Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowa Sól: kto się cieszy z kryzysu?

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Nowosolski Manhattan miał być sposobem na przekwalifikowanie się ludzi zwolnionych z Dozametu i Odry. Nie do końca się udało.
Nowosolski Manhattan miał być sposobem na przekwalifikowanie się ludzi zwolnionych z Dozametu i Odry. Nie do końca się udało.
Jerzy Dyakiewicz z Nowej Soli już nie może słuchać tych wszystkich zapowiedzi nadchodzącego kryzysu. Dla niego, bezrobotnego od 16 lat, bez prawa do zasiłku, kryzys trwa już trzecią dekadę. Tak, tak, od początku lat 90.

Przed wejściem na Manhattan... Nie, nie ten z drapaczami chmur za oceanem, ale ten nowosolski, z labiryntem sklepików. Zatem przed wejściem siedzi i żebrze pan w czerwonej czapeczce z daszkiem. Nie ma nóg. Obok starsza pani i dwaj młodzi mężczyźni sprzedający grzyby.

- Trzeba jakoś żyć - mówi proszący o anonimowość 20-latek z pobliskiej wsi z podgrzybkami w dłoni. - Od szkoły nigdzie na stałe nie robiłem. Ot, tyle co u kogoś na budowie. Wyjechać nie wyjadę, bo języków nie znam i starą matkę rencistkę mam w domu, to jak ją zostawię? Mój sposób na biedę to te grzybki. Kryzys? A co to jest?
- Brak pracy, perspektyw...
- Czyli całe moje życie. To może być lepiej?

A na pytanie o wiek "starej matki" chłopak odpowiada, że liczy ona sobie lat... 53. To pewnie odpowiedź na pytanie o perspektywy.

Trzy dekady kryzysu

Jerzy Dyakiewicz już nie może słuchać tych wszystkich informacji o nadchodzącym kryzysie. Dla niego, bezrobotnego od 16 lat, bez prawa do zasiłku, kryzys trwa już trzecią dekadę. Tak, tak, od początku lat 90.

- Próbowałem sobie radzić, byłem nawet rzemieślnikiem, a teraz chodzę, szukając możliwości jakiegoś dorobienia - tłumaczy. - A to skopię ogródek, a to coś przykręcę. W pośredniaku proponowano mi oczywiście szkolenie komputerowe i inne bajery, a ja przecież budowlaniec jestem. I teraz dostałem propozycje, aby iść na kominy! Mam 65 lat!

Pan Jerzy przyszedł pogadać do znajomego Zbigniewa Kaczmarka. Ten handluje odzieżą na Mnhattanie. Przekwalifikował się. Mówią o Solidarności i o przywódcach, którzy stali się politykami, i o tym, że związek zawodowy nie chciał wcale zmieniać ustroju, tylko żeby ludzie za swoją pracę mogli godnie żyć. Teraz ludziom przecież chodzi o to samo.

- Też byłem budowlańcem, ale wie pan, zrobili restrukturyzację przez likwidację - opowiada pan Zbigniew. - Radzę sobie, jak mogę. Najpierw handlowałem warzywami, teraz przerzuciłem się na odzież. Żona za pracą wyjechała do Wrocławia i jesteśmy takim weekendowym małżeństwem. Ale gdybym tylko mógł, wróciłbym do budowlanki. Że wiek nie ten? Jak nasi fachowcy jadą do Anglii czy Irlandii, nikt ich o wiek nie pyta, tylko o to, co potrafią. A u nas...

Pakowanie słoiczków

Z określeniem "permanentny kryzys", który trwa trzecie już dziesięciolecie, zgadza się Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. Chociaż nie zawsze zgadza się z przyjętymi powszechnie oznakami tego kryzysu, jak choćby z niskimi płacami w nowosolskich firmach.

- Nie mamy zaawansowanych technologicznie firm, a zatem zarobki są niskie, gdyż trudno płacić dużo za, na przykład, pakowanie słoiczków - tłumaczy. - Z kolei nie mamy technologii, gdyż brakuje nam wykwalifikowanego personelu. Gedia musiała sobie ich tak naprawdę wyszkolić...

Tyszkiewicz uchodzi za jednego z nielicznych samorządowców, który nie myśli o polityce, a właśnie o gospodarce. Cóż, jak dodają niektórzy, sam przyszedł do magistratu z biznesu. I pewnie dlatego nie chce się pogodzić z pewnymi stereotypami. Na przykład, że urządzanie trawników i malowanie kamienic nie jest sposobem na walkę z kryzysem. Jak uczy zdrowy rozsądek, miasto przyjazne mieszkańcom staje się bardziej atrakcyjne dla inwestorów. Dlatego rozmawiając z przedsiębiorcami, pokazuje nie tylko port i centrum Nowej Soli, ale także zielonogórski basen i filharmonię, starówkę w Bytomiu Odrzańskim. Z kryzysem można walczyć też farbami.

To sprawa szacunku

- Pracowałem w CAPRI i w Przylepie - mówi mieszkaniec Nowej Soli, który przedstawia się jako Franciszek. Imię fikcyjne, gdyż spotykam go, jak chwilowo zastępuje babcię klozetową, i uważa, że nie ma się czym chwalić. Mówi przede wszystkim o szacunku i pewności siebie, jaką dawała mu praca. Posiadanie "swojego" zakładu.

- Wycieczki, wczasy, trzynasta pensja... - wymienia jednym tchem. - Jak opowiadam wnukom, twierdzą, że cyganię, że tak było. Dopiero gdy pokazuję odznaczenia i dyplomy. Taaak, człowiek był szanowany, był ważny. A ten cały kryzys zaczął się wtedy, jak dyrektory tych wszystkich firm zaczęły myśleć o tym, aby sobie samochody pokupować, a nie o zakładzie.

Anna Błaszewska opowiada o czasach, gdy jak człowiek wstawał rano, o piątej, szóstej, to na osiedlu prawie we wszystkich oknach paliły się światła. Ludzie do pracy wstawali. A o 15.00 ruch był na ulicach, gdy z roboty wracali. Teraz rano ciemno, a tłum na ulicach na okrągło. Bo co ludzie mają robić?

- Jak facet, to pewnie w Dozamecie robił, a kobieta w Odrze - dodaje. - Ale to nie tylko te dwa zakłady. A Zinstal, LPBP, Bacutil, Fakro, stocznia...?

- Z radzieckiego szpitala przecież można było zrobić oddział onkologiczny, a co zrobiono? - pyta Kaczmarek. A pan Franciszek dorzuca na odchodnym, że ten kryzys to ludzi od środka psuje. Bo jak człowiek pracy nie ma, to traci wiarę w siebie. A już od lat 90. państwo ludzi psuje.

W zwyczaju Tyszkiewicza nie leży krytykowanie poprzedników, ale... Jednak w tamtym czasie, właśnie w latach 90., zmarnowano wiele szans, by kryzys był mniej toksyczny dla miasta. Gdyby wcześniej znaleziono inwestora dla Odry, tak jak Kronopol w Żarach zajął dawne tzw. płyty... Odra, a raczej to, co z niej zostało, do dziś nie płaci podatków, Dozamet dopiero teraz sięgnął do kasy. Władze miasta powinny wówczas uczestniczyć w ratowaniu przemysłu, w poszukiwaniu inwestorów. Oczywiście nie tylko deklaratywnym.

- Szlag mnie trafia, gdy pomyślę, że profesor Miłek szukał miejsca na założenie wyższej szkoły zawodowej i mógł trafić do Nowej Soli zamiast do Sulechowa - dodaje prezydent. - Czy weźmy firmę pana Ciupika w Czerwieńsku. Przecież lepiej skomunikowane jest nasze miasto. Dlatego tak walczę o park technologiczny.

Co z tym kryzysem

I Tyszkiewicz zdaje sobie sprawę, że miasto czekają co najmniej dwa kolejne lata - mówiąc eufemistycznie - chude. Jednak jego zdaniem Nowa Sól powinna robić to, co dotychczas. Dbać o miasto, zabiegać o inwestorów. Bo ważna jest konsekwencja.

- Może dziwić, dlaczego tak desperacko walczyliśmy o południową obwodnicę miasta, ale to uaktywni 100 hektarów ziemi zarówno dla budownictwa mieszkaniowego, jak i dla przemysłu - dodaje Tyszkiewicz. - Przecież musimy mieć perspektywy, przestrzeń do rozwoju. Nowosolanie nie zgodzą się, by ich miasto było sypialnią dla Zielonej Góry, mają swoje ambicje i marzenia.

W magistracie dziwią się przy okazji, dlaczego dziennikarze zawsze tylko ich z gospodarki rozliczają. A przecież instrumenty do walki z bezrobociem, kryzysem ma w ręku starosta.

- Nie tak do końca, rozwój miasta w dużym stopniu zależy od inwestycji w infrastrukturę - przekonuje starosta Józef Suszyński. - Owszem, powiatom z urzędu zapisano walkę z bezrobociem, jednak powiatowe urzędy pracy działają w sposób narzucony ustawą i wiele tych regulacji nie sprzyja pobudzaniu rynku pracy. Staramy się. Podobnie jak dostosować system oświatowy z rynkiem pracy. Tutaj podstawową barierą jest brak sensownego modelu finansowania kształcenia zawodowego. My mamy stosunkowo dużo szkół zawodowych, wprowadziliśmy kształcenie dualne, czyli w zakładach rzemieślniczych, i kursy zawodowe dla dorosłych... Trudniej kształcić nam pracowników wysokokwalifikowanych, ale tutaj staramy się współpracować z zakładami pracy.
Starosta dodaje, że nowosolanie to zaradni ludzie i jakoś ten kryzys przeżyją. Będą musieli.

Zaprząc bessę do roboty

- Oglądałam ostatnio w telewizji program, że w jakimś urzędzie pracy dają kobietom pieniądze na ciuchy, fryzjera i kosmetyczkę, aby lepiej wypadły na rozmowie z pracodawcą - kręci głową 50-latka spotkana przed pośredniakiem w Nowej Soli. - Co oni chcą, żebyśmy na ulicy pracowały? Mi już i kosmetyczka nie pomoże, kryzys na całej linii.

I kobieta mówi, że już nie wierzy. Nie wierzy w to, że znajdzie pracę i że pracę znajdzie któraś z jej dwóch córek. Marzy o tym, by wyrwały się z tego miasta, z tego kraju. Bo tutaj nie ma dla nich przyszłości.

Nie ma przyszłości w Nowej Soli? Piotr Drobisz tylko się uśmiecha. Może dlatego, że jest jedyną spotkaną w mieście osobą, która z kryzysu się cieszy. Jemu udało się kryzys obłaskawić, ba, zaprząc do roboty.

- Młodym firmom, takim jak moja, w czasach prosperity jest trudno - stwierdza. - Rozsyłałem oferty, produkty, a wszyscy odpowiadali, że ładnie, pięknie, ale mają już stałych kontrahentów, z którymi współpracujemy od lat. A kryzys zburzył ten stary układ. Życie jest brutalne, firmy szukają tańszych dostawców. I to szansa dla takich jak ja, którzy markę, renomę dopiero budują. Jeśli w tych czasach nie spocznie się na laurach, nie będzie biernie czekało na hossę, można naprawdę na kryzysie zarobić.

A dla starszego mężczyzny siedzącego na ławeczce przed kościołem św. Antoniego ten kryzys to nawet może być. Smutna i szara Nowa Sól lat 90. zyskała kolory, są ławki, skwery, do sklepu ma blisko, emerytura chuda, ale przynajmniej ma ją na co wydać.

- A kryzys? - i tutaj szybko się przeżegnał. - Ja, dzięki Bogu, z nim już nie muszę walczyć. Oby tylko mi ZUS-u nie zamknęli.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska