Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nietypowe pogotowie. Tutaj leczą dzieciom złamane serduszka

Michał Szczęch 68 359 57 32 [email protected]
Dzieci przychodzą do Chlebowa, by po chwili odejść stąd z biletem do lepszego życia. - Kocham te dzieci jak własne - mówi Katarzyna Jarocińska-Kawka.
Dzieci przychodzą do Chlebowa, by po chwili odejść stąd z biletem do lepszego życia. - Kocham te dzieci jak własne - mówi Katarzyna Jarocińska-Kawka. Tomasz Gawałkiewicz
Za polami i lasami, w gminie Maszewo, leży mała wieś. Chlebów się nazywa. Działa tu nietypowe pogotowie. Katarzyna i Piotr leczą dzieciom złamane serduszka.

Taka miłość wymaga poświęceń. Daje szczęście i boli. Jednocześnie. - Trudna miłość. Bo z jednej strony człowiek ma świadomość, że robi coś dobrego, kochając to dziecko jak własne. Z drugiej przeraża człowieka świadomość, że to wszystko jest tylko na chwilę, że za rok, może za półtora, z dzieckiem będziemy musieli się rozstać... - mówi Katarzyna, która z mężem Piotrem i trzema córkami lekcje tej trudnej miłości bierze od kilku lat. W tym czasie wychowali ponad 40 cudzych dzieci, przygarniając je na moment, by wysłać później w świat. Z biletem do lepszego życia.
Chwile słabości, zwątpienia, gdy kolejny malec odchodzi? Owszem, są. Katarzyna ucieknie wtedy na przykład w świat książek. Piotr pójdzie do gołębnika. Ładują akumulatory. I kochają od nowa. Następne dziecko, które przyjdzie w miejsce poprzedniego. Po ten bilet do lepszego życia...
O skierowaniu małych "pacjentów" do Katarzyny i Piotra decyduje najpierw sąd, później Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie. Dzieci, które tu przyjeżdżają, rzadko wspominają biologicznych rodziców. Nie wracają wspomnieniami, bo tęsknią? - Przecież mama, jaka by ona nie była, to jednak zawsze mama - zastanawia się niekiedy Katarzyna, próbując stworzyć tym dzieciom nowy dom. - To ja nie powinnam się angażować w tę miłość, a nie biologiczni rodzice...
A może dzieci, gdy trafią do Chlebowa, nie sięgają pamięcią, bo to za bardzo boli? Każdy z tych malców dźwiga balast trudnych wspomnień. Zdarzył się na przykład półroczny chłopiec - nieufny, płaczliwy. Biologiczni rodzice go krzywdzili.

Raz u Katarzyny i Piotra pojawił się chłopczyk, który w dawnym domu nie miał nawet łóżeczka. Przygotowali łóżeczko, zapalili lampkę. Malec wskoczył za szczebelki, chwycił przytulankę. - Ciociu, czy ja tu będę spał? - zapytał z radością. Łóżeczko? Niby drobiazg. Chłopiec wtulił się w poduszkę i zasnął.
Do "leczenia" maluchów w takim pogotowiu nie używa się antybiotyków. Katarzyna i Piotr, nietypowi lekarze, proponują miłość, opiekę i zainteresowanie, których wcześniej tym dzieciom brakowało. Za sprzęt medyczny służą tu między innymi zabawki. Terapią może być na przykład pyszny obiad.
Długo trwa, nim dzieci zrozumieją, że mogą zjeść kiedy chcą i ile tylko mają ochotę. Na śniadanie Katarzyna zaserwuje im płatki z mlekiem, kanapki, jogurty, owoce... - Jeju, to wszystko dla nas? - zdziwią się. Bywa, że włożą kilka kanapek do kieszeni. Chowają je później do szafki, pod tapczan. Z obawy, że to dobrodziejstwo to tylko tak na chwilę, że przeszłość powróci...

Z czasem dzieci próbują do Katarzyny mówić "mamo". - Słonko, kocham cię jak mama - tłumaczy wtedy. - Ale ja jestem twoją ciocią Kasią, a to jest wujek Piotrek - wskazuje na męża. Nie może przecież pozwolić, by dzieci przywiązały się za bardzo. To ważna zasada w takim pogotowiu. Trudna zasada, która działa w dwie strony.

Przystanek w drodze

- Niekiedy jesteśmy po prostu potrzebnym epizodem w życiu tych dzieci. Przystankiem na ich drodze. Niektóre odwiedzają nas po latach. Zobaczyć, że są dziś szczęśliwe? To coś najpiękniejszego, co może nas spotkać.
Katarzyna od urodzenia mieszka w Chlebowie. Jest sołtyską, ławniczką w sądzie w Krośnie Odrzańskim, członkiem stowarzyszenia Przystanek Nadziei w Gubinie. Pomysł, by założyć pogotowie dla skrzywdzonych dzieci, dojrzewał w niej lata. Zaczęło się jeszcze w Lubsku, w szkole z internatem. Katarzynę, jako nastoletnią dziewczynę, wciągnął tam wolontariat. Opiekowała się mieszkańcami domu starców. W tym domu, na piętrze, mieszkały dzieci. Trafiały tam z różnych przyczyn, często porzucone przez rodziców. Chore dzieci. To wtedy w Katarzynie odezwała się ta kiełkująca od dawna potrzeba...
Wyszła za mąż. Do Chlebowa wróciła tą samą polną drogą, którą kiedyś stąd wyjechała. Urodziła pierwszą córkę. Później drugą.

Mama, nim umarła 20 lat temu, zawsze się śmiała: - Kasiu, ty będziesz przedszkolanką!
Do dziś, gdzie Katarzyna się pojawia, tam maluchy do niej lgną. - O, przyjechała nasza ciocia! - wołają.
Raz, ponad siedem lat temu, do Katarzyny przyjechał w odwiedziny brat. Pracował niedaleko Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. - Wiesz co, jest tam szkolenie - podpowiedział. - Nie chciałabyś skorzystać?
Szkolenie między innymi z prowadzenia pogotowia rodzinnego. Wtedy nie miała nawet pojęcia, co to znaczy. I znów odezwała się ta dziwna potrzeba, kiełkująca od dawna. Katarzyna poszła na kurs.
Minął rok. Z PCPR do raczkującego pogotowia w Chlebowie przysłali pierwsze dziecko, noworodka - dziewczynkę po przejściach. Katarzyna i Piotr zostali dla niej tak zwaną krótkoterminową rodziną zastępczą, czyli rodziną na chwilę, aż do znalezienia adopcji. - Pokój odmalowaliśmy na różowo, zgromadziliśmy zabawki, wstawiliśmy łóżeczko, zupełnie, jakbym miała urodzić kolejne dziecko.
- Byle się nie przywiązywać - powtarzali na kursach. - Byle się nie angażować za bardzo - jak mantrę powtarzała Katarzyna. Wychowywali już dwie swoje córki, wydawać by się mogło, że nie będzie problemów.
- To nasz skarb - mówili. Pokochali dziecko jak własne. Po dwóch miesiącach pojawili się chętni, by adoptować maluszka. Dziecko odeszło. Za szybko?

Teraz, po sześciu latach, Katarzyna inaczej na to patrzy: - Dziewczynka ma wspaniały dom, znalazła nowych rodziców, pięknie się rozwija. Ale wtedy to dla nas był cios, bolesne poczucie straty. Raczkującą miłość i ogromne przywiązanie trzeba było momentalnie przeciąć. To miała być miłość na chwilę. Na szkoleniu myślałam, że to żaden problem, że sobie z tym poradzę. Na coś takiego człowieka nie przygotuje jednak nawet najlepszy kurs. Potrzebowaliśmy pomocy psychologa. Pojawiły się myśli, by to zakończyć. Rozstanie bolało za bardzo. Ale...
W międzyczasie do pogotowia Katarzyny i Piotra przyjechały trzy kolejne małe "pacjentki". Dzieci czekały na pomoc. Katarzyna i Piotr nie mieli już wątpliwości. Swój dom przekształcili w pogotowie rodzinne, a po roku Katarzyna urodziła trzecią córkę.

Coś za coś

Gdy Piotr idzie po świąteczną choinkę, najpierw zaznaczy kokardką najpiękniejsze drzewko w okolicy. Katarzyna, córka leśnika, choinki na Boże Narodzenie innej niż żywa sobie nie wyobraża. Później jest wyprawa do lasu, z całą gromadką dzieciaków. Najlepiej, gdy spadnie śnieg. Wtedy po drodze ulepią bałwana. To pierwsza taka wyprawa w życiu tych maluchów.
W kuchni rządzi Katarzyna. Połowę potraw na Wigilię przygotuje ona, połowę siostra. Dzieci też mają coś do powiedzenia. Kleją pierogi. A przynajmniej się uczą, całe umorusane w mące. Z tymi pierogami jest jak z choinką. Pierwsze pierogi, pierwsza choinka, pierwsze takie święta Bożego Narodzenia. Nawet prezentów nikt im wcześniej nie dawał.

Do wigilijnego stołu zasiada tu prawie 20 osób. - Bo skoro tylko w naszym domu jest nas 11 - uśmiecha się Katarzyna. I zawiesza głos. - Teraz będzie nas mniej. Bliźniaki i ich siostrzyczka właśnie odeszły. Znalazły nową rodzinę...
U Katarzyny jest dziś tak: jej praca to jej dom. A dom to jej całe życie. Z mężem wychowują trzy córki. Najstarsza ma 17 lat, młodsza 14, najmłodsza pięć. W swoim pogotowiu "uleczyli" też 42 dzieci z trudnych rodzin. Wszystkie trafiły do adopcji. W kolejce czekają następne.
- To niełatwa praca - uważa Katarzyna. - Bo zawsze jest coś za coś. Z jednej strony mamy poczucie spełnienia, z drugiej ból po każdym rozstaniu. Boimy się wypalenia zawodowego. Nie wolno wkładać całego siebie, nie wolno się angażować do końca w tę miłość. My jeszcze tak nie potrafimy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska