Ten artykuł przeczytacie po wykupieniu abonamentu Piano (9,90 zł/tydzień; 19,90 zł/miesiąc; 199 zł/rok) albo we wtorek w papierowym wydaniu Gazety Lubuskiej."
O odważnym czynie anonimowego bohatera dowiedzieliśmy się w weekend od Czytelnika. - Kilka dni temu rzucił się na zamarznięty staw w Wawrowie pod Gorzowem. Gdyby nie on, dwoje dzieci utonęłoby na oczach dziesiątków ludzi - powiedział nam Czytelnik (nie chciał nazwiska w gazecie). Wójt Santoka Stanisław Chudzik (Wawrów leży w jego gminie) przyznał: - Była taka historia, ale nie udało się nam z tym odważnym człowiekiem skontaktować.
Tymczasem nam, po sporych poszukiwaniach, w końcu się powiodło. Bohater to pan Nikodem, 36-latek z Gorzowa. - Takie zamieszanie z mojego powodu? Faktycznie, pomogłem tym dzieciakom, a potem odjechałem bez słowa. Ale było mi przeraźliwie zimno. Ubranie już na mnie zamarzało. A że szybko łapię jakieś infekcje, to nie chciałem nabawić się zapalenia płuc. Wskoczyłem pod kołdrę i piłem herbatę - mówił nam wczoraj skromny bohater. Zgodził się opowiedzieć o całej akcji.
Jest 20 stycznia, po 15.00. Jedzie ze znajomymi samochodem. W Wawrowie, przy zamarzniętym stawie, z jadącego naprzeciwko auta wyskakuje człowiek. Kładzie się na masce ich samochodu i krzyczy: - Dzieciaki się topią!
Pan Nikodem wyskakuje z auta, w biegu zapina wszystkie kieszenie w kurtce (z telefonem, dokumentami, pieniędzmi) i próbuje z innym gapiem wejść na lód. Ale wszystko trzeszczy, więc... rzuca się szczupakiem, a potem powoli doczołguje do tonących. Jest źle. Jeden chłopiec trzyma się krawędzi lodu. Drugi, dużo słabszy, trzyma się pierwszego i krzyczy, że nie ma sił. Obaj wrzeszczą, że się utopią.
Pan Nikodem... zaczyna na nich krzyczeć! Drze się, każe uspokoić. - Adrenalina jest taka, że nie czuję zimna - wspomina. Jedną ręką łapie pierwszego chłopca za kaptur i nadludzką siłą wyszarpuje go z wody. Do dziś nie wie, jak dał radę. Robi to tak gwałtownie i mocno, że ratowanemu... zsuwają się portki.
Drugi chłopiec, ten w wodzie, znów krzyczy, że nie da już rady. - Masz dać!!! - warczy na niego 36-latek. Ale sam nie potrafi go sięgnąć. Opada z sił, czuje, że lód pod nim pęka, a ramiona ma już w wodzie. Błaga gapiów o kij. Ktoś rzuca drąg. Z jego pomocą dosięga dziecko i razem wydostają się na brzeg.
- Nie wiem, ile to trwało. Minutę? Dwie? Było mi przeraźliwie zimno. Czułem, że odzież już na mnie zamarza. Wskoczyłem więc szybko do samochodu przyjaciół, włączyli ogrzewanie na full i odwieźli mnie do domu. Poza tym wiedziałem, że dzieciakami ktoś się zaopiekował, byłem pewny, że będzie z nimi dobrze - dodaje gorzowianin. Sprawdziliśmy - nieoficjalnie - że z chłopcami faktycznie w porządku. Ale nie udało się nam zdobyć ich nazwisk.
- Mnie to do niczego niepotrzebne. Może nawet nie powiedzieli rodzicom, co się stało? Ważne, że żyją - kwituje pan Nikodem. Choć dopytywany, przyznaje, że nie usłyszał od nikogo "dziękuję".
Z drugiej strony podkreśla, że nie po to ratował. - Też mam dziecko. Sześcioletniego syna. Gdyby cokolwiek złego mu się działo, chciałbym, by ktoś zareagował jak ja - dodaje nasz bohater.
Jedziemy do Wawrowa. Gorzowianin pokazuje, gdzie się zatrzymał, którędy biegł. Pamięta wszystko bardzo dokładnie. Z ciekawości podchodzi jeszcze do tafli i lekko staje na niej. Lód strzela pod butem.
- Teraz nie potrafiłbym wskoczyć do tej wody. Za zimna. Ale jak widziałem te dzieciaki... Chyba każdy by skoczył - stwierdza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?