Przez pierwszy miesiąc zakaz obejmował wszystkie lokale gastronomiczne w Niemczech. Palić było wolno tylko w wydzielonych i zamykanych pomieszczeniach, a także przy stolikach na wolnym powietrzu.
Jeśli ktoś nie dostosował się do nowych przepisów, musiał się liczyć z tym, że zapłaci surową karę. Klienci w Berlinie do 100 euro, a właściciele placówek lekceważący zakaz - nawet do 1000 euro. Najwyższe kary, sięgające maksymalnie 5000 euro, obowiązują do dziś w Saksonii.
Wielu właścicieli piwiarni zaskarżyło nowe przepisy do sądów, które w kilku przypadkach zezwoliły na palenie w małych lokalach. Czyli w takich, gdzie nie można wydzielić osobnego pomieszczenia. A pod koniec lipca niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał, że palenie powinno być dozwolone małych piwiarniach, pubach i lokalach o powierzchni mniejszej, niż 75 m2, w których nie można wydzielić osobnego pomieszczenia dla palaczy.
Zimowe ogródki i koce
Decyzja trybunału nie załatwiała jednak do końca sprawy, bo w restauracjach, barach oraz w innych miejscach, gdzie podaje się jedzenie, palić nadal nie wolno.
Niemieccy restauratorzy skarżą się, że jeśli tak dalej pójdzie, to splajtują. - Przychodzi do nas mniej klientów. Odstrasza ich po prostu to, że nie mogą sobie po obiedzie zapalić - skarżył się nam Steffen Jorg, kelner z Berlina.
Według niego latem jeszcze obroty są jako takie, bo goście siedzą na zewnątrz, gdzie można palić. - Ale jeśli chcemy, by palacze odwiedzali nas także zimą, to o tej porze roku także musimy wystawiać ogródek - mówił kelner. - I co, goście wytrzymują w mrozie?- spytaliśmy. - Podczas chłodów ustawiamy przy stolikach specjalne grzejniki. Dzięki temu wokół jest ciepło - tłumaczył S. Jorg.
Podobnie jak jego restauracja, radzą sobie inne lokale. Połowa stycznia, a cały berliński Kudam zastawiony jest prawdziwym lasem ogródków i parasolek. Dotychczas taki widok można było oglądać tylko latem. Wspomniane grzejniki stoją przy każdej restauracji, nieważne, czy jedno czy pięciogwiazdkowej. Niektórzy posunęli się do tego, że swoim klientom oferują ciepłe koce, byleby tylko zostali u nich, zjedli obiad, a potem w spokoju... zapalili.
Omijają zakaz bo... się opłaca
Jednak niektóre restauracje, leżące zwłaszcza poza centrum dużych miast, mają za nic wprowadzony zakaz palenia. - Owszem, na początku dostosowaliśmy się do przepisów - mówiła nam Erika Hass, która pracuje w jednej z restauracji na obrzeżach centrum Berlina.
Podkreśliła jednak, że już w kilka tygodni później liczba klientów tak zmalała, że szef bał się o przyszłość lokalu. - Zdecydował więc, że zakazu u nas nie będzie - opowiadała Erika. Przyznałą, że była kontrola, a potem kara, 100 euro. I o dziwo, tylko dla restauracji. - Liczyliśmy się z tym. Ale coś za coś: znów mamy klientów! - cieszyła się kelnerka, która zastrzegła, że każdy palacz jest u nich informowany, iż pali na własne ryzyko.
- A oni zgadzają się z tym, ryzykują i są zadowoleni. Poza tym mamy cynk, że kontrolerów jest mało, więc się nie boimy - wzruszyła ramionami Erika. - A co, jeśli jednak znowu będzie "nalot"? - spytaliśmy. - Cóż, wtedy zapłacimy. I tak w kółko będzie. Bo to nam się po prostu opłaca - twierdziła.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?