Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ocalmy od zapomnienia tablicę poświęconą więźniarkom Gross Rosen

Alicja Bogiel, (czyt) 0 68 324 88 46 [email protected]
fot. Piotr Jędzura
Tym kobietom należy się ta tablica. Pracowały nad siły w halach Polskiej Wełny, a potem większość z nich zginęła w Marszu Śmierci. Tymczasem poświęcona im płyta kurzyła się przez lata w kącie. I trafiłaby na złom, gdybyśmy jej nie odnaleźli.

Tablica poświęcona więźniarkom Gross Rosen pracującym podczas wojny w Polskiej Wełnie przez lata wisiała na ścianie klubu fabryki przy ul. Wrocławskiej. Ufundowali ją pracownicy zakładu. Niektórzy wspominają dziś, że składali się na tę płytę. Odciągano im pieniądze z pensji. Ówczesny dyrektor Polskiej Wełny Ludwik Walaszek mówi jednak, że tablicę ufundowała firma. - W ramach działalności społecznej - opowiada. Płytę powieszono na murze klubu w 1979 roku. Dlaczego akurat wtedy? - To była jakaś okrągła data - podaje. L. Walaszek. Jak nic, wychodzi 40. rocznica wybuchu II wojny światowej.

Nikt nie pamięta, kto wymyślił treść napisu. Że to tablica dla polskich kobiet. - A przecież to jest ewidentny błąd - mówi Andrzej Kirmiel, zielonogórzanin, nauczyciel historii. - To były Żydówki.

- Nam przekazywano, że w fabryce pracowały Żydówki, Polki i kilka Rosjanek. Z terenu Polski. Stąd pewnie ten napis - uważa dziś L. Walaszek. I zapewnia, że żadnych podtekstów szukać w tej sprawie nie powinniśmy.

Mówi też, że z uwagą czytał w "GL" teksty na temat historycznej pamiątki. I bardzo cieszy się, że się odnalazła.
Wiele osób się cieszy, bo ona już jechała na złom...

Wydobyć z gruzów

Szukaliśmy jej przez kilka ostatnich lat. Gdy przy Wrocławskiej budowano Netto, ściany budynku runęły i tablica znikła. Pytaliśmy o nią właściciela pobliskich hal, ale nie chciał nam w tej sprawie udzielać informacji. Raczej nie lubi pytań dziennikarzy. Nie zdziwiliśmy się więc, gdy doszła do nas informacja, że tablicę wywieziono. Ale bez żadnych wieści, dokąd.

Płyta leżała cały czas niedaleko. W jednej z hal przy Wrocławskiej, które są teraz są burzone. Na teren dwa tygodnie temu wjechał ciężki sprzęt. Ktoś też niedawno zaprószył tam ogień i pożar odsłonił zawartość magazynów. Pod spalonymi krokwiami, wśród rozbitego szkła tablicę znaleźli młodzi mieszkańcy pobliskich budynków - Damian Stankiewicz, Piotr Procyszyn i Jarek Jagielski. I przyjechali do gazety opowiedzieć o tym.

Nie było łatwo wydobyć tablicę spod gruzu. Nie tylko dlatego, że ciężka. Żeliwna. Nie chcieli jej wydać robotnicy pracujący przy rozbiórce. - Tablicy nie ma, wyjechała. Wczoraj, dzisiaj... Rychło przed niedzielą, ale nie wiadomo którą - żartował sobie jeden z pracowników.

Zadzwoniliśmy więc do jego szefa, właściciela firmy rozbiórkowej. - Nie pomogę - usłyszeliśmy od Mieczysława Kaczanowskiego. -Tam jest pan Rysiu z firmy Warsicki. Niech on pomaga.
Ale pan Rysiu zamartwiał się inną sprawą: - O rany, szef zwolni mnie z pracy...
Pojawił się również radca prawny firmy Warsicki. - To jest teren prywatny - przekonywał nas do wyjścia. A kiedy przyjechał na miejsce sam właściciel hal Marek Warsicki, po prostu z krzykiem wyprosił nas z terenu.

Znaleźć godne miejsce

Mogliśmy zrobić to po polsku, na lewo... - Za 500 zł nawet do redakcji podwieziemy wam tę płytę - mówili robotnicy.

Ale my chcieliśmy, by wszystko było legalnie i w porządku. Wezwaliśmy policję. Zgłoszenie przyjął III komisariat. Potem pojawiła się straż miejska, bo chodziło o pamiątkową tablicę miasta. A prezydent Janusz Kubicki obiecał nam przez telefon, że sprawą zajmą się jego służby.

W pewnym momencie na placu zaroiło się od mundurów. Wtedy już odetchnęliśmy z ulgą: - Tablica wróci do miasta - uznaliśmy. Jak się okazało, słusznie. Bo wtedy to nawet robotnicy pomogli załadować płytę na samochód straży. Tablica trafiła do magazynu strażników i czeka na wyeksponowanie. Tylko gdzie?!
- Poprosiłem urzędników, by znaleźli dobre miejsce w pasie drogowym w tych okolicach - zapowiedział nam prezydent Kubicki.

Czytelnicy podpowiadają, by postawić ją przy Polskiej Wełnie, czy obecnym Focus Mallu. Tyle że A. Kirmiel już wcześniej prosił właściciela galerii handlowej, by postawić tam inną tablicę upamiętniającą Żydówki. Były rozmowy, ustalenia, ale galeria ostatecznie odmówiła. Między innymi dlatego, że dla takich spraw utworzyła w Focusie muzeum. A może dlatego, że galeria rozrywkowo-handlowa to nie jest dobre miejsce na zadumę nad losem setek pomordowanych Żydówek.

A jakie będzie dobre? Szukamy. Każde będzie lepsze niż gruzowisko czy skład złomu.

Obóz pracy przy ul. Wrocławskiej

W zaburzonych halach na tyłach Hali Ludowej podczas wojny mieścił się obóz pracy dla żydowskich kobiet - filia Gross Rosen. Pracowały w fabryce po drugiej stronie ul. Wrocławskiej. Pierwsze Żydówki trafiły tutaj w sierpniu 1941 r. 60 więźniarek przyjechało z innego obozu przy fabryce tekstylnej Hoffmanna w Żaganiu. Pochodziły one m.in. z Sosnowca, Będzina, Olkusza, Czeladzi.
Początkowo zajęły stosunkowo niewielką halę w samym środku fabryki, na której ustawiono 55 kilkupiętrowych prycz. Na tej samej hali znajdowały się stoły, przy których można było coś zjeść, a tuż obok sanitariaty.

Później do celów obozowych zaadaptowano jeszcze dwie hale. Liczba robotnic się zmieniała. W 1942 r. na ok. 1.400 niemieckich robotników przypadało ok. 400 więźniarek. W 1944 r. było ich ponad 900.
- Na sali spało nas ok. 400 kobiet. Na każdej pryczy po dwie więźniarki. Pracowałyśmy po 12-14 godzin przy obsłudze maszyn włókienniczych - wspominała więźniarka Jadwiga Gorzelanna. - Podczas pracy dozorowały nas Aufseherki, które celowo szukały powodów do bicia i szykanowania nas. Pożywienie całodzienne składało się: rano z 30 dkg chleba, czarnej kawy. Na obiad przeważnie była zupa z jakiegoś zielska. Wieczorem dawano nam trochę chleba i zupy z obiadu lub czarnej kawy. Stale byłyśmy głodne …

- Co trzy miesiące była selekcja i około 5 proc. kobiet chorych na gruźlicę szło do Oświęcimia - zeznała inna więźniarka Joanna Siegman. - Pracowałyśmy zasadniczo 12 godzin dziennie, ale każda musiała zrobić wyznaczoną normę pracy, tak że często trzeba było pracować 16 i 18 godzin na dobę. Za najmniejsze przewinienie karano. Jako karę stosowano obcinanie włosów, karcer, stojkę. Za przewinienie jednej kobiety wszystkie musiały po codziennej pracy stać godzinę lub dwie na baczność.
Najtragiczniejszy był koniec wojny. Do obozu dotarł transport 700 Żydówek ewakuowanych ze Sławy (wcześniej więźniarek Birkenau). Droga znaczona była zwlokami. 41 z nich rozstrzelano pod Kargową. Po wojnie umieszczono tu głaz z wyrytym napisem "Miejsce, w którym hitlerowcy w 1945 r. zamordowali 41 kobiet". 29 stycznia kolumna ruszyła na piechotę w kierunku Bawarii.

- Z lagru wyszło nas około 1.500 kobiet - wspominała Jadwiga Gorzelanna. - Droga trwała trzy miesiące. Ludzie ginęli z zimna, wyczerpania i głodu. Nocowaliśmy w szopach, stodołach, które napotykaliśmy po drodze. Po każdym noclegu w takiej szopie zostaje po 20 więźniarek, które nie są zdolne do dalszej drogi. Tych bowiem, co nie mogą podołać w drodze czeka śmierć. Sama zmuszona byłam odprowadzić moją najlepszą koleżankę do lasu, gdzie jako niezdolną do dalszej drogi SS-mani rozstrzelali. (...)

Ich wędrówka trwała ponad trzy miesiące i przeżyło ją kilkadziesiąt kobiet. Przeszły ok. 800 kilometrów, by w końcu na początku maja trafić do Czech, gdzie 6 maja odnalazła je 5 Dywizja Piechoty Armii Amerykańskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska