Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nurkowie-saperzy z Międzyrzecza trenowali w jez. Rakowym koło Wędrzyna

Dariusz Brożek
Na głębokości około dwóch metrów nurkowie natrafili na minę przeciwpancerną. Wpierw ją rozbroili, a potem wynieśli na brzeg.
Na głębokości około dwóch metrów nurkowie natrafili na minę przeciwpancerną. Wpierw ją rozbroili, a potem wynieśli na brzeg. Fot. Dariusz Brożek
Praca wojskowego nurka nie jest lekka, ani bezpieczna. Musi np. odnaleźć i rozbroić ładunek wybuchowy na dnie rzeki, albo wysadzić podwodną zaporę - Pod wodą jesteśmy zdani na siebie i kolegów - zaznaczają żołnierze z Międzyrzecza.

W poniedziałek przed południem siedzę na drewnianym pomoście wrzynającym się w jez. Rakowe między Łagowem i Wędrzynem. W promieniu kilku kilometrów nie ma nawet najmniejszej osady. Tylko lasy, jeziora i strzelnice wędrzyńskiego poligonu.

Woda cieplutka jak Adriatyk i w dodatku czysta jak kryształ. Słońce piecze, ptaszki ćwierkają, po nocnym deszczu zapach igliwia aż kręci w nosie. Istna sielanka. Ale nie dla st. plut. Bernarda Hajduckiego, który kilka metrów pode mną zakłada ładunki wybuchowe na jednym z filarów podtrzymujących pomost. Widzę zarys jego sylwetki i eksplodujące na powierzchni bańki powietrza.

- Możesz wracać - mówi do radiotelefonu stojący obok mnie kpt. Piotr Pernach z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej z Międzyrzecza i Wędrzyna.

Oficer dowodzi kompanią saperów. Właśnie kieruje szkoleniem nurków. Komendy wydaje za pomocą przewodowych radiotelefonów. Sygnał idzie po kablu zamontowanym w linie asekuracyjnej, która łączy minera-płetwonurka z kolegami znajdującymi się na powierzchni. Dlaczego żołnierze nie używają znacznie nowocześniejszych i bardziej poręcznych aparatów bezprzewodowych?

- Bo rozmawiając pod wodą za pomocą takich urządzeń możemy wejść na częstotliwość ładunku wybuchowego i sygnał radiowy przypadkowo go zdetonuje. I nas też - odpowiadają saperzy od mokrej roboty.

Klocki zamiast trotylu

Kostki trotylu oplatają już przęsło pomostu. Saper montuje zapalnik i podłącza do niego lont detonujący wykonany z silnego materiały wybuchowego. - To pentryt, który eksploduje z
szybkością ośmiu tysięcy dwustu metrów na sekundę. Można go stosować także w wodzie - tłumaczą saperzy.

Końcówka lontu znajduje się już na brzegu. Do akcji wchodzi kpt. P. Pernach. Podłącza do niego zapalnik elektryczny i przewody. Wystarczy, że naciśnie niewielki guziczek i impuls elektryczny odpali zapalnik, który zdetonuje lont. I pomost wyleci w powietrze.

Leżę spokojnie na deskach, bo wiem, że saperzy używają atrap. Zamiast ładunków wybuchowych założyli pod pomostem drewniane klocki, a lont służy tylko do ćwiczeń i nie ma prawa eksplodować. Skąd ta pewność? Saperzy wyjaśniają, że detonator używany do ćwiczeń ma zielony kolor, natomiast prawdziwy jest czerwony. Ten wystający z wody jest zielonkawy.

- Chyba, że coś pokićkali i zaraz pode mną zagotuje się woda - przemyka gdzieś w głowie.

Miny na motyle

Kolejnym elementem szkolenia jest unieszkodliwienie miny przeciwpancernej leżącej na dnie jeziora. Akurat na trasie przeprawy czołgów, które niebawem mają forsować akwen na tym odcinku. Pod człowiekiem raczej nie powinna wybuchnąć. Jej zapalnik odpala pod ciężarem 150 kg. Teoretycznie, bo - jak mówią wojskowi - może się zdarzyć, że eksploduje choćby pod motylem.

Mina znajduje się na głębokości około dwóch metrów. Jest doskonale widoczna z pomostu. Wygląda jak talerz. Jako pierwszy podpływa do niej st. plut. B. Hajducki, potem dołącza do niego st. szer. Damian Dubkiewicz. Akcją kieruje B. Hajducki, który jest kierownikiem prac podwodnych. Wpierw sprawdził czy można ją bezpiecznie usunąć. Potem rozbroił minę i wyniósł ją na brzeg.

- To była pestka, bo woda była przejrzysta jak kryształ. Gorzej, kiedy działamy na większych głębokościach i w mętnej wodzie, gdzie widoczność wynosi kilkanaście centymetrów. Nie mamy szans na poprawienie błędu, bo przecież saper myli się tylko raz - opowiadają.

Podwodni dywersanci

Saperzy muszą mieć wojskowe uprawnienia. Cywilne certyfikaty mogą powiesić na kołku. W wojsku liczą się tylko kursy w ośrodku szkolenia nurków i płetwonurków w Gdyni. Czy mogą konkurować z komandosami z elitarnego oddziału płetwonurków Formoza, którzy uczestniczą w operacjach specjalnych?

- Oni ćwiczą zdobywanie platform, statków i portów. Są nurkami bojowymi. Naszym zadaniem jest rozpoznanie danego akwenu przed przeprawą lub desantowaniem oraz ewentualna likwidacja znajdujących się tam przeszkód i ładunków wybuchowych. Może jednak się zdarzyć, że zostaniemy skierowani do działań dywersyjnych - odpowiadają międzyrzeczanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska