Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oddech Buddy

Redakcja
- Gdy patrzę na jakiegoś "napakowanego" Murzyna, w którego oczach widać, że chce mnie zabić, przyznam, że czuję strach - mówi Łukasz Lang, który wyjechał z Zielonej Góry do Nowego Jorku, by uprawiać thai boxing.

Po skończeniu ogólniaka Łukasz Lang zdecydował się na wyjazd do USA, gdzie mieszka jego ojciec. Postanowił opuścić Polskę, bo uważał, że w kraju nie ma szans na spełnienie swoich marzeń. Jednym z nich było poznanie tajskiego boksu. Wywodząca się z Tajlandii odmiana tego sportu - muay thai, fascynowała go i postanowił, że za oceanem może tego dokonać.
- W takiej metropolii jak Nowy Jork jest wiele możliwości - mówi Łukasz. - U nas nie mogłem rozwijać się w takim kierunku w jakim chciałem. Zdecydowałem się na Stany, bo tam jeśli się naprawdę czegoś chce, można to robić.

Pierwsze treningi

Tuż po przyjeździe zdecydował się poszukać jednej ze szkół, w której prowadzono lekcje z thai boksu. Poszukał w internecie i znalazł jedną na Manhattanie. Gdy wszedł i zobaczył wielonarodowościowy tłum zawodników biegających po sali, kopiących w worki i poznających tajniki wschodniej odmiany kick boxingu, był pewien, że właśnie tego szukał. Pierwsze treningi okazały się mordercze. Choć zajęcia trwały maksymalnie dwie i pół godziny, były bardzo wyczerpujące i wysysały wszystkie siły. Po kilku miesiącach musiał się zdecydować, czy będzie brnął w to dalej.
- Niektórzy nie wiedzą czy bawić się w fitness, czy próbować zagłębić się w tajniki tej sztuki walki dalej - opowiada Łukasz. - Ja wybrałem wyższy poziom, umożliwiający pierwsze potyczki. Tam już nie ma żartów.

Przed walką

Około miesiąc przed pojedynkiem, forma treningów zupełnie się zmienia. Zawodnicy rezygnują ze sparingów, aby wykluczyć ewentualne kontuzje. Ostatnie 30 dni przed walką to czas ciężkiej pracy, często po cztery do pięciu godzin dziennie, rygorystyczna dieta i odpowiedni tryb życia.
- Trening zaczynam od ośmiokilometrowego biegu przez most na Brooklyn - mówi Łukasz. - Mam stałą trasę, którą z dnia na dzień muszę pokonać szybciej.
Później Polak zaczyna trenować indywidualnie ze swoim mistrzem, który pokazuje mu nowe techniki ciosów i uników. Dalsza część polega na doskonaleniu siły uderzenia na worku treningowym. W sumie, podczas jednych zajęć, daje to po kilka tysięcy uderzeń zadanych każdą kończyną.

Pokój w dobrym hotelu

Kontraktami walk zajmuje się trener Łukasza. Jego szkoleniowiec stoczył ponad sto pojedynków, zdobył wiele pasów mistrzowskich i ma znajomości na całym świecie. Warunki walki ustala się zazwyczaj telefonicznie około miesiąca wcześniej, a wszystko jest robione bardzo profesjonalnie.
- Gdy przyjeżdżam na miejsce, czeka na mnie pokój w dobrym hotelu - mówi Łukasz. - Wszędzie jestem dowożony i o nic nie muszę się martwić. Staję się oczkiem w głowie organizatorów i przez cały czas jestem pod ich opieką. Zdziwiłem się, bo już od pierwszych walk byłem tak traktowany. Czułem się wręcz jak jeden z mistrzów, z którymi czasem widuję się podczas gal. To wspaniałe uczucie.

Ból to codzienność

Podczas treningów, a szczególnie walk sparingowych i oficjalnych dochodzi do częstych kontuzji.
- Miałem już połamane obie stopy i kilka razy nos. Do tego powybijane wszystkie palce, łokcie, problemy z kolanami. Oprócz tego miałem kilka "mniejszych" urazów: odbite nerki, połamane żebra, kilkakrotnie szyte rany cięte. Siniaki, obtarcia i krwiaki są codziennością - wylicza Łukasz.
Wielu może dziwić, dlaczego człowiek tak się poświęca, odnosi wiele obrażeń, często jest narażony na ból. Zdaniem zawodnika wszystkie te wyrzeczenia prowadzą do jednego - zwycięstwa w najbliższej walce.
- Gdy wychodzę na ring liczy się tylko to, aby pokonać rywala - mówi Lang. - Tak naprawdę budzę się, gdy dostanę porządną "bombę". Wtedy adrenalina jeszcze podskakuje i wiem, że jestem między linami z człowiekiem, który chce mnie ciężko znokautować. Gdy patrzę na jakiegoś "napakowanego" Murzyna, w którego oczach widać, że chce mnie zabić, przyznam, że czuję strach. Ale to bardziej motywuje niż przeraża. To jest w pewnym sensie jak rosyjska ruletka. Od wejścia do ringu wszystko może się zdarzyć. Do tego te ryki kibiców. To wszystko mnie właśnie kręci.

Cel: Tajlandia

Łukasz walczył już w kilku stanach USA. Boksował w Nowym Jorku, Oklahomie, Kansas, Minnesocie i Atlancie. Teraz przygotowuje się do potyczki na jednej z karaibskich wysp - Barbadosie. Jeśli chodzi o przyszłość ma określony plan. Chce się pojedynkować jeszcze około roku, dwóch w USA i - jeśli pokona kilku liczących się przeciwników - chce spróbować sił w ojczyźnie tego sportu - Tajlandii. Jest tam ponad 100 tys. zawodników czynnie uprawiających thai boxing. To jest według niego największe wyzwanie, gdyż jak w boksie człowiek chce się sprawdzić, musi jechać na amerykańskie ringi, tak w odmianie tajskiej na tajlandzkie.
- Jeszcze trochę potrenuję w Nowym Jorku i jeśli mój mistrz stwierdzi, że jestem wystarczająco dobry, pojadę bić się z najlepszymi. Oczywiście bez żadnych ochraniaczy. To jest najwyższy poziom. Tam się sprawdzę i zobaczę na co mnie stać. Jeśli wrócę "żywy", to będzie moim życiowym celem. Zdobycie mistrzostwa świata w najbrutalniejszej formie kick boxingu byłoby czymś wspaniałym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska