Wiesława Przydelska swojego wnuka nazywa tylko Aleksander. Żaden tam Olo czy Olek. Tak jest pięknie i dostojnie. W końcu to już milioner, a raczej... groszowiec. Ma tych monet, ile dusza zapragnie. Starszej daty i niedawno wybite. Szare, pożółkłe... Przed nami dwa worki i porządny gliniany gar. Co jest w środku? Tak, tak, jednogroszówki.
- No, niech pan weźmie i wysypie - bierze mnie pod włos babcia Olka. Chwytam i za pierwszym razem nie daję rady. Policzki poczerwieniały z wysiłku. Pomaga mi Olek. Z gara leci i leci. Końca nie widać. Mały stolik robi się miedziany. To dopiero początek. Jeśli wysypalibyśmy kolejne worki, zbierać można by było małą koparką. - Trochę tego jest - uśmiecha się chłopak. - Trochę? - pytam. Przecież tu są tysiące jednogroszówek!
Na koło wystarczy
Rok 2002. Zwykły dzień. Olek wraca do domu. Na ulicy znajduje jednogroszówkę. I tak się zaczęło. - Pokazałem babci, a ona powiedziała, że jak uzbieram ich bardzo dużo, to sobie kupię wymarzony samochód - opowiada. - Tak zbierał, wrzucał najpierw do skarbonki, później do glinianego garnka - uśmiechnięta pani Wiesława patrzy na wnuka. Mijały dni, miesiące, lata...
Gdy chłopak miał 11 lat, napisaliśmy o jego pasji. Wtedy też padła obietnica: jak Olek skończy 18 lat, znów o nim coś skrobniemy. A on deklarował, że zerwie z miedzianym hobby. My słowa dotrzymaliśmy, Olek niekoniecznie. - Już mnie to nie bawi, ale czasem, jak gdzieś jest ta jednogroszówka, to wrzucam - przyznaje.
Osiem lat temu też byliśmy w tym samym domu. I też na tym samym stoliku rozsypaliśmy monety. Ale lata robią swoje. Dziś trudno to wszystko porachować. - Kiedyś siedliśmy i zaczęliśmy liczyć, ale po krótkim czasie zrezygnowaliśmy, bo to chyba niemożliwe - śmieje się babcia. Po chwili przynosi do pokoju tradycyjną wagę dziesiętną i bierzemy byka za rogi. We dwoje targamy na nią jeden worek. Wskazówka pokazuje 25 kg. Kolejny - 28 kg. A w glinianym garnku ponad 24 kg. I jeszcze 2 kg monet zwiniętych w rulonik. Razem prawie 79 kg! Na chłopski rozum rachujemy, dzielimy, dodajemy i wychodzi nam, że może to być około 500 zł. - To na koło do samochodu już starczy - Olek mruga okiem. Ale samochód już ma.
Syzyf się nie podejmie
Chłopak uczy się na cukiernika. Teraz ma praktyki w Dobiegniewie. Piecze babki, serniki... Gdy pytam, jak zbierał te monety, odpowiada: - Normalnie. I rozwija historię: - W sklepie prosiłem zawsze, by resztę wydawali mi w jednogroszówkach, co, niestety, sklepowe niechętnie robiły. Wymieniałem pieniądze, ktoś mi dał i tak się tyle uzbierało - mówi. Babcia prowadzi sklep i też pomagała wnukowi. - Przynosiłam, co tylko miałam - wspomina.
Teraz i Olek, i pani Wiesława mają do zgryzienia twardy orzech, a raczej jednogroszówkę. Usłyszeli, że państwo chce te monety wycofać. I zaczęli działać. W banku powiedzieli im, że i owszem, przyjmą, ale pieniądze muszą być... w rulonikach, np. po 50 gr. Uwierzcie mi, nawet Syzyf by się tego nie podjął. I pojawił się kolejny pomysł. Samochód wnuk ma, koła nie potrzebuje, więc razem z babcią chcą oddać jednogroszówki do domu dziecka. - Taki dobry uczynek. Może wiele pieniędzy to nie jest, ale zawsze coś - przyznaje pani Wiesława. - Tam już chyba sobie to wszystko policzą - kobieta szuka w moich oczach wsparcia. - Nooo, chyba tak - pocieszam, choć wiara nikła.
Olek kolekcjonował też stare monety, znaczki pocztowe, ale w groszówkach był najwytrwalszy. Zbieramy z babcią te pieniądze z małego stolika do glinianego garnka. Silne nerwy trzeba jednak mieć, bo nie ma to jak konkretna gotówka. Ale ta łatwo przychodzi, łatwo odchodzi. A te ostatnie grosze trzeba ciułać. Grosz do grosza i potem nawet nie chce się tego liczyć. W końcu tyle ich jest.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?