Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ocalił od zapomnienia kawałek Polskiej Wełny

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
Z lewej strony Janusza Litwina wisi zegar z domu Bakeleya, z prawej - poroża i barometr
Z lewej strony Janusza Litwina wisi zegar z domu Bakeleya, z prawej - poroża i barometr Leszek Kalinowski
Tu są listy, tu stalówki, a tu szachy, którymi grali przedwojenni właściciele Polskiej Wełny. Dzięki tym pamiątkom, pieczołowicie przechowywanym przez Janusza Litwina można na odtwarzać historię związaną z dawną fabryką.

OCALMY WSPOMNIENIA

OCALMY WSPOMNIENIA

Akcję o Polskiej Wełnie prowadzimy wspólnie z Alpha Biznes Center. Kontakt: 68 324 88 74, e-mail: [email protected] lub [email protected]

Zielonogórzanin Janusz Litwin urodził się w Stanisławowie. Miał dwa lata, kiedy razem z rodzicami przyjechał do Zielonej Góry.
- Ojciec jako osadnik wojskowy mógł zamieszkać w domu przy ul. Sienkiewicza - wspomina pan Janusz. - Jestem z tym miejscem bardzo związany, choć pozwolono nam tam mieszkać jedynie przez pięć lat. Ojciec, Stanisław Litwin, nie potrafił iść z prądem. Zawsze miał na bakier z towarzyszami. Ale po kolei…

Choć pan Stanisław z wykształcenia był muzykiem, po wojnie potrzeba było rąk do przywrócenia życia w mieście. Został zatrudniony w Polskiej Wełnie. Razem z rodziną zamieszkał przy wspomnianej już ul. Sienkiewicza. Tam, gdzie do niedawna rezydowali właściciele włókienniczej fabryki.
- W ośmiu pokojach były meble, zegary, zdjęcia, listy, znaczki… - mówi Janusz Litwin. - Musieliśmy za to wszystko zapłacić w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym. Ojciec bardzo dbał o te przedmioty.
Dbał o nie także syn-kolekcjoner. Do dziś zachowały się one w bardzo dobrym stanie. Janusz Litwin postanowił je pokazać, odpowiadając na nasz apel ,,Ocalmy wspomnienia z Polskiej Wełny".
- Nie wiem, czy pasuję do konwencji, bo moje pamiątki dotyczą okresu przedwojennego - zauważył, a my z chęcią skorzystaliśmy z zaproszenia.

W domu pana Janusza znajduje się wiele pamiątek po dawnych właścicielach fabryki. Bez trudu można by odtworzyć dawny gabinet. W specjalnej, oprawionej teczce jest papier firmowy z symbolem rodziny Bakeleyów. Taki sam znak widnieje na lasce. Zachowało się też mnóstwo korespondencji, tej zawodowej i prywatnej. A że Bakeley był filatelistą, są też koperty z całego świata wraz ze znaczkami. Także polskimi.
Pan Janusz wyciąga z szafy kolejne przedmioty. Bibularz, wagę na listy, zestaw cyrkli, zapalniczkę…
- A te stalówki wykorzystywałem w szkole. Przecież nic wtedy nie można było kupić - dodaje J. Litwin. - Potem z powrotem włożyłem je do tego pudełeczka. Co ciekawe, polskiego. Z napisem ,,tytoniarka potasowa", wyprodukowana przez firmę ze Lwowa.

Wśród skarbów właścicieli Polskiej Wełny znajdują się zegary ścienne, barometr, poroża, trąbka myśliwska… Bo Bakeley uwielbiał polowania. Stąd np., zdjęcia jeleni z 1896 roku.
- Miał też sporo broni myśliwskiej, którą przed opuszczeniem Winnego Grodu zniszczył. Pod oknem kuchennym, na podwórzu, był betonowy śmietnik. Przeszkadzał mamie, więc tato z wujkiem odsunęli go, a tam strzępy broni - wspomina J. Litwin. I pokazuje kolejne rzeczy z dawnego domu. Kosz z poroży. Był wyścielony płótnem. Stał przy biurku. Gdy coś szło nie tak podczas pisania, zawsze można było kartkę zgnieść i wyrzucić do kosza.
- Alex Bakeley lubił też malować. Podpisywał swoje obrazy - zielonogórzanin pokazuje dzieło z morzem i statkami. - A ten bajkowy obraz z tajemniczym zamkiem wisiał w moim pokoju. Zawsze mi się kojarzy z dzieciństwem.

Zapalniczka byłego właściciela Polskiej Wełny
(fot. Leszek Kalinowski)

Jest też i bogato zdobiony talerz Bakeleya. Od niego to zaczęło się zbieranie ceramiki… Są czasopisma z 1935 roku z artykułami o przemyśle włókienniczym i najnowszymi trendami w modzie. Przeglądając te wszystkie rzeczy, pan Janusz znów może poczuć się w ulubionym domu przy ul. Sienkiewicza.
Nie rozumiał, dlaczego jego rodzina musi się wyprowadzić z tego mieszkania. Oficjalnie mówiło się, że trzeba zrobić miejsce wojewodzie (tworzyło się woj. zielonogórskie).
- Wiedziałem, że tato nie chciał czegoś tam podpisać. W tamtej chwili byłem za tym, by podpisał nawet cyrograf z diabłem, byle tylko móc zostać w tym domu - opowiada. - Tato mi odpowiedział, że kiedyś zrozumiem tę jego decyzję. Dziś rozumiem.

Pamięta, że przyjechali wojskowi i kazali się pakować. Zamienili więc osiem pokoi na trzy. A ojciec zamienił pracę w Polskiej Wełnie na teatr. Potem przez jakiś nie mógł znaleźć pracy. W końcu jako muzyk (grał na oboju i rożku angielskim) później był jednym z tych, którym zawdzięczamy dziś Filharmonię Zielonogórską.

- A ja ciągle myślałem o dawnych właścicielach fabryki, Alexie i Herbercie, bo takie imiona widniały na zachowanych kopertach - przypomina sobie zielonogórzanin. - Na cmentarzu, zanim stał się parkiem Tysiąclecia, była alejka rodziny Bakeleyów, pochodzących z Anglii.

W 1972 roku J. Litwin pojechał do rodziny w Wielkiej Brytanii. W Bradford zobaczył fabrykę włókienniczą Bakeleyów. Chciał przekazać potomkom jakąś pamiątkę po familii z Winnego Grodu. Nie miał jednak odwagi… Może jeszcze będzie okazja.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska