Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojcowie przegrywają w sądach

Redakcja
Moi synkowie zostali sprowadzeni przez żonę do roli przedmiotu w walce nie tyle o opiekę, co zawłaszczenie - mówi Andrzej Kędzierski
Moi synkowie zostali sprowadzeni przez żonę do roli przedmiotu w walce nie tyle o opiekę, co zawłaszczenie - mówi Andrzej Kędzierski
Tydzień temu pisaliśmy o ojcu, który porwał synka. Dziś rozmawiamy z Andrzejem Kędzierskim, walczącym z sądowymi wyrokami o własne dzieci.

ANDRZEJ KĘDZIERSKI

ANDRZEJ KĘDZIERSKI

Urodził się w Sulechowie. Kilkanaście lat zamieszkiwał w Klenicy, gdzie do tej pory mieszkają jego rodzice. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. Od 13 lat mieszka w Poznaniu. Tu pracuje w szkolnictwie wojskowym, ucząc przedmiotów humanistycznych. Jest sympatykiem Stowarzyszenia Obrońców Praw Ojca

- Przed tygodniem w "GL" ukazał się artykuł opisujący porwanie syna przez ojca. Jest pan oburzony określeniem "porwanie" w odniesieniu do opisanego zdarzenia?- Ten termin nie ma zastosowania. Dotyczy ojca dziecka, który ma pełnię władzy rodzicielskiej, tak samo zresztą, jak i matka. Żadne z rodziców nie może - w sensie prawnym - dopuścić się "porwania". Także później, kiedy w sprawie zapadnie prawomocny wyrok, nie zawsze można mówić o porwaniu. Bo tak naprawdę, jeżeli rodzic kocha swoje dziecko i robi wszystko dla dobra tego dziecka i swej miłości do niego, to nie godzi się oskarżać go o porwanie. Czym innym jest, kiedy ojciec zabiera dziecko matce tylko po to, aby użyć go jako karty przetargowej. A nie znamy motywów działania ojca dziecka.

- Jednak było to zdarzenie dość drastyczne?- Sposób działania ojca? Hm. Ważne, że nie doszło do poważnych obrażeń ciała i nie ucierpiało dziecko. Nie sądzę, żeby można było tu mówić o przestępstwie, chłopiec był pod opieką dziadków, a ojciec miał prawo zabrać syna. Kwestia, jakie padły słowa, kto był agresywny. Znamy tylko relację dziadków. Matka wywiozła dziecko z Australii, bo wie, jak kończą się sprawy rozwodowe w Polsce, komu przyznawana jest opieka nad dzieckiem. Ojciec zorientowany w realiach polskiego sądownictwa "rodzinnego" nie chciał czekać.

.

- Pan jest podobnym... "porywaczem"?- Moja sytuacja wyglądała nieco inaczej. Trzy lata temu zostałem postawiony pod ścianą. Miałem wraz z żoną i dwójką synów wprowadzić się do domu mojej teściowej. Powody zmiany miejsca zamieszkania mojej żony nie były stereotypowe dla polskiej rzeczywistości, nie było zdrady, alkoholu czy niewydolności ekonomicznej. Moja żona chciała, żebyśmy zamieszkali z jej matką, bo nie odcięła pępowiny, która od dzieciństwa łączyła ją z rodzicielką. Dramaturgię nasilała przedmiotowa rola w konflikcie moich ukochanych synków - wtedy sześcioletniego Piotrusia i trzyletniego Pawełka. Użyłem sformułowania "przedmiotowa rola", bo moi synkowie zostali sprowadzeni przez żonę do roli przedmiotu w walce nie tyle o opiekę, co zawłaszczenie.

- To była walka także z systemem prawnym?- Żona, za radą adwokata, wystąpiła o rozwód, żądając w pozwie zakazu osobistej - mojej - styczności z dziećmi! Ja w odpowiedzi na jej pozew, zaproponowałem, aby spotykała się z dziećmi w co drugi weekend miesiąca. Skutkiem tego kroku prawnego było badanie przez biegłego psychologa, jednocześnie pracownika Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. Termin badań wyznaczony został w iście ekspresowym tempie. Dziś wiem, że ojcowie oczekują na takie badania miesiącami. Według pań sędzin, dzieciom nie dzieje się przecież wtedy krzywda. Pomimo wielkiej więzi emocjonalnej, widzianej gołym okiem, jaka łączyła mnie z synami, poniosłem klęskę. W końcu pani "biegła", wiedziona nie przesłankami naukowo-badawczymi, a feministyczną solidarnością, zasugerowała sądowi tragiczną dla mnie i moich dzieci decyzję.

- Balansował Pan na granicy prawa.- Wiodłem żywot zgodny z literą prawa, lecz miłość do dzieci i świadomość tego, że jest odwzajemniona, wprowadziły mnie na drogę łamania prawa. Nie oddałem Piotrusia i Pawełka żonie. Przeżywałem gehennę - ciągłe naloty, przemoc fizyczną, działania prywatnych detektywów, nastawione na złamanie mnie. Interwencja połączona z graniem na uczuciach (widowiska połączone z pełnym zawodzenia płaczem), wysyłanie szkalujących pism do moich przełożonych zakończyła się fiaskiem. Pojawiły się pisma do ministerstwa, prezydenta i innych pomniejszych instytucji. W sprawę została zaangażowana telewizja. W ostatnim dniu października 2007 przekazałem, zgodnie z postanowieniem sądu, dzieci ich matce. Po roku ich ukrywania.

- To była słuszna decyzja.- Dziś, kiedy słyszę, że matka wraz z babcią czytają synom do snu zamiast bajki, moje pisma sądowe, kiedy słyszę, jak dzieci powtarzają zdanie im wtłaczane, że wygoniłem ich mamusię z Poznania, zadaję sobie pytanie, gdzie to dobro dziecka, o którym tak dużo się mówi. Myślałem, że jakoś to się ułoży, a dzieci nie będą wykorzystywane jako karta przetargowa przez matkę. Niestety, myliłem się. Trzy miesiące temu złożyłem wniosek do sądu o wyznaczenie miejsca pobytu dzieci w moim miejscu zamieszkania. Jestem w trakcie pisania trzeciego już wniosku o wykluczenie sędziny z mojej sprawy rozwodowej ze względu na stronniczość, nieobiektywność, identyfikację z własną płcią.

- Twierdzi pan, że w polskich sądach ojcowie stoją na z góry przegranej pozycji?- Nie tylko tak twierdzę, ale jestem o tym przekonany. Decydują o tym nie tylko względy biologiczne i kulturowe. Ale, do diaska, nie może być tak, że aż w 95,5 proc. przypadków nasze sądy powierzają opiekę nad dziećmi matkom. Świat się zmienia, dziś kobiety są bardziej męskie, a mężczyźni bardziej kobiecy niż jeszcze 20 lat temu. Dziś coraz częściej kobiety chcą realizować się zawodowo, robić karierę, a mężczyźni przejmują zajęcia typowo kobiece. Te 3,5 proc. ojców, którzy stają się w wyniku postanowienia sądu pełnoprawnymi rodzicami, to w przeważającej mierze tatusiowie, którzy zostają nimi, bo matka jest albo chora psychicznie, jest alkoholiczką, narkomanką, prostytutką, albo też odsiaduje wyrok.

- Dlaczego?- Dlaczego...? Tu trzeba przyjrzeć się przede wszystkim obsadzie wydziałów rodzinnych sądów rejonowych i wydziałów cywilnych sądów okręgowych. W dziewięćdziesięciu kilku procentach tych pierwszych są to kobiety, które w dużej mierze mają za sobą nieudane życie małżeńskie. W całym sądownictwie kobiety stanowią dziś ok. 70 proc. pracowników. Trudno zerwać z solidarnością płci.

- Dziękuję.
Dariusz Chajewski
0 68 324 88 79
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska