nie dało się kupić w sklepach. Mogłem też liczyć na jakieś prezenty - opowiada Andrzej.

Chłopiec zatrzymał się w seminarium. Ksiądz zapraszał go wieczorami do swojego mieszkania nad furtą klasztoru, wspólnie spędzali czas. - Pewnego razu po dobranocce włączył kasetę wideo. Na początku nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co widzę. Jakaś kobieta ciężko dyszała. Szybko jednak okazało się, że jest to porno - tłumaczy nasz rozmówca. - Ksiądz zaczął mnie uspokajać, twierdził, że taka jest natura człowieka, że to sprawia ludziom przyjemność.

Kolejnej nocy duchowny miał się posunąć krok dalej. - Podczas kolacji ks. Stanisław poczęstował mnie winem. Przekonywał, że to na dobre trawienie przed snem. Upił mnie, a potem zaproponował, że pomoże mi się położyć na łóżku w jego mieszkaniu - opowiada Andrzej.

Tak rozpoczął się koszmar 11-latka. Ksiądz najpierw miał rozebrać do naga jego, później siebie, a potem razem znaleźli się w łóżku. Miał chwycić chłopca za członka, ściskać i masturbować.

- Przyłożył też moją rękę do swoich genitaliów, też kazał ścisnąć i wykonywać ruchy w górę i dół. Ale to mu nie wystarczyło. W końcu położył się na mnie, jego penis znalazł się między moimi nogami, a on zaczął się rytmicznie poruszać - wspomina z trudem Andrzej.

Dla niego opowieść o tych zdarzeniach to okropne przeżycie. Na tym jednym gwałcie miało się jednak nie skończyć. - Gdy byłem w Paradyżu, przychodził regularnie, raz nawet, gdy brałem kąpiel - dodaje.

- Jakiś czas później znowu znalazłem się w klasztorze. Tam u księdza w seminarium wtedy były też dwie dziewczynki. Byłem świadkiem, jak ksiądz je molestował - opowiada Andrzej. Ale zwraca przy tym uwagę na inną kwestię. - Aby dostać się do jego pokojów, trzeba było przejść obok portierni, 24 godziny na dobę dozorował wejście do seminarium kleryk. Żaden z nich nigdy nie zapytał, co my tam właściwie robimy, po co ks. Stanisław sprowadza tyle dzieci. Jedynymi osobami, które się mną zainteresowały, były kucharki seminaryjne. Wtedy jednak nic im nie powiedziałem, to było zanim doszło do gwałtu - zaznacza nasz rozmówca.
Koszmarne wakacje

Kościół pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Witnicy
Kościół pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Witnicy Maciej Dobrowolski

Andrzej nigdy nie powiedział rodzicom ani słowa o tym, co go spotkało ze strony ks. Stanisława

Wstydził się. - Jak mógłbym im to zrobić? Ksiądz był szanowaną osobą, byli w niego wpatrzeni. Nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić - tłumaczy. Księdza starał się jednak unikać. Tak było do czasu, aż duchowny zaproponował rodzicom, że zabierze ich syna na wakacje do rodzinnego Żuklina. - Mama tak bardzo nalegała, że w końcu nie miałem wyjścia. Pojechałem - mówi Andrzej.

Dom księdza w Żuklinie był okazały, z basztami i wieżą. Dla Andrzeja miał jednak okazać się więzieniem, w którym koszmar zaczął się na nowo. Tym razem jednak udział w nim wzięła jeszcze pewna dziewczynka. - Tam się wtedy wydarzyło bardzo wiele złych rzeczy - mówi z trudem Andrzej. Ale opowiada.

Pierwsza sytuacja. Andrzej porządkuje ogród, wyrywa chwasty. Nagle ks. Stanisław woła go do garażu i mówi: „Jędruś, bo mam taką potrzebę...” i wyjmuje swojego członka ze spodni, owija w szmatę i prosi, aby mu ulżyć.

Druga sytuacja. Ksiądz najpierw w nocy odwiedza dziewczynkę, a potem przychodzi do Andrzeja. Wkłada chłopcu ręce w majtki i opowiada o tym, jak jego „kochanica” była piękna, jakie ma wspaniałe piersi. Namawia chłopca, aby ten również ją odwiedził i włożył swojego penisa w jej „usta, które ma na dole”. Andrzej nie rozumie, o co chodzi ks. Stanisławowi, więc ten woła go do sąsiedniego pokoju, tam czeka już rozebrana dziewczynka. Widać, że się wstydzi, leży na brzuchu z poduszką na głowie. Ksiądz kładzie się obok i zaczyna lizać ją między nogami...

- To trwało bez końca. Wieczorami ksiądz nas gwałcił, a następnego dnia rano odprawiał w prywatnej kapliczce mszę wraz z komunią. Później zabierał nas na wycieczki, na przejażdżkę autem po okolicy. Sadzał mnie z tą dziewczynką z tyłu na siedzeniu. Jak kogoś spotykaliśmy, to mówił, że wozi młodą parę. Z kolei od nas oczekiwał, że będziemy do siebie listy miłosne pisać. To było chore - twierdzi Andrzej.

Szukanie pomocy

Z wakacji chłopiec wraca psychicznie zdruzgotany. Obiecuje sobie, że już nigdy nie chce mieć do czynienia z ks. Stanisławem, choć ten potrafi mu jeszcze wysłać pocztówkę z pobytu w USA. Ale Andrzej nikomu nic nie zgłasza, wciąż nie mówi nic rodzicom. Swoją traumę nosi w środku. Chce o wszystkim zapomnieć. Z czasem jednak te okowy zaczynają puszczać. Zaczyna szukać pomocy... wśród innych duchownych.

- Najpierw w 1999 roku opowiedziałem o wszystkim na spowiedzi ks. Maciejowi z Międzychodu. W odpowiedzi usłyszałem jednak, że może zaszła jakaś pomyłka. W 2002 roku piszę do siostry Teresy z Pniew, ale ona jedynie zapowiada, że będzie się za mnie modlić. W 2006 roku koresponduję ze znajomym wikarym z Sierakowa, ale w odpowiedzi dostaję ogólniki. W 2007 roku piszę do franciszkanina z Wronek. W zamian przychodzi SMS ze słowami: „Mocne świadectwo” - wylicza Andrzej.

Dlaczego szukał pomocy jedynie w Kościele? - Tak zostałem wychowany. Wtedy wierzyłem, że tę sprawę należy rozwiązać wewnątrz Kościoła. Dziś wiem, że to był olbrzymi błąd. Kościół wykorzystał tę moją słabość. Na długie lata wpadłem w apatię i nic w tej sprawie nie robiłem. Dopiero film braci Sekielskich oraz poznanie historii pana Badowskiego były dla mnie przebudzeniem, stały się motorem napędowym do działania. „Tylko nie mów nikomu” i „Zabawa w chowanego” to obraz współczesnego Kościoła - uważa pokrzywdzony.

Pusta teczka ks. Stanisława

W 2014 roku ks. Stanisław kończy posługę w Witnicy i odchodzi na emeryturę, zamieszkując w odnowionym domu rodzinnym w Żuklinie. Tymczasem Andrzej o swojej traumie jest w stanie opowiedzieć dopiero kilka lat później. W 2019 roku postanawia zgłosić oficjalnie sprawę do kurii diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Zaczyna chodzić na terapię, stara się normalnie funkcjonować. Z wydarzeń z dzieciństwa zostaje mu jednak wstręt do alkoholu, kojarzy mu się z zagrożeniem. Nie znosi, gdy niespodziewanie ktoś go dotyka. Odczuwa lęk, gdy ma nocować w obcych pomieszczeniach, które przypominają te z czasów seminarium i Żuklina...

- Wielokrotnie rozmawiałem z ks. Dariuszem Mazurkiewiczem (delegat biskupa diecezjalnego ds. ochrony dzieci i młodzieży - przyp. red.) na temat tego, co mnie spotkało. Odnoszę jednak wrażenie, że tak naprawdę kurii nie zależy na ukaraniu winnego. Na przykład z wakacji w Żuklinie zachowałem do dziś zdjęcia, znam też część danych do identyfikacji dziewczynek. Ich tożsamość jest po części znana, ale nie zrobiono nic, aby je odnaleźć - złości się Andrzej. - Okazało się także, że teczka ks. Stanisława jest pusta (chodzi o zgłoszenia przestępstw na tle seksualnym - przyp. red.). Jak to możliwe, skoro kilka lat temu Dariusz Badowski w mediach opowiedział o tym, jak ksiądz go wykorzystał? Przecież spotkał się w tej sprawie z bp. Stefanem Regmuntem i ks. Mazurkiewiczem. To należy wyjaśnić.

Kuria oficjalnie przekazała zgłoszenie Andrzeja do prokuratury w Świebodzinie. Z powodu przedawnienia czynu postępowanie zostało jednak umorzone.

Ksiądz prosi o przebaczenie

Co ciekawe, w 2019 roku ks. Stanisław usilnie próbował spotkać się z Andrzejem. - Zaczęło się od tego, że moja terapeutka zaproponowała, abym napisał list do księdza, ale taki, który nigdy nie zostanie wysłany. A ja miałem pustkę w głowie, żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, co czułem. Więc poszedłem do warsztatu i wykonałem wielki półmetrowy krzyż. Nazwałem go Golgotą - opowiada Andrzej. I faktycznie, krzyż robi wrażenie, zrobiony z gwoździ łączonych drutem, jest symbolem bólu.

- Gdy pokazałem go terapeutce, to zbladła. Ale zaproponowała, żebym go wysłał księdzu. Tak też zrobiłem - mówi Andrzej. Wkrótce przyszedł list od ks. Stanisława. Czytamy w nim: „Szanowny Panie Andrzeju. Otrzymałem od Pana bardzo wymowny znak w dniu św. Apostołów Piotra i Pawła - w sobotę 29 czerwca br. Jest mi ogromnie przykro, że byłem przed 27 laty powodem zgorszenia dla Pana i cierpienia przez kapłana Kościoła. Obecnie stan mojego zdrowia (w maju miałem operację na biodro, poruszam się z trudnością, a mam już 81 lat) nie pozwala mi, abym przyjechał do Pana osobiście błagać o przebaczenie. Ale bardzo proszę, aby Pan mógł przyjechać do Żuklina, wrócę koszty podróży, abym mógł osobiście prosić o wybaczenie”.

Andrzej nie miał jednak zamiaru odwiedzać księdza. Dlatego ten postanowił napisać również do jego rodziców. „Piszę ten list do Państwa, bo ciąży mi na sumieniu zgorszenie, jakie dałem Pańskiemu Synowi małoletniemu Andrzejowi, gdy był u mnie 26 czy 27 lat temu w Żuklinie, zabawiając się niestosownie przy nim z (...). Na pewno dla młodego chłopca był to szok, iż kapłan może tak postępować. To był mój ciężki grzech, z którego się wiele razy spowiadałem, ale u pana Andrzeja pozostało do dzisiaj w pamięci to straszne moje zachowanie. Dzisiaj po tylu latach jest mi ogromnie przykro i okrywam się wielkim wstydem!” - pisze ks. Stanisław.

- Proszę sobie wyobrazić, że on nawet przyjechał do moich rodziców. Chciał, aby to oni nakłonili mnie do spotkania. Oni już wtedy wiedzieli, jak ksiądz mnie skrzywdził, ale i tak z szacunku do kapłana przyjęli go w salonie poczęstunkiem. Potem, odpowiadając na ciągłe pytania ks. Stanisława, wyjawili wiele informacji o moim obecnym życiu. Ksiądz kilkukrotnie wtedy dopytywał: „Kto to tak rozdmuchał?”. Do spotkania jednak nie doszło - mówi Andrzej.

Dlaczego jego zdaniem ks. Stanisławowi tak bardzo na tym zależało? - To taka taktyka księży oskarżanych o pedofilię, gdy grunt pali im się pod nogami. Próbują spotkać się z ofiarą, wręczyć jej jakiś prezent, przeprosić, załagodzić całą sytuację. A później w kurii twierdzić, że sprawa jest załatwiona - uważa Andrzej. - Ja nie jestem jeszcze w stanie wybaczyć tego, co się stało. Nie wierzę w jego skruchę. Ks. Stanisław powinien zostać wydalony ze stanu kapłańskiego. Ludzie powinni usłyszeć, że był po prostu psycholem i pedofilem.

Krzyż, jaki Andrzej wykonał „w prezencie” dla ks. Stanisława
Krzyż, jaki Andrzej wykonał „w prezencie” dla ks. Stanisława archiwum domowe

„Ksiądz zaczął się do mnie dobierać”

Jedną z osób, która również miała być molestowana przez ks. Stanisława, jest Dariusz Badowski. Mężczyzna odważył się w 2013 roku ujawnić i opisać swój przypadek w liście do bpa Regmunta na łamach „Gazety Świebodzińskiej”.

- Ks. Stanisława poznałem w kościele pw. św. Michała Archanioła w Świebodzinie, gdzie byłem ministrantem. Byłem młodym chłopcem, ks. Stanisław wydawał mi się wtedy fajnym, dynamicznym księdzem, takim z werwą i dobrym nastawieniem. Nie taki beton, jak to czasami potrafią być duchowni - mówi Badowski. - Ja byłem i wciąż jestem osobą wierzącą. Dlatego bardzo szanowałem księdza. Z tego powodu nie widziałem nic złego w tym, że ks. Stanisław zaprosił mnie na jasełka do seminarium w Paradyżu. Ta wizyta była uzgodniona z moimi rodzicami.

Ksiądz zabrał 13-latka na wieczór do swojego mieszkania nad furtą wejściową do seminarium. Wspólnie zaczęli oglądać telewizję. - W końcu zaproponował, że poczęstuje mnie jakimś napojem. Zgodziłem się, czemu nie. Niestety, ale okazało się, że to był alkohol. Dosyć szybko odpłynąłem, a ksiądz zaczął się do mnie dobierać - opowiada Badowski.

Czy pamięta, co się z nim wtedy działo? - Tego nie da się zapomnieć! Ks. Stanisław rozebrał mnie do naga, a potem zaczął kąpać w wannie. Potem sam położył się nago ze mną w łóżku. Masturbował na zmianę mnie oraz siebie. Ta noc była straszna, ciągnęła się bez końca. A po wszystkim czułem się kompletnie zeszmacony. Byłem na dnie rozpaczy - opowiada Dariusz.

Następnego dnia chłopiec postanowił wyjechać jak najszybciej do rodziny. - Pamiętam do dziś, jak czekałem na przystanku. Był trzaskający mróz, minus 20 stopni. Ale ja wolałem tam siedzieć niż wrócić do mieszkania księdza. W domu nic nie powiedziałem rodzicom - twierdzi mężczyzna.

Dlaczego nie powiadomił żadnych organów ścigania? - To były lata 80. Ksiądz jawił nam się wtedy jako półbóg, który walczy z komunistami. Ludzie po rękach całowali księży. U nas w domu nigdy nie rozmawiało się o sprawach związanych z seksem. Tym bardziej jak miałbym komuś opowiedzieć o gwałcie? Byłem wtedy przekonany, że nie dość, że zaprzepaściłbym swoją przyszłość, ludzie wytykaliby mnie palcami, to jeszcze dałbym komunistom „smaczny kąsek” i pretekst do ataków na Kościół - tłumaczy Badowski.

„Wybaczyłem księdzu to, co zrobił”

Po tych wydarzeniach Dariusz starał się ułożyć sobie życie, z ks. Stanisławem już się nie kontaktował. - Poszczęściło mi się, skończyłem szkołę, założyłem rodzinę, uporałem się z traumą. W końcu przyszedł taki dzień, że wstałem i zadzwoniłem do ks. Stanisława. Powiedziałem, że przebaczam mu to, co zrobił. On się wtedy rozpłakał przez telefon. Słyszałem, jak się jąka, próbując coś z siebie wykrztusić. Chciałem definitywnie zamknąć tę sprawę, mieć to już za sobą. Poczułem wtedy, jak całe to brzemię ze mnie spada - przekonuje Badowski.

Po tym zdarzeniu ksiądz miał zaprosić Dariusza do siebie na plebanię. - Gdy się spotkaliśmy, w ramach przeprosin wręczył mi obraz przedstawiający Chrystusa w drodze do Emaus. A z tyłu była dedykacja, że dziękuje za okazanie wybaczenia. Ale jednocześnie zasłaniał się niepamięcią wobec tego, co się wydarzyło. Strasznie się w tym plątał, nie chciał się otwarcie przyznać do tego, co zrobił - zauważa Badowski.

Dlaczego więc, mimo wybaczenia, Dariusz upublicznił sprawę? - Jako osoba wierząca muszę nieść świadectwo. Ja już nie mam żalu do ks. Stanisława, przebaczenie to jeden z największych darów wiary. Ale ludzie muszą znać prawdę. Musimy też pamiętać, że w każdym środowisku znajdą się osoby, które krzywdzą innych, nie oznacza to jednak, że od razu cała organizacja jest zła. Ludzie mają swoje słabości, ale w przypadku księży oskarżanych o pedofilię bardzo dużą rolę do odegrania mają hierarchowie Kościoła - podkreśla Dariusz.

I kontynuuje ten wątek: - Ten list w mediach pisałem, mając 46 lat. Po jego publikacji zostałem zaproszony na spotkanie z bp. Regmuntem, na które w 2014 roku udałem się z Dariuszem Krokoszyńskim. Obaj opowiedzieliśmy o naszych przypadkach molestowania przez księży. Usłyszałem wtedy od bp. Regmunta, że on zajmie się tą sprawą, mam to nawet na piśmie. Później okazało się, że teczka ks. Stanisława jest pusta. Wygląda na to, że jedyną przykrością, jaka go spotkała, było przejście na emeryturę - twierdzi Badowski.

Prokuratura umorzyła postępowanie w jego sprawie z powodu przedawnienia czynu.

„Ksiądz lubił wyrośnięte dziewczynki”

Po ostatnich publikacjach prasowych w październiku 2020 roku wybraliśmy się do Witnicy, aby wypytać o byłego proboszcza. Dla wielu mieszkańców oskarżenia pod jego adresem to jakaś mglista sprawa, większość nie znała szczegółów. Jaki więc ich zdaniem był ks. Stanisław?

- No, sporo zrobił dla naszego kościoła, remontował, naprawiał. Nie pił specjalnie, tak samo nie było hazardu - wspomina dwóch starszych panów odpoczywających na skwerze w Witnicy.
- A chłopców i dziewczyny to lubił? - pytam dyskretnie.
- Chłopców to chyba nie. Ale dziewczyny to lubił, często mu siadały na kolanach, a on je głaskał. Mówiło się, że lubił takie wyrośnięte. Raz wyszła z tego wielka awantura, jak się jeden z rodziców dowiedział - opowiadają panowie.

Więcej światła na tamte wydarzenia rzuca Krystyna (prawdziwe imię i nazwisko do wiadomości redakcji), która w latach 90. pomagała na parafii. - Na plebanię przychodziłam, bo wtedy było się zwolnionym z lekcji. Proboszcz znał mnie, bo przygotowywałam się do bierzmowania. Takich dziewczyn jak ja było siedem. Ksiądz trochę jakby nas sobie wybrał, a potem zapraszał. Wtedy nie widziałam w tym nic złego - wspomina kobieta.

Ale przyznaje, że w Witnicy mówiło się, że ksiądz ma pewne ciągoty. - Ja sama wystraszyłam się dopiero, gdy zauważyłam dziwną scenę. Ksiądz z powodów zdrowotnych nosił pod ubraniem pas z królika. Zaproponował mojej koleżance, że go jej pokaże, rozpiął nawet kilka guzików sutanny a potem złapał ją za pośladki - relacjonuje Krystyna.

Dla niej samej ks. Stanisław miał przygotować prezent na urodziny. - Zaprosił mnie po niego na plebanię. Była to biblia, a w środku 30 tys. starych złotych. Gdy mi go wręczał, poprosił w zamian o pocałunek w usta. Bardzo mnie to spłoszyło, uciekłam i już nigdy nie wróciłam - twierdzi kobieta.

Kościół pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Witnicy
Kościół pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Witnicy Maciej Dobrowolski

„No, daj buzi”

Inne doświadczenia z ks. Stanisławem ma Agnieszka (prawdziwe imię i nazwisko do wiadomości redakcji). - Miałam 13 lat. Ja i dwie moje koleżanki zostałyśmy zaproszone przez ks. Stanisława na plebanię w Witnicy w celu pomocy przy sprawdzaniu, czy w swojej bazie danych ma nazwiska wszystkich mieszkańców. Ksiądz w zamian za pomoc obiecał nam wyjazd na obóz, tzw. oazę. Oczywiście, zgodziłyśmy się, takie zaproszenie to był zaszczyt - relacjonuje Agnieszka. - Gdy dotarłyśmy na plebanię, przywitał nas w drzwiach i zaprowadził do pokoju. Już po drodze zaczęło się jakieś przytulanie i prośby w stylu „Daj buzi”. Później kazał sobie siadać na kolanach, a w razie odmowy robił to na siłę. Byłyśmy speszone takim zachowaniem.

Później ksiądz miał kazać czekać dziewczynkom na siebie, sam zaś urzędował w innych pomieszczeniach, co jakiś czas tylko przybiegał i prosił o pocałunek. - Tak jakoś naszedł na mnie z tym swoim „Daj buzi”, że odchyliłam się, podniosłam kolano i ksiądz nadział się na nie swoim przyrodzeniem. Wtedy pojęczał z bólu i wyszedł. Gdy wrócił, stwierdził, że już dziś nie ma czasu na to, co zaplanowaliśmy. Na końcu jednak podjął ostatnią próbę. Zwrócił się słowami: „No, daj buzi, nie wstydź się, to nic złego, przecież jestem księdzem, mówisz do mnie ojcze, a tacie się przecież daje buzi”. W ten sposób skończyła się moja przygoda z Kościołem - twierdzi Agnieszka. I dodaje, że swoje zeznanie przekazała do kurii diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.

„Niezdrowe ciągoty proboszcza”

Poczynania ks. Stanisława w Witnicy zaowocowały tym, że w 1999 roku „Ziemia Gorzowska” opublikowała na swoich łamach artykuł „Niezdrowe ciągoty proboszcza” autorstwa Ewy Szutowicz. Znajdują się tam relacje uczniów z witnickiego ogólniaka, którzy mieli kontakt z księdzem.

„Proboszcz zaprosił mnie z koleżanką do siebie na plebanię. Najpierw pokazywał nam zdjęcia, a później zaczął dotykać i głaskać po nogach. Jego ręka zawędrowała mi pod spódnicę. Wiem, że takie rzeczy również teraz mają miejsce - mówi Edyta. Razem z Martą wróciły w sobotę z pielgrzymki. Miały okazję porozmawiać na ten temat z koleżankami. - Jedna z koleżanek, o rok od nas młodsza, powiedziała nam, że proboszcz wsadził jej rękę do majtek. Inne przypominały, jak proboszcz proponował, żeby się z nim położyły na kanapie i poprzytulały” - czytamy w artykule.

Ks. Stanisław odsunięty od czynności kapłańskich

Skontaktowaliśmy się z kurią diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Zapytaliśmy m.in., czy bp Tadeusz Lityński podjął jakieś kroki i działania w sprawie oskarżeń dotyczących ks. Stanisława?

- Po przyjęciu zgłoszenia (28 maja 2019 r.) diecezja powiadomiła Kongregację Nauki Wiary - odpowiada ks. Andrzej Sapieha, rzecznik prasowy kurii. - Kongregacja nakazała przeprowadzenie dochodzenia wstępnego. Aktualnie dochodzenie wstępne na terenie diecezji zostało zakończone i trwa proces przekazywania akt do Kongregacji Nauki Wiary, która po ich przeanalizowaniu podejmie decyzję. Pragniemy nadmienić, że zaraz po otrzymaniu zgłoszenia i uprawdopodobnieniu zarzutów ks. S. został odsunięty od publicznych czynności kapłańskich. Sprawa została również zgłoszona przez nas do organów ścigania. Ponadto osoba zgłaszająca otrzymała opiekę psychologiczną.

Czy bp Lityński podjął również jakieś kroki wyjaśniające w kwestii wątpliwości dotyczących bp. Regmunta? - W trakcie wspomnianego wyżej postępowania dotyczącego ks. S. pojawiła się kwestia ewentualnych zaniedbań ze strony bp Stefana Regmunta. Bp Tadeusz Lityński powiadomił o tym Kongregację Nauki Wiary. Na razie otrzymaliśmy jedynie potwierdzenie, że powiadomienie to zostało przez Nuncjaturę Apostolską przekazane do Kongregacji. Ona zdecyduje o dalszych krokach w tej sprawie - informuje rzecznik.

Spytaliśmy kurię również o to, czy w dokumentach diecezjalnych znajdują się wpisy, które zostały wniesione w stosunku do księży podejrzanych o molestowanie i dokonywanie czynności seksualnych względem nieletnich i czy dotyczą one także ks. Stanisława. - W teczce personalnej ks. S. nie ma zgłoszeń ewentualnych przestępstw seksualnych wobec małoletnich, których miałby się dopuścić ten duchowny. Natomiast jeśli chodzi o tego rodzaju oskarżenia wniesione wobec innych księży, to postępowania kanoniczne bądź trwają, bądź już zostały zakończone. Takich postępowań jest kilka - tłumaczy ks. Sapieha. - O winie ks. Stanisława i ewentualnych karach zdecyduje teraz Kongregacja Nauki Wiary.

Kuria informuje, że wobec ks. S. trwa postępowanie karno-administracyjne. Z kolei w sprawie bp. Stefana Regmunta wiemy, że trwa już postępowanie wyjaśniające zlecone przez Stolicę Apostolską. Warto zaznaczyć, że odpowiedzi rzecznika kurii były uzgodnione z ks. Mazurkiewiczem, delegatem biskupa diecezjalnego ds. ochrony dzieci i młodzieży.

Za pośrednictwem kurii chcieliśmy spotkać się z bp. Regmuntem. Ten najpierw zgodził się na spotkanie, później jednak postanowił je odwołać i przesłał jedynie swoje oświadczenie. Oto jego treść:

„W związku ze skierowaną do mnie prośbą o wypowiedź dla Gazety Lubuskiej w sprawie sprzed 30 lat przekazanej przez pana Dariusza Badowskiego (...) dotyczącej jednego z duchownych diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, aktualnie przebywającego na emeryturze, zamieszkałego poza diecezją zielonogórsko-gorzowską, bardzo dziękuję za zaproponowaną mi możliwość przedstawienia mojego stanowiska. Informuję, że do chwili obecnej nie znam treści akt przekazanych do Stolicy Apostolskiej w tej sprawie. Stolica Apostolska nie przekazała mi również żadnej informacji ani decyzji dotyczącej tejże sprawy. Dla dobra toczącego się postępowania i podjęcia właściwej decyzji postanowiłem nie wypowiadać się w mediach na temat tej sprawy”.

Apel radnych do biskupów?

Po artykułach dotyczących pedofilii w lubuskim Kościele sprawą zainteresował się Tomasz Nesterowicz, radny Zielonej Góry. - To są bardzo wstrząsające relacje, te sprawy należałoby wyjaśnić. Jako że w tym względzie bardzo duża rola spoczywa na hierarchach Kościoła, martwią mnie doniesienia o tym, że mogło tutaj dojść do zaniedbań ze strony biskupów. Chciałbym przypomnieć, że m.in. biskup Stefan Regmunt jest honorowym obywatelem Zielonej Góry. Ja, oczywiście, nikogo nie oskarżam, ale warto by było, aby biskupi jasno dali sygnał, że z ich strony nie było żadnych zaniechań w przypadku zgłoszeń dotyczących molestowania dzieci przez księży - tłumaczy Nesterowicz.

Radny przygotował w tej sprawie dwie uchwały-apele, w których zawarte są pytania dotyczące tego, czy biskupi mieli wiedzę na temat przestępstw na tle seksualnym. A jeśli tak, to czy podjęli odpowiednie działania, m.in. zawiadamiając organy ścigania. - Uważam, że to uczciwe postawienie sprawy. Jako radni nie możemy zrobić nic więcej, ale warto byłoby wyjaśnić tę kwestię - przekonuje Nesterowicz. Polityk SLD liczy na to, że jego uchwały znajdą poparcie innych radnych.

Osobno z bp. Regmuntem korespondował radny Andrzej Brachmański z klubu Zielona Razem. - Prosiłem biskupa, aby dla dobra całej sprawy sam zrezygnował z honorowego obywatelstwa miasta. W odpowiedzi otrzymałem jedynie pismo, że biskup wstrzymuje się z jakimikolwiek decyzjami w tej kwestii do zakończenia rozstrzygnięcia całej sprawy przez Stolicę Apostolską - mówi Brachmański.

Państwowa Komisja ds. Pedofilii

Zdaniem posła Jerzego Materny z PiS wszystkie przypadki pedofilii, zarówno w Kościele czy też wśród innych grup społecznych, należy dokładnie wyjaśniać. - Dlatego apeluję, aby o wszystkim informować Państwową Komisję ds. Pedofilii. Ona właśnie po to została powołana do życia - stwierdza Materna.

W tym kontekście warto jednak zauważyć, że pomimo stworzenia tego organu w 2019 roku, przez wiele miesięcy nie udało się obsadzić żadnego miejsca w komisji. Jej pierwszym członkiem został dopiero w połowie maja ubiegłego roku Błażej Kmieciak. Nominację ogłoszono już po emisji filmu „Zabawa w chowanego”, przedstawiającego m.in. zaniedbania władz państwowych w sprawie walki z pedofilią.

Ale poseł Materna zwraca uwagę na inną kwestię. - Bardzo źle się stało, że w już latach 90., po transformacji ustrojowej, dokładnie nie zbadano skali tego zjawiska. Już wtedy należało ujawnić wszystkie tego typu przypadki w Kościele. Dziś bylibyśmy w innym miejscu. Ja jestem osobą wierzącą, pedofilia jest dla mnie czymś z gruntu rzeczy bardzo złym, dlatego jestem przekonany, że musimy z nią walczyć we wszystkich obszarach życia społecznego. Przecież takie przypadki zdarzają się nie tylko wśród księży - wskazuje polityk PiS.

Spokojne życie na Podkarpaciu?

Ks. Stanisław mieszka obecnie w swojej rezydencji w Żuklinie na Podkarpaciu. Zapisał jednak dom zakonnicom ze Zgromadzenia Służebniczek Najświętszej Maryi Panny, które mieszkają w oddzielnej części budynku. Próbując nawiązać kontakt z księdzem, zadzwoniliśmy do sióstr. Niestety, usłyszeliśmy, że nie znają one numeru do ks. Stanisława, praktycznie prawie go nie widują i nie mają z nim kontaktu. Siostry wyraźnie zaznaczyły, że mieszkają kompletnie oddzielnie od ks. Stanisława i nie interesują się tym, co robi.

Korzystając z pomocy kurii, próbowaliśmy umówić się na rozmowę z ks. Stanisławem, ale ten nie zgodził się ze względu na zły stan zdrowia. Dlatego postanowiliśmy odwiedzić jego rodzinny Żuklin, aby spróbować spotkać się z nim osobiście na miejscu. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem udało się nam natknąć na ks. Stanisława, gdy wychodził z domu do samochodu. Duchowny był wyraźnie zaskoczony naszą wizytą, nie chciał jednak z nami rozmawiać, nie chciał umówić się na inny termin spotkania, odmówił również kontaktu telefonicznego. W krótkiej wymianie zdań udało się nam jedynie usłyszeć, że artykuły na jego temat są przesadzone, że popełnił jedynie część „tych rzeczy”.

Księdzem interesowała się Prokuratura Rejonowa w Gorzowie Wlkp., która prowadziła czynności sprawdzające dotyczące czynów lubieżnych z lat 1991-1998, których mógł dopuścić się były proboszcz parafii w Witnicy. Ostatecznie odmówiono jednak wszczęcia postępowania z uwagi na przedawnienie karalności tych czynów.

Mimo wszystkich medialnych doniesień na przestrzeni ostatnich lat ks. Stanisław wciąż widnieje w spisie honorowych kanoników Katedry Gorzowskiej. Na stronie parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Witnicy możemy zapoznać się z jego bogatą biografią oraz licznymi zasługami dla tutejszego kościoła...

Kolejny ksiądz, kolejna ofiara...

Razem z Dariuszem Badowskim w 2014 roku na spotkaniu z biskupem Stefanem Regmuntem był Dariusz Krokoszyński. To właśnie on namówił Badowskiego, aby w 2013 roku nagłośnić sprawę na łamach mediów.

Obaj panowie poznali się na początku lat. 80 w murach parafii pw. św. Michała Archanioła w Świebodzinie, gdzie pomagali jako ministranci. Młodzi chłopcy nie wiedzieli jednak wtedy, że każdego z nich spotka podobny los... Różnica polega jednak na tym, że o ile Badowskiego molestować miał ks. Stanisław, o tyle Krokoszyński miał paść ofiarą ks. Benedykta, proboszcza parafii.

- Nie wiem, czy wiedzieli o swoich „upodobaniach”, na pewno jednak jako duchowni się znali - mówi dziś Krokoszyński. Jak przedstawia się jego historia?

- Moja mama udzielała się na parafii w Jasieniu, była gospodynią. Z tego powodu sam często tam przebywałem, traktowałem to miejsce jak drugi dom. To właśnie tam poznałem księdza Benedykta, który był proboszczem. Dopiero później objął parafię św. Michała. Ksiądz znał mnie od dziecka, interesował się, jak mi idzie w nauce. Egzaminy do technikum w Świebodzinie poszły mi fatalnie, więc napisał list do dyrekcji, no i jakoś mnie przyjęli do tej szkoły. Trafiłem do internatu - opowiada Krokoszyński.

Problem jednak w tym, że jako pierwszoroczniak Dariusz był gnojony przez starszych kolegów. - Nie mogłem tego wytrzymać, uciekałem na parafię, gdzie czułem się bezpieczny. Znałem księży, przebywałem tam coraz częściej, nocowałem. Samego ks. Benedykta traktowałem wtedy jak drugiego ojca - twierdzi.

„To była dla mnie katorga”

- Tak było do czasu, aż pewnej nocy ksiądz przysiadł się do mnie w bibliotece i pokoju gościnnym, gdzie spałem. Zaczął pytać, jak się czuję, dojrzewając. Spowiadałem się u niego, więc wiedział, że się masturbowałem. Chciał jednak wiedzieć więcej, w jaki sposób to robię, czy mnie wtedy boli... Dopytywał, ale na tym się skończyło. Jakiś czas później odwiedził mnie kolejny raz. Ale posunął się już dalej. Chciał dotknąć mojego członka, tłumaczył, że to, co robię, nie jest grzechem, że on sam nie jest wolny od takich potrzeb. Zaproponował, że możemy sobie nawzajem pomóc, abyśmy robili to wspólnie. A potem chwycił mnie za genitalia i zaczął masturbować. Leżałem jak sparaliżowany, nie wiedziałem, co się dzieje, byłem w szoku - mówi Krokoszyński.

Po tym wydarzeniu Dariusz nie opuścił jednak Świebodzina, nie uciekł do rodziny. Dlaczego? - W tamtych czasach ksiądz to była osoba, która wiele znaczyła w społeczeństwie, była szanowana, księża walczyli przecież z komuną. Nie można było na nich powiedzieć złego słowa. Ponadto ksiądz miał nade mną psychiczną władzę, zawdzięczałem mu szkołę. Dlatego zostałem, choć zacząłem dla bezpieczeństwa nocować u zaprzyjaźnionego wikarego, w jego pokojach - tłumaczy Dariusz.

Ks. Benedykt wciąż miał jednak szukać pretekstów do kontaktów z chłopcem. - Ciągle zapraszał mnie na wycieczki. Chciał, żebym jeździł z nim np. do kurii w Gorzowie. Starałem się wykręcać, ale nie zawsze się udawało. Taka podróż to zawsze była dla mnie katorga. Jechaliśmy samochodem, a ksiądz kazał mi się wtedy ściskać się za genitalia, chciał, żebym mówił, że go kocham - opowiada Dariusz.

- Były też ferie w Bukowinie Tatrzańskiej. Myślałem, że chociaż tam będzie spokojny, bo zatrzymaliśmy się w pokoju z jeszcze jednym chłopakiem. Ale on w nocy i tak rękę pod kołdrę mi wpychał. Raz była nawet kuriozalna sytuacja, gdy podróżowaliśmy pociągiem do Warszawy. W przedziale, gdy byliśmy sami, ksiądz zasłonił nas płaszczem i zaczął mnie dotykać - twierdzi Krokoszyński.

„Nikomu nie zależało na wyjaśnieniu sprawy”

Gehenna Dariusza z ks. Benedyktem miała się skończyć dopiero, gdy w internacie w Świebodzinie przestał być „kotem”. - Przestałem wtedy przychodzić na parafię. Życie potoczyło się dalej, a ja starałem się o wszystkim zapomnieć. Mijały lata, a ja dorobiłem się własnej rodziny i dzieci, księdza widywałem sporadycznie na mieście. Ale proszę sobie wyobrazić, że to on dał mi ślub i ochrzcił dzieci - dodaje Dariusz.

Jak to możliwe? - Starałem się udawać, że nic się nie wydarzyło. Człowiek jednak z czasem dojrzał, zrozumiał, co go spotkało, że to było coś bardzo złego. Gdy zaczął się zmieniać klimat w Polsce, gdy w końcu głośno zaczęto mówić o księżach pedofilach, uznałem, że ja również muszę dać świadectwo. Szczególnie dotknęły mnie słowa hierarchów kościoła, że to są jedynie rzekomo marginalne przypadki. A przecież ja już wtedy wiedziałem, że jest nas więcej - tłumaczy mężczyzna.

Krokoszyński nie ma już szans na doczekanie się sprawiedliwości, ks. Benedykt zmarł w 2008 roku. - Zgłoszenie sprawy do biskupa Regmunta niewiele dało. Nikomu już nie zależało na wyjaśnieniu tej sprawy. Ostatecznie skończyło się tym, że Kościół opłacił mi 21 sesji terapii psychologicznej, która teraz została wstrzymana z powodu koronawirusa i rzekomego braku środków finansowych - twierdzi Dariusz.

Rozwiązaniem historyczna komisja?

Krokoszyński zwraca uwagę, że Kościół trzyma u siebie wszystkie dokumenty związane z przestępstwami seksualnymi wśród księży i nie chce się nimi dzielić. Ofiary nie mają żadnego wglądu do akt sprawy, tak też miało być w jego przypadku. - Pytałem o szczegóły śledztwa ks. Mazurkiewicza, ale w odpowiedzi nie usłyszałem żadnych konkretów - przekonuje Dariusz.

Jego zdaniem należałoby prześwietlić wszystkie stare sprawy związane z molestowaniem nieletnich przez księży. - Jeżeli Kościół naprawdę chce się oczyścić, to powinien powołać komisję historyczną, która zbada wszystkie zgłoszenia dotyczące pedofilii, nawet te, które uległy już przedawnieniu. Jestem jednak pewien, że polscy hierarchowie nigdy się na to nie odważą - mówi ze smutkiem Krokoszyński.

WIDEO:Modlitwy w intencji ofiar wykorzystania seksualnego w polskim kościele

źródło: TVN24/x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Nie wszystkie rany czas zagoi. Czy skrzywdzeni przez byłego proboszcza z Witnicy doczekają się sprawiedliwości? - Gazeta Lubuska

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska