Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowosolanin Roman Wilant ogrodził swoją posesję i zagrodził drogę innym

Filip Pobihuszka
- Nie chcieli ze mną rozmawiać, powiedzieli tylko, że nie będą płacić – mówi Wilant zapytany o reakcję swoich sąsiadów na propozycję opłat
- Nie chcieli ze mną rozmawiać, powiedzieli tylko, że nie będą płacić – mówi Wilant zapytany o reakcję swoich sąsiadów na propozycję opłat Paweł Janczaruk
Roman Wilant postawił płot i spór o grunt rozgorzał na nowo. Właściciele zakładów i firm mieszczących się w sąsiedniej kamienicy boją się, że stracą klientów, bo jedyna droga do budynku prowadzi przez posesję Wilanta.

Spór o prawo do użytkowanie gruntu, toczący się między nowosolaninem Romanem Wilantem i sąsiadującymi z jego pizzerią przedsiębiorcami, wszedł w nową fazę. Zapowiedzi restauratora o ogrodzeniu parceli za lokalem przestały być tylko słowami. Zapowiadany od dawna płot wraz z bramą stanął w zeszłą sobotę, skutecznie komplikując dojazd do kilku zakładów funkcjonujących w sąsiedniej kamienicy. Teren należący do Wilanta był jedyną drogą prowadzącą m.in. do szkoły jazdy, zakładu fryzjerskiego i pogotowia krawieckiego.

- Od połowy stycznia jestem wpisany w księgi wieczyste - tłumaczy Wilant. - Wszyscy już dawno temu dowiedzieli się o tym, że jestem właścicielem tego gruntu, pokazałem stosowne papiery. Ogrodziłem posesję, bo mam takie prawo a wręcz obowiązek, bo jeśli coś się stanie, to ja będę za to odpowiadał. Nie zagrodziłem przecież wejścia do budynku - mówi Wilant. - Zaproponowałem sąsiadom opłatę za korzystanie z mojego gruntu.

Pozwolenie na postawienie bramy wyraziło też starostwo powiatowe, co wg właściciela pizzeri jest jednoznaczne z uznaniem jego prawa do gruntu. Twierdzi on też, że całą winę za zaistniałą sytuację ponosi spółdzielnia, która przed laty w sposób nielogiczny podzieliła grunt na działki.

- Nie chcieli ze mną rozmawiać, powiedzieli tylko, że nie będą płacić - mówi Wilant zapytany o reakcję swoich sąsiadów na propozycję opłat.

W połowie grudnia ubiegłego roku, na piętrze kamienicy salon kosmetyczny otworzyła pani Agnieszka. - Włożyłam w remont 10 tys. zł. a teraz dowiaduję się, że jedyne dojście do mojego zakładu ma być zlikwidowane - mówiła w styczniu. Teraz postanowiła uciec od kłopotów. Znalazła inny lokal. Jednak pozostali na miejscu przedsiębiorcy tak łatwo nie odpuszczą.

- Jak z nim rozmawiać, skoro mamy już sporządzone umowy z właścicielem budynku? - pytają użytkownicy lokali w kamienicy sąsiadującej z pizzerią. - Z jakiej racji? My nie jesteśmy stroną w tym konflikcie! Ja z tym człowiekiem nie spiszę żadnej umowy, choćbym miała iść na kuroniówkę - nie kryje złości pani Ewelina, która od 11 lat prowadzi w budynku przy ul. Wojska Polskiego 26 zakład fryzjerski. - Wyroki są nieprawomocne, są odwołania poskładanie! Gdyby tu mieszkało 50 rodzin, to co? Też zagrodziłby im drogę? - pyta.

Jednym z argumentów R. Wilanta było to, iż główne wejście do budynku, od strony ulicy zostało zlikwidowane i zaadaptowane na zakład bukmacherski. - On sobie to sam ubzdurał i wszyscy się tego trzymają - mówi pani Ania, właścicielka zakładu krawieckiego. - Tam przedtem był sklep komputerowy, odzieżowy - wtóruje jej pani Ewelina. - Nie pamiętamy żeby było inaczej, tego wejścia nie ma od zawsze - mówią.

Stanisława Gembara, właścicielka kamienicy także nie zamierza podpisywać żadnej umowy. - Póki co w Zielonej Górze leży skarga na księgi wieczyste. I dopóki kwestia właściciela gruntu nie będzie rozwiązana, to żaden płot nie ma prawa bytu - mówi. - I dopiero, gdy sąd rozstrzygnie kto na sto procent jest właścicielem tej ziemi wystąpię do sądu o służebność drogi koniecznej - tłumaczy właścicielka kamienicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska