Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie żyje przez nie swoje długi

Paweł Kozłowski Filip Pobihuszka 68 324 88 80 [email protected]
- Jedyny kredyt, jaki wzięliśmy z mężem, to był kredyt hipoteczny. Na budowę domu. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało - mówi Marianna Żur, żona pana Józefa.
- Jedyny kredyt, jaki wzięliśmy z mężem, to był kredyt hipoteczny. Na budowę domu. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało - mówi Marianna Żur, żona pana Józefa. Paweł Kozłowski
Rano zrobił zakupy, skręcił całą paczkę papierosów i poszedł do pracy. Około 18.00 znalazł go sąsiad w lesie za domem. - Do tej pory nie chce mi się w to wierzyć. Miał 51 lat. Przecież mógłby żyć - płacze żona pana Józefa.

W piątek minęło sześć lat od dnia, kiedy zaczęła się gehenna. Wtedy też był piątek trzynastego. Józef Żur wracał z pracy w Niemczech. W Słubicach wsiadł do autobusu do Zielonej Góry. - Dosiadły się do niego dwie dziewczyny. Wyciągnęły informacje, domyśliły się, że ma przy sobie pieniądze - mówi żona Marianna.
Było Winobranie. Mężczyzna musiał czekać na podmiejski do rodzinnego Droszkowa, więc poszedł z dziewczynami na deptak. - To były nowosolanki, obie mamy namierzone - wyjaśnia Łukasz Wojtasik, szef prokuratury w Nowej Soli.

W pewnym momencie pana Józefa ktoś zaatakował. - On mówił nam o dwóch czy wręcz trzech napastnikach, którzy do niego podbiegli. Z naszych dowodów wynika, że była to jedna osoba. Poznane wcześniej kobiety uciekły, gdy tylko zaczęło się zamieszanie - opowiada Wojtasik.

Pan Józef miał rozbity nos, stracił kilka zębów, był poobijany. Napastnik wiedział, że pieniądze ma ukryte w saszetce na szyi. Wraz z nimi stracił paszport, dowód osobisty i pozwolenie na pracę w Niemczech.

5 listopada 2007 do Droszkowa przyszło pierwsze pismo: blankiet z kredytem do spłaty. Kolejne listy dochodziły co dwa tygodnie. Aż do stycznia. Z banków, instytucji oferujących pożyczki, telewizji cyfrowej. Gotówkowe i ratalne. Telewizor za 3,7 tys. zł, pralka za tysiąc, kuchenka za 1,5 tys. zł... Na jednym wniosku o kredyt pan Józef jest rencistą, na innym kawalerem. Zgadzało się tylko imię, nazwisko i adres, nawet podpisów nie było. Mężczyzna domyślił się, że ktoś pozaciągał kredyty, posługując się jego dokumentami. Na każde pismo reagował. Odsyłał zaświadczenia o kradzieży, dołączał kopie pism z policji o pobiciu (na komendzie złożył blisko 400 podpisów do badania dla grafologa), a później też z prokuratury.

- Tata powiedział, że nie odda ani grosza. Że nie wziął żadnego kredytu, więc nie będzie ich spłacał - mówi córka Monika.

Pisma w końcu przestały przychodzić. Przez cztery lata był spokój. Ale w grudniu 2011 jeden z banków przekazał sprawę odzyskania należności firmie windykacyjnej. Chodziło o 12 tys. zł i firmę Best TFI SA z Gdyni. - Zaczęły się telefony. Dzwonili nawet trzy razy dziennie. Żądali, by udowodnił, że to nie on brał kredyty. W 1997 roku zachorowałam na raka. Mąż nie chciał mnie martwić, wszystko tłamsił w sobie - opowiada pani Marianna.

- Pan Józef walczył z tym, tłumacząc się podobnie, jak wcześniej. Podawał nawet sygnatury sprawy w prokuraturze, ale oni nie ustawali w swoich zachowaniach - podkreśla Wojtasik.

- Po każdym telefonie wychodził z domu. Czasami wracał dopiero wieczorem, palił papierosa za papierosem. Twierdził, że to jego problem, więc sam to załatwi. Nam nie mówił zbyt wiele. Później dowiedzieliśmy się, że żalił się sąsiadom, a w Zielonej Górze szukał prawnika - dodaje córka.

"Pękł" w maju. Po tym, jak z firmy windykacyjnej przyszło pismo, że jeśli nie zapłaci, to sprawa zostanie skierowana do sądu. Pan Józef stał się nerwowy. We wtorek, 21 maja miał się spotkać z naczelnikiem sądu w Nowej Soli. W poniedziałek zaczął nową pracę. Miał fach w ręku, robił remont u sąsiada. Z domu wyszedł o 11.00. Już nigdy nie wrócił. Powiesił się w lesie za domem.

- Słowa nie powiedział, nie zostawił listu. Dopiero jak policjant przyniósł mi dokumenty potwierdzające zgon, dotarło do mnie, co się stało - opowiada pani Marianna. - Może myślał, że tak uwolni nas od tego problemu...

Tydzień po pogrzebie Monika odebrała telefon od firmy windykacyjnej: - Teraz ja mam udowodnić, że tata nie brał kredytów. Straszą mnie, że będę je spłacała.

Rodzina poradziła się prawnika. Po każdym telefonie wysyła do windykatorów pismo z żądaniem zaniechania nękania. Złożyła zawiadomienie do prokuratury. Chce udowodnić, że firma swoim zachowaniem doprowadziła do tego, że 51-latek popełnił samobójstwo. Trwa postępowanie. - Badamy to pod kątem kilku możliwych przestępstw - wyjaśnia prokurator Wojtasik. - Możliwe jest na przykład przestępstwo stalkingu, czyli niepokojenia wzbudzającego w kimś obawę, i do tego mielibyśmy najbliżej. Bo stricte nakłaniania czy zmuszania do samobójstwa tam raczej nie było. Możliwe jest jeszcze ewentualnie zmuszanie do określonego zachowania groźbą.

Żeby oskarżyć o stalking, prokuratura musi najpierw udowodnić, że poszkodowany otrzymywał niepokojące go telefony oraz ich częstotliwość. Z tym problemu nie będzie. Ale trzeba też wykazać, jakie słowa w nich padły. - Przekazywane treści i sposób tych wypowiedzi musi budzić obawy i poczucie zagrożenia. To będzie trudniej udowodnić, ale pan Józef dzielił się tymi wiadomościami z innymi. Jesteśmy na etapie przesłuchiwania tych osób - mówi Wojtasik.

W czwartek rano wezwanie na przesłuchanie dostała córka, syn i synowa pana Józefa. Żona już zeznawała. Firmie windykacyjnej nic nie grozi, zarzuty mogą natomiast usłyszeć konkretni pracownicy. Za stalking można trafić za kratki nawet za trzy lata. Rodzina ustaliła już nazwiska trzech osób, które dzwoniły, będzie domagała się odszkodowania.
Krzysztof Borusowski, prezes Best TFI SA, nie widzi jakiegokolwiek związku między śmiercią pana Józefa a zachowaniem swoich pracowników. Nie czuje się w żaden sposób winny zaistniałej sytuacji. - Nie mam żadnej świadomości na temat prowadzonego przez prokuraturę postępowania. Swoją wiedzę o sprawie opieram na tym, co pokazała telewizja (historia ukazała się w jednym z programów - przyp. red.), i na wynikach audytu - stwierdza. - Jedyne, co mogę powiedzieć, to, że jest mi szalenie przykro, że do tego doszło, bo pan Józef był bardzo sympatyczną osobą i również z sympatią traktowany był przez naszych pracowników, którzy zawsze rozmawiali z nim spokojnie i bez napastliwości. Dlatego nie widzę tu kompletnie żadnego związku przyczynowo-skutkowego między tym, co zaszło, a naszą pracą. Osobiście jestem dumny z jakości pracy, którą wykonujemy.

Borusowski twierdzi, że jego firma robiła wszystko, by pomóc poszkodowanemu: - Jedynym dokumentem, dotyczącym bezpośrednio naszej sprawy, jaki dostaliśmy od pana Józefa, było potwierdzenie, że zgłosił zaginięcie dokumentów. Generalnie około 60 procent wszystkich naszych rozmów z klientami zaczyna się od tego, że komuś zginął dowód. Dlatego mamy określone procedury, które przy normalnym przebiegu sprawiają, że sprawy są umarzane. Prosiliśmy pana Józefa o dostarczenie jednego z szeregu możliwych dokumentów, które są w tym wypadku wymagane, a które posiadał, jak np. opinia grafologa. Jednak nigdy do nas nie dotarły. Obecnie sprawę zawiesiliśmy.

Rodzina tłumaczy, że pan Józef nie dostał opinii policyjnego grafologa, bo nie on był poszkodowany w tej sprawie, tylko banki i instytucje finansowe. W sprawie jest też inny wątek. Prawdopodobnie w Niemczech ktoś założył firmę posługując się dokumentami pana Józefa. Bliscy dowiedzieli się o tym już po jego śmierci. Niemiecki urząd skarbowy chce odzyskać 25 tys. zł zaległego podatku. Prokuratura w Nowej Soli wyjaśnia to z Ministerstwem Finansów. Na odpowiedź czeka też pani Marianna, która do Niemiec wysłała akt zgonu męża.

Postępowanie w sprawie pobicia i wyłudzeń jest zawieszone, bo sprawca nie został złapany. Namierzony przez prokuraturę podejrzany ukrywa się od półtora roku, prawdopodobnie za granicą. Niedługo zostanie wystawiony za nim list gończy. Kobiety, które sześć lat temu poznał pan Józef, na przesłuchanie w prokuraturze przyprowadziły ze sobą adwokatów, choć stawiły się tam tylko w charakterze świadków. - Jedna ma bogatą przeszłość kryminalną - dodaje Wojtasik.
Teoretycznie sprawa powinna skończyć się na pismach z wyjaśnieniami, które pan Józef słał do banków. Czy w takim razie one też ponoszą część winy za tragiczny finał całej sprawy? - Na kanwie tego, w jakich okolicznościach doszło do sprzedaży należności, wrócimy też do wątków banków - zapowiada prokurator.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska