Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść pani Wandy

Redakcja
Dziś jedna opowieść w konkursie "Jeden Dzień z Życia", ale jaka... Samo życie. Zwycięzców kolejnego miesiąca ogłosimy za tydzień 23 maja.

Rok 1983. Mieszkam w dużej wsi oddalonej o 20 km od Głogowa. Prowadzę małe, 3,36 ha gospodarstwo. Dzień w dzień doję krowę, karmię i poję ją, cielaka, cztery świnie, 30 kur, 15 indyków, 20 kaczek, 20 gęsi, 30 królików, dwa psy i koty.

Trzy razy dziennie. Oprócz tego szykuję trzy posiłki dziennie dla mojej trzyosobowej rodziny (67-letni ojciec, ośmioletnia córka i ja, trzydziestodziewięcioletnia rozwódka). W międzyczasie pielę grządki w naszym półhektarowym ogrodzie, zbieram jabłka, gruszki, truskawki, poziomki, śliwki, agrest, porzeczki, brzoskwinie lub pigwy i robię z nich przetwory na zimę...

Pobudka

Nie. Muszę to inaczej opisać. Ostry dźwięk budzika. Godzina 5.30. Szybciutko się ubieram i pędzę do kuchni. Ojciec wstaje wcześniej i już rozpalił pod płytą kuchenną. Wynosimy kocioł z uparowanymi ziemniakami, przechylamy, wylewamy zawartość do beczki z nawierconymi otworami, przez które spływa woda pozostawiając gorące ziemniaki. Zasypuję odmierzoną porcję śruty i esownikiem rozdrabniam wszystko na miazgę.

Wrzucam do dwóch przygotowanych wiader kartofle ze śrutą i zalewam wodą. Niosę to do obórki, gdzie świniaki podnoszą wrzask wniebogłosy, dopóki jedzonko nie zostanie nalane do koryt, a klapy oddzielające awanturników od koryt w czasie czyszczenia i nalewania nie zostaną spuszczone i nareszcie głodne ryjki zanurzą się w przepysznie pachnącej im zupie.

Zwierzaki

Teraz chwytam za widły i wynoszę spod krowy nocne placki. Pół biedny, jeżeli się na tym nie położyła; inaczej dochodzi osobne zmywanie. Teraz kilkakrotnie rejs do stodółki: siano krówce na śniadanie, delikatniejsze sianko cielakowi, słoma na ściółkę krowie i cielakowi, słoma na ściółkę świniakom. Powrót do kuchni.

Ciepła woda do wiadra, wazelina do kieszeni, czysta szmata i powrót do obórki. Spod żłobu wyciągam stołek, siadam przy opychającej się sianem krowie i myje jej wymię, odstawiam na bok wiadro, biorę szmatę i delikatnie wycieram. Wynoszę wodę na dwór i wylewam. Wracam, siadam, namaszczam wazeliną wymię i doję. Dobra, mleczna krowa. Holenderka. Trzy razy dziennie po dziesięć litrów.

Niosę mleko do domu. Cedzę. Połowa do kany z wieczornym udojem. Ojciec niesie przed bramę. O 6.15 sąsiad jedzie ze swoim mlekiem do mleczarni, to zabiera i nasze. Ja z resztą mleka do zgłodniałego cielaka. Napoję, podrapie za uszkiem, parę słów łagodnym, gruchającym głosem i biegiem do domu. Płuczę cedziłkę, stawiam na piecu i zagotowuję. Wygotowaną wynoszę na dwór i rozwieszam na słońcu. Nastawiam śniadanie.

Obowiązkowo mleczna zupa: zagotować osoloną wodę z masłem, na wrzątek wrzucić codziennie coś innego, kasze jęczmienną, gryczana, kukurydzianą, mannę, płatki owsiane lub zacierki. Najwięcej roboty z zacierkami, bo trzeba do miski przesiać mąkę, zalać mlekiem lub wodą, dodać roztrzepane jajko i zagniatać do wyrobienia jednolitej masy, którą potem stojąc nad gotującą się wodą należy skubać i wrzucać do wrzątku. Ugotować to-to do miękkości (ok. 20 min.), wrzące zalać mlekiem i gotowe.

Połowa południowego mleka stoi w lodówce. W międzyczasie wyciągam je, zbieram śmietanę, część mleka jest do kaszy, reszta na południe dla świń. Z doświadczenia wiem, że świniak musi mieć minimum jeden litr dziennie, w ciągu sześciu miesięcy daje to 30 kg chudego mięsa więcej.

Śniadanie

Ale wracając do śniadania: wyciągam dżem, masło, wędlinę swojej roboty i budzę dziecko oraz wołam ojca na śniadanie. Ojciec w międzyczasie powiązywał psy, wypuścił drób, nasypał ziarna, przyniósł z piekarni chleb, naciągnął kołowrotem ze studni świeżej wody do picia (z wodociągu niedobra, chlorowana) nakosił trawy dla królików i drobiu i pozatykał wszystkie dzioby i pyszczki.

Po śniadaniu Anusia zbiera się do sklepu, mają przywieźć papier toaletowy, trzeba postać w kolejce, bo wykupią i nic się nie dostanie. Trzeba też kupić cukier, od tygodnia czekamy, by wykupić kartki na cukier (jeden kilogram miesięcznie na osobę, na dziecko 1,5 kg) można też za kartki na mięso (3 kg miesięcznie na osobę) zamiast mięsa wziąć cukier. Ja idę za bramę, biorę kanę po mleku, którą sąsiad już przywiózł pustą z mleczarni, taszczę ja (100m) do domu i dokładnie myję. Zapewniam, że nie jest to wcale takie łatwe, jakby się komuś mogło wydawać.

Potem obracam ją na stelażu, aby obciekła i wyschła z wody, biorę haczkę, wsiadam na rower i jadę jeden kilometr na popielić buraki pastewne. Jest ich wprawdzie tylko sześć rzędów, ale każdy ma 300 metrów długości. W tym czasie ojciec poi krowę, wyprowadza ją na pastwisko (0,5 km) i uwiązuje.

Po zrobieniu dwóch rzędów buraków wsiadam na rower i jadę do domu zbaczając po drodze na pastwisko, by przewiązać krowę. Jest godzina 11.30. Wpadam do kurnika, zbieram jajka i zanoszę do chłodnej spiżarni. Biorę motykę i idę do ogrodu powalczyć z chwastami. Wyrwane chwasty zbieram do kosza i zanoszę świniom. Każda musi dostać po dużym, drucianym koszu. Ojciec siedzi pod czarnymi porzeczkami i zrywa do wiadra.

Obiad

Godzina 12.30. Wracam do domu, rozdmuchuję ogień i nastawiam obiad. Ojciec lubi dobrze zjeść, muszą być trzy dania. Dziecko wraca ze sklepu. Papieru nie przywieźli, ale za to jest 5,5 kg cukru. Więcej dzisiaj na osobę kupującą nie dawali. Mają przywieźć za trzy dni, to może uda się wykupić resztę.

Bierze się za przygotowanie surówki do obiadu. Potem posprząta i odkurzy pokoje. Ja pędzę na pastwisko. Przyprowadzam krowę. Rzucam do żłobu siana, żeby spokojnie stała. Myję wymię, namaszczam i doję. Połowę dostaje cielę. Drugą połowę cedzę, wstawiam mleko do lodówki na śmietanę. Cedziłkę płuczę w kilku wodach, biorę czysty garnek, nabieram czystej wody, wrzucam opłukaną cedziłkę, stawiam przykryty garnek na piecu i zagotowuję. Czystą rozwieszam na słońcu.

Chwytam "świńskie' wiadra, nabieram do każdego utłuczonych ziemniaków, zasypuje śrutą, zalewam wodą i dolewam po litrze mleka (na głowę), niosę do chlewa, mocuję się chwilkę z klapami od koryt, bo rozemocjonowane zapachem żarcionka zwierzaki napierają z drugiej strony, nalewam jedno koryto, zamykam klapę, nalewam drugie koryto, zamykam klapę, chwilę stoję patrząc, czy dobrze jedzą, pogadam, podrapię za uchem.

Biorę wiadra, niosę pod kran, płuczę, obracam (do góry nogami) i stawiam do ocieknięcia na specjalnym stojaku. Wracam do kuchni, doprawiam do smaku potrawy. Wołam rodzinę na obiad, chwila wytchnienia przy stole. Omawiamy dzień bieżący i plany zajęć. Po obiedzie ojciec bierze krowę na łańcuch i prowadzi na pastwisko.

Porządki

Anusia zmywa naczynia. Ja myję i przebieram zebrane przez ojca porzeczki Ojciec wraca po uwiązaniu krowy na pastwisku. Bierze puste wiadro i idzie dalej zrywać porzeczki. Ja biorę drugie wiadro i idę zbierać maliny.

Anusia kończy zmywanie i idzie pomagać dziadusiowi przy zbieraniu porzeczek. Wracam do domu z malinami. Myję je, rozkładam równo do słoików i na razie zasypuję cukrem. Idę na pastwisko przewiązać krowę. Wracam i idę od razu do pełnomocnika Kółka Rolniczego zamówić kombajn, bo już czas kosić żyto. Schodzi mi na tym ok. godziny, bo duża kolejka rolników. Na naszej stronie będą kosić, jeśli pogoda pozwoli, za cztery dni.

Biegam po wsi, usiłując załatwić przyczepę na ziarno, którą trzeba za cztery dni podstawić na polu, żeby kombajn miał gdzie zsypywać wymłócone ziarno. Nic nie mogę załatwić, bo wszyscy mają żniwa i przede wszystkim muszą zwieźć swoje. Zdenerwowana wracam na pastwisko, bo słońce się zaczyna chylić ku zachodowi i trzeba zabrać krowę. Wracam z nią do domu. Ojciec już nakarmił świnie. Anusia umyła i przebrała porzeczki i szykuje kolację. Nastawiam kocioł z przygotowanymi do pasteryzacji słoikami.

Dorzucam węgla pod płytę. Biorę wiaderko z ciepłą wodą, czystą szmatę, wazelinę i idę do obory. Wyciągam spod żłobu stołek. Siadam, myję wymię, wycieram. Wstaję, wychodzę z obory, wylewam wodę. Wracam, siadam przy krowie, namaszczam jej strzyki i doję. Udoiłam pełniuśkie wiadro, niosę do kuchni, połowę przecedzam do kany, drugą połowę niosę cielęciu. Napoiłam. Tymczasem ojciec poi krowę.

Wracam do domu. Płuczę w kilku wodach cedziłkę, biorę czysty garnek, nalewam czystej wody, wrzucam cedziłkę i zagotowuję. Wynoszę i rozwieszam na dworze. Wynosimy z ojcem kocioł ze słoikami, aby ostygł na dworze.

Kolacja

Siadamy do kolacji. To jest godzina odpoczynku, czytamy listy, omawiamy zdarzenia. Dziecko idzie do łazienki myć się, później poczyta w łóżku z godzinkę i będzie spać.

Ojciec przynosi z piwnicy kolejno cztery wiadra ziemniaków. Myję je, wsypuję do gara, stawiamy go razem na piecu i nalewam wody. Dokładam do pieca kilkakrotnie aż się zagotuje. Potem już nie trzeba dokładać, do rana będą gotowe. Ojciec już dawni śpi, biorę zebrane i opłukane czarne porzeczki i zaczynam przerabiać na galaretkę: mielę maszynką do mięsa, przecieram przez włosiane sito i w czystym wyparzonym glinianym garnku, ucieram pół na pół z cukrem drewnianym, wyparzonym wałkiem dosyć długo, aż się cukier rozpuści całkowicie i nie chrzęści w zębach.

Przynoszę ze spiżarni czyste słoiczki, odkręcam pokrywki, wrzucam na wrzątek. Tymczasem słoiczki ustawiam partiami w elektrycznym piekarniku, włączam na 15 min. Otwieram, odczekuję chwilę aż trochę ostygną, wyciągam i wstawiam następną partię. W międzyczasie odcedzam wygotowane pokrywki i obracam na siatkę nad kuchnią aby wyschły.

Czystą wyparzoną łyżką, nakładam galaretkę do słoiczków. Zakręcam pokrywki. Ustawiam z boku półkredensu. Anusia jutro napisze na kartce 29 razy "Galaretka z czarnej porzeczki", potnie karteczkę na etykietki, każdą posmaruje klejem, nalepi na słoiczek i ustawi na półce w spiżarni. Myję naczynia, przecieram zachlapaną podłogę w kuchni.

Weki

Przygotowuję dwie michy jedzenia dla psów. Wynoszę i karmię. Zaglądam do zwierząt: świniaki śpią jak zabite, krowa leniwie żuje leżąc, cielak też. Drób pozamykany. Kot leży na sianie w stodole. Drugi chyba na strychu.

Psy biegają po obejściu depcząc mi po piętach. Brama zamknięta. Można iść spać. Jeszcze tylko wieczorna toaleta i piętnastominutowa lektura w łóżku. I tak dzień po dniu. Świątek, piątek i niedziela. Oczywiście owoce codziennie są inne. Truskawki, porzeczki białe, czerwone, czarne, agrest, maliny, dwanaście odmian jabłek, sześć odmian gruszek, osiem odmian śliwek, pigwa, jeżyny. W lesie czarna jagoda i grzyby. Warzywa. I setki słoików z przetworami. Kompoty. Galaretki, konfitury, dżemy, soki. Grzyby marynowane, solone, duszone, suszone.

Ogórki kiszone, po warszawsku. Przecier z pomidorów, fasolka szparagowa na gęsto, groszek zielony na gęsto, buraczki czerwone z papryką. Papryka kiszona, kapusta kiszona. Po zabiciu świni wszystko pakuje się do słoików. O zamrażarce można sobie pomarzyć. Tak samo o kuchence gazowej z butlą. Zarezerwowane tylko dla niemowląt! Słoiki z mięsiwem należy gotować po godzinie przez trzy kolejne dni w odstępach 24-godzinnych. Wtedy w chłodnej spiżarce przechowują się nawet cały rok.

Pranie

Opisany wcześniej dzień, jest dniem przeciętnym. Trzy dni w miesiącu jest pranie. Pranie w pralce "Frania" polega na: nagrzaniu w kotle wody, wlaniu ciepłej wody do pralki, odmierzeniu proszku do prania, wrzucaniu partiami posortowanej bielizny.

Najpierw pościelowa kręci się w pralce 20 min., wykręcam, odkładam do 200-litrowego kotła, specjalnie wbudowanego do pieca w pralni, następna partia i następne 20 min., w międzyczasie biegnie się do kuchni i nastawia obiad, wracam, wykręcam, odkładam do kotła, następna partia do pralki i następne 20 min, które zużywam na dojenie. Wracam do pralni, wykręcam, odkładam i tak z kilkanaście razy w ciągu dnia.

Wieczorem nalewa się wiadrem wody do kotła, nasypuje proszku lub struga szarego mydła, przykrywa kocioł potężną drewnianą pokrywą, rozpala ogień i gotuje. Len i bawełna. Powinno wrzeć ok. 0,5 godz. Wyciąga się jeszcze gorące i jeszcze raz przepiera się w pralce już tylko po 10 min. Potem każdą partie płucze się w wannie zmieniając kilkakrotnie wodę, zmieniając aż będzie czysta.

Na krochmalenie nie mam ani czasu, ani sił. Rozwieszam na strychu. Na drugi i trzeci dzień robota identyczna. Tylko pranie już inne. Kolory i delikatne. Nie trzeba, nawet nie wolno, gotować. Pod koniec każdego dnia trudno się wyprostować od ciągłego schylania nad wanną, ale za to ręce wcale nie podobne do rąk rolnika. Czyste i białe. Opowiadania znajomej, która odwiedzała kuzynkę w Szwecji i tam widziała pralkę automatyczną w "akcji" słuchałam jak opowieści science fiction.

Pole

Oprócz tego w polu zależnie od pory roku jest orka, kultywacja, bronowanie, siew zboża, sadzenie ziemniaków, bronowanie ziemniaków, obredlanie ziemniaków, jeszcze raz bronowanie i jeszcze raz obredlanie, sianokosy, przewracanie podsuszonych traw.

Drugie przewracanie podsuszonych traw, zgrabianie i składanie w kopki na noc. Rozrzucanie na drugi dzień po obeschnięciu rosy, zgrabianie, ładowanie na przyczepy, zrzucanie i ubijanie w stodole, żniwa, podorywka, kopanie ziemniaków, bronowanie, kultywacja, bronowanie, siew oziminy. Wczesną wiosną orka po podorywce z poprzedniego roku, po dwóch tygodniach bronowanie i przy sprzyjającej pogodzie sadzenie ziemniaków. I tak miesiąc po miesiącu, rok po roku.

Ojciec dobiega 70-tki, w polu nie ma już sił i zdrowia pomagać. Wynajmuję maszyny, wynajmuję ludzi. Za wszystko trzeba zapłacić. Dochód tylko z tych sprzedanych dziesięć litrów mleka dziennie, trzech świń rocznie, części sprzedanego zboża, mizernych alimentów płaconych nieregularnie przez opornego "tatuśka"... Haruję za trzech, a ledwo wiążę koniec z końcem.

Mąż

Dochodzę do wniosku, że koniecznie muszę wyjść za mąż. Córka entuzjastycznie podchodzi do tego zamiaru, ojciec poważnie kiwa głową. Wysyłam do "Gromady" list z ofertą matrymonialną i otwieram puszkę Pandory... Nigdy nie przyszło i na myśl, że jest tylu samotnych mężczyzn w"odpowiednim wieku" i że niezbyt młoda wiejska kobieta, na dodatek obarczona dzieckiem, może mieć takie wzięcie! W ciągu trzech tygodni dostałam 950 listów! Ale to już temat na inne opowiadanie...

Wanda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska