- O rany, wy mi tu narobicie bałaganu - ze skwaszoną miną wyszedł z plebani ks. proboszcz parafii pw. św. Jadwigi Włodzimierz Lange. Jaki był powód jego niezadowolenia? Dokładnie o 10.00 pod świątynię podjechały dwa wozy strażackie. Jeden, z mechaniczną drabiną, wyglądał jak wóz bojowy. W jednej chwili z ogromnych aut wybiegli mundurowi. Dwóch w maskach gazowych. Gdy jedni w mig rozwinęli węża gaśniczego, inni montowali stanowisko na szczycie drabiny. Tak, aby jak najszybciej i najbezpieczniej sprowadzić na dół poszkodowanych z płonącej wieży Konkatedry.
Scenariusz jak z filmu katastroficznego
- Wadliwa instalacja elektryczna powoduje pożar dachu. Dwie osoby są uwięzione w płonącej wieży. Teraz my musimy ugasić ogień i uratować poszkodowanych. To cały scenariusz akcji - zdradza w tym wypadku sam scenarzysta st. kpt. Maksymilian Koperski.
Dym z wieży faktycznie pojawił się tuż przed przyjazdem ogniowców. Całość akcji, jak z filmu katastroficznego, robiła piorunujące wrażenie. Piorunujące i... przekonywujące. - Jedźcie do Konkatedry. Pali się! - zaalarmowało nas natychmiast kilku Czytelników.
Uspokajaliśmy, że to na szczęście tylko ćwiczenia. Próba, dzięki której nasi strażacy będą w przyszłości przygotowani na wypadek rzeczywistego pożaru kościoła. - W ostatnim czasie w Polsce zdarzyły się spłonięcia zabytkowych świątyń. Dlatego uznałem, że musimy być odpowiednio wyszkoleni do akcji na takich obiektach. A są one specyficzne i trudne - wyjaśnia komendant powiatowej straży pożarnej w Zielonej Górze Waldemar Michałowski.
Nie chcieli, żeby kierowcy ułatwili im zadanie
Z czego wypływa trudność? Zabytki stawiano dawno temu. Projektanci nie myśleli wówczas o drodze przeciwpożarowej. Na dodatek są to budynki z reguły bardzo wysokie. - To szczególne utrudnienie - dodaje Michałowski. - Akcje musimy wykonywać na wysokości.
Co ciekawe, strażacy nie nagłaśniali specjalnie swoich działań. Wszystko po to, żeby kierowcy nie ułatwili im dojazdu do kościoła. - Chcieliśmy, żeby akcja odbyła się w codziennych warunkach. Z utrudnionym dojazdem, wąskimi uliczkami, pomiędzy zaparkowanymi autami - tłumaczyli ogniowcy.
Jak zwykle w takich przypadkach akcji towarzyszyli przedstawiciele wydziału zarządzania kryzysowego. - Nasza obecność, to obowiązek. Jesteśmy gotowi do spełnienia każdej zachcianki strażaków. Odpowiadamy za logistykę wokół ich działań. Ewakuację ludności, mienia czy pomoc poszkodowanym - tłumaczy naczelnik wydziału Leszek Olasek.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?