Przed wejściem na Manhattan... Nie, nie ten z drapaczami chmur za oceanem, ale ten nowosolski, z labiryntem sklepików. Zatem przed wejściem siedzi i żebrze pan w czerwonej czapeczce z daszkiem. Nie ma nóg. Obok starsza pani i dwaj młodzi mężczyźni sprzedający grzyby.
- Trzeba jakoś żyć - mówi proszący o anonimowość 20-latek z pobliskiej wsi z podgrzybkami w dłoni. - Od szkoły nigdzie na stałe nie robiłem. Ot, tyle co u kogoś na budowie. Wyjechać nie wyjadę, bo języków nie znam i starą matkę rencistkę mam w domu, to jak ją zostawię? Mój sposób na biedę to te grzybki. Kryzys? A co to jest?
- Brak pracy, perspektyw...
- Czyli całe moje życie. To może być lepiej?
A na pytanie o wiek "starej matki" chłopak odpowiada, że liczy ona sobie lat... 53. To pewnie odpowiedź na pytanie o perspektywy.
Trzy dekady kryzysu
Jerzy Dyakiewicz już nie może słuchać tych wszystkich informacji o nadchodzącym kryzysie. Dla niego, bezrobotnego od 16 lat, bez prawa do zasiłku, kryzys trwa już trzecią dekadę. Tak, tak, od początku lat 90.
- Próbowałem sobie radzić, byłem nawet rzemieślnikiem, a teraz chodzę, szukając możliwości jakiegoś dorobienia - tłumaczy. - A to skopię ogródek, a to coś przykręcę. W pośredniaku proponowano mi oczywiście szkolenie komputerowe i inne bajery, a ja przecież budowlaniec jestem. I teraz dostałem propozycje, aby iść na kominy! Mam 65 lat!
Pan Jerzy przyszedł pogadać do znajomego Zbigniewa Kaczmarka. Ten handluje odzieżą na Mnhattanie. Przekwalifikował się. Mówią o Solidarności i o przywódcach, którzy stali się politykami, i o tym, że związek zawodowy nie chciał wcale zmieniać ustroju, tylko żeby ludzie za swoją pracę mogli godnie żyć. Teraz ludziom przecież chodzi o to samo.
- Też byłem budowlańcem, ale wie pan, zrobili restrukturyzację przez likwidację - opowiada pan Zbigniew. - Radzę sobie, jak mogę. Najpierw handlowałem warzywami, teraz przerzuciłem się na odzież. Żona za pracą wyjechała do Wrocławia i jesteśmy takim weekendowym małżeństwem. Ale gdybym tylko mógł, wróciłbym do budowlanki. Że wiek nie ten? Jak nasi fachowcy jadą do Anglii czy Irlandii, nikt ich o wiek nie pyta, tylko o to, co potrafią. A u nas...
Pakowanie słoiczków
Z określeniem "permanentny kryzys", który trwa trzecie już dziesięciolecie, zgadza się Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. Chociaż nie zawsze zgadza się z przyjętymi powszechnie oznakami tego kryzysu, jak choćby z niskimi płacami w nowosolskich firmach.
- Nie mamy zaawansowanych technologicznie firm, a zatem zarobki są niskie, gdyż trudno płacić dużo za, na przykład, pakowanie słoiczków - tłumaczy. - Z kolei nie mamy technologii, gdyż brakuje nam wykwalifikowanego personelu. Gedia musiała sobie ich tak naprawdę wyszkolić...
Tyszkiewicz uchodzi za jednego z nielicznych samorządowców, który nie myśli o polityce, a właśnie o gospodarce. Cóż, jak dodają niektórzy, sam przyszedł do magistratu z biznesu. I pewnie dlatego nie chce się pogodzić z pewnymi stereotypami. Na przykład, że urządzanie trawników i malowanie kamienic nie jest sposobem na walkę z kryzysem. Jak uczy zdrowy rozsądek, miasto przyjazne mieszkańcom staje się bardziej atrakcyjne dla inwestorów. Dlatego rozmawiając z przedsiębiorcami, pokazuje nie tylko port i centrum Nowej Soli, ale także zielonogórski basen i filharmonię, starówkę w Bytomiu Odrzańskim. Z kryzysem można walczyć też farbami.
To sprawa szacunku
- Pracowałem w CAPRI i w Przylepie - mówi mieszkaniec Nowej Soli, który przedstawia się jako Franciszek. Imię fikcyjne, gdyż spotykam go, jak chwilowo zastępuje babcię klozetową, i uważa, że nie ma się czym chwalić. Mówi przede wszystkim o szacunku i pewności siebie, jaką dawała mu praca. Posiadanie "swojego" zakładu.
- Wycieczki, wczasy, trzynasta pensja... - wymienia jednym tchem. - Jak opowiadam wnukom, twierdzą, że cyganię, że tak było. Dopiero gdy pokazuję odznaczenia i dyplomy. Taaak, człowiek był szanowany, był ważny. A ten cały kryzys zaczął się wtedy, jak dyrektory tych wszystkich firm zaczęły myśleć o tym, aby sobie samochody pokupować, a nie o zakładzie.
Anna Błaszewska opowiada o czasach, gdy jak człowiek wstawał rano, o piątej, szóstej, to na osiedlu prawie we wszystkich oknach paliły się światła. Ludzie do pracy wstawali. A o 15.00 ruch był na ulicach, gdy z roboty wracali. Teraz rano ciemno, a tłum na ulicach na okrągło. Bo co ludzie mają robić?
- Jak facet, to pewnie w Dozamecie robił, a kobieta w Odrze - dodaje. - Ale to nie tylko te dwa zakłady. A Zinstal, LPBP, Bacutil, Fakro, stocznia...?
- Z radzieckiego szpitala przecież można było zrobić oddział onkologiczny, a co zrobiono? - pyta Kaczmarek. A pan Franciszek dorzuca na odchodnym, że ten kryzys to ludzi od środka psuje. Bo jak człowiek pracy nie ma, to traci wiarę w siebie. A już od lat 90. państwo ludzi psuje.
W zwyczaju Tyszkiewicza nie leży krytykowanie poprzedników, ale... Jednak w tamtym czasie, właśnie w latach 90., zmarnowano wiele szans, by kryzys był mniej toksyczny dla miasta. Gdyby wcześniej znaleziono inwestora dla Odry, tak jak Kronopol w Żarach zajął dawne tzw. płyty... Odra, a raczej to, co z niej zostało, do dziś nie płaci podatków, Dozamet dopiero teraz sięgnął do kasy. Władze miasta powinny wówczas uczestniczyć w ratowaniu przemysłu, w poszukiwaniu inwestorów. Oczywiście nie tylko deklaratywnym.
- Szlag mnie trafia, gdy pomyślę, że profesor Miłek szukał miejsca na założenie wyższej szkoły zawodowej i mógł trafić do Nowej Soli zamiast do Sulechowa - dodaje prezydent. - Czy weźmy firmę pana Ciupika w Czerwieńsku. Przecież lepiej skomunikowane jest nasze miasto. Dlatego tak walczę o park technologiczny.
Co z tym kryzysem
I Tyszkiewicz zdaje sobie sprawę, że miasto czekają co najmniej dwa kolejne lata - mówiąc eufemistycznie - chude. Jednak jego zdaniem Nowa Sól powinna robić to, co dotychczas. Dbać o miasto, zabiegać o inwestorów. Bo ważna jest konsekwencja.
- Może dziwić, dlaczego tak desperacko walczyliśmy o południową obwodnicę miasta, ale to uaktywni 100 hektarów ziemi zarówno dla budownictwa mieszkaniowego, jak i dla przemysłu - dodaje Tyszkiewicz. - Przecież musimy mieć perspektywy, przestrzeń do rozwoju. Nowosolanie nie zgodzą się, by ich miasto było sypialnią dla Zielonej Góry, mają swoje ambicje i marzenia.
W magistracie dziwią się przy okazji, dlaczego dziennikarze zawsze tylko ich z gospodarki rozliczają. A przecież instrumenty do walki z bezrobociem, kryzysem ma w ręku starosta.
- Nie tak do końca, rozwój miasta w dużym stopniu zależy od inwestycji w infrastrukturę - przekonuje starosta Józef Suszyński. - Owszem, powiatom z urzędu zapisano walkę z bezrobociem, jednak powiatowe urzędy pracy działają w sposób narzucony ustawą i wiele tych regulacji nie sprzyja pobudzaniu rynku pracy. Staramy się. Podobnie jak dostosować system oświatowy z rynkiem pracy. Tutaj podstawową barierą jest brak sensownego modelu finansowania kształcenia zawodowego. My mamy stosunkowo dużo szkół zawodowych, wprowadziliśmy kształcenie dualne, czyli w zakładach rzemieślniczych, i kursy zawodowe dla dorosłych... Trudniej kształcić nam pracowników wysokokwalifikowanych, ale tutaj staramy się współpracować z zakładami pracy.
Starosta dodaje, że nowosolanie to zaradni ludzie i jakoś ten kryzys przeżyją. Będą musieli.
Zaprząc bessę do roboty
- Oglądałam ostatnio w telewizji program, że w jakimś urzędzie pracy dają kobietom pieniądze na ciuchy, fryzjera i kosmetyczkę, aby lepiej wypadły na rozmowie z pracodawcą - kręci głową 50-latka spotkana przed pośredniakiem w Nowej Soli. - Co oni chcą, żebyśmy na ulicy pracowały? Mi już i kosmetyczka nie pomoże, kryzys na całej linii.
I kobieta mówi, że już nie wierzy. Nie wierzy w to, że znajdzie pracę i że pracę znajdzie któraś z jej dwóch córek. Marzy o tym, by wyrwały się z tego miasta, z tego kraju. Bo tutaj nie ma dla nich przyszłości.
Nie ma przyszłości w Nowej Soli? Piotr Drobisz tylko się uśmiecha. Może dlatego, że jest jedyną spotkaną w mieście osobą, która z kryzysu się cieszy. Jemu udało się kryzys obłaskawić, ba, zaprząc do roboty.
- Młodym firmom, takim jak moja, w czasach prosperity jest trudno - stwierdza. - Rozsyłałem oferty, produkty, a wszyscy odpowiadali, że ładnie, pięknie, ale mają już stałych kontrahentów, z którymi współpracujemy od lat. A kryzys zburzył ten stary układ. Życie jest brutalne, firmy szukają tańszych dostawców. I to szansa dla takich jak ja, którzy markę, renomę dopiero budują. Jeśli w tych czasach nie spocznie się na laurach, nie będzie biernie czekało na hossę, można naprawdę na kryzysie zarobić.
A dla starszego mężczyzny siedzącego na ławeczce przed kościołem św. Antoniego ten kryzys to nawet może być. Smutna i szara Nowa Sól lat 90. zyskała kolory, są ławki, skwery, do sklepu ma blisko, emerytura chuda, ale przynajmniej ma ją na co wydać.
- A kryzys? - i tutaj szybko się przeżegnał. - Ja, dzięki Bogu, z nim już nie muszę walczyć. Oby tylko mi ZUS-u nie zamknęli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?