Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść wigilijna (X). Ponad pół wieku tradycji

Wanda Litecka z Raculi
Mija już ponad pól wieku, jak dane mi jest uczestniczyć w najpiękniejszym święcie roku - wigilii Bożego Narodzenia. Jak widać, wiele razy spędzałam to święto z bliskimi.

Która Wigilia była najważniejsza? Którą najbardziej zapamiętałam i dlaczego? Która podobnie jak na taśmie filmowej, zapisała się na trwałe w mej pamięci? Trudno się zdecydować na wybór tej wyjątkowej. Gdy byłam małą dziewczynką (przy dzisiejszych 177 cm, to aż wydaje się niemożliwe), bardzo czekałam na pierwszą gwiazdkę. Zwiastowała ona tak wiele. Naturalnie dla każdego dziecka najważniejsze były prezenty pod choinką. Cieszyłam się także z przyjazdu dziadków z Krakowa i Zakopanego. Rzadko u nas bywali. Jako młoda, zakochana dziewczyna wiedziałam, że po Wigilii będę miała więcej czasu dla swej wielkiej miłości. Będąc kobietą i matką, babcią, cieszyły mnie Wigilie z własnymi dziećmi i wnukami. Było nas coraz więcej przy świątecznym stole. Z biegiem lat, niestety zaczęło osób ubywać. Mam dylemat. Które Święta utkwiły w mej głowie najbardziej? Trudno podjąć decyzję, dlatego zdecydowałam się napisać o dwóch.

Wigilia pod karabinami.

Był 24 grudnia 1981 roku. Pierwsze święta po ogłoszonym stanie wojennym. Wiadomo, co się z nim wiązało. Między innymi, godzina policyjna, listy z napisem: "Ocenzurowano", rozmowy telefoniczne poprzedzone hasłem-"Rozmowa kontrolowana", mieszkanie tylko w miejscu stałego pobytu, kartki na prawie wszystkie najważniejsze artykuły spożywcze i nie tylko oraz puste półki w sklepach i ... strach w narodzie. Nie wspomniałam o internowanych, pozamykanych w więzieniach, okaleczonych psychicznie i fizycznie w wyniku strajków i zamieszek.

Tę pierwszą "Wojenną" Wigilię spędzaliśmy z moimi teściami. Naturalnie w miejscu stałego zameldowania, czyli w Jędrzychowie. Teoretycznie, na każdym świątecznym stole w Polsce, miało być skromnie - wręcz biednie. Tak jak w stajence, gdy przychodził na świat Pan Jezus. Nic z tego. Polacy znani są ze swej waleczności i zaradności. Miałam obok siebie zapobiegliwych mężczyzn - teścia i męża. Postarali się o mięso na wsi. Dla mnie, osobiście, prawie dramatem, był brak pod dostatkiem czekolady. Uwielbiam ją do dzisiaj. Przyszykowałam potrawy, ubraliśmy choinkę, wszyscy się wystroiliśmy. Ja ubrałam się w swą "paryską" sukienkę. Dlaczego "paryską"? Uszyła mi ją na wyjazd do Paryża moja śp. mama. Była w kolorze granatowym, ze srebrnym paskiem. Szkoda, że paryżanki nie mogły mnie podziwiać w owej kreacji.

Kiedyś już, na łamach gazety opowiadałam, jak stan wojenny (tj. jego ogłoszenie), spotkał mnie 13 grudnia 1981 r. w pociągu na trasie Zielona Góra - Warszawa. Jechałam wówczas do siostry męża mieszkającej w Paryżu we Francji. Na lotnisku Okęcie dowiedziałam się o tragedii narodu polskiego.

Powracam do Wigilii. Było nam bardzo przykro, że przy stole zabrakło innych członków rodziny. Telefony nie działały. Nikt nie mógł po godzinie policyjnej znajdować się poza miejscem stałego zamieszkania. Pośpiewaliśmy sobie kolędy. Tak cichutko, jak w czasach konspiracji. Popatrzyłam na Ryśka. Oj! Przytyło mu się w tej biedzie. Zaraz wytłumaczę, dlaczego. Ryszard został przeze mnie w domu "internowany". Krążyła pogłoska, że wcielają do wojska wszystkich mężczyzn chodzących po ulicach. Tak więc nie wypuszczałyśmy z teściową swych chłopów. "Wróciłam z Francji" z walizkami pełnymi polędwicy, kabanosów i polskiej wódki. "Chłopcy" mieli co nieco na przetrwanie. Już kiedyś wspominałam, że na wyjazd do szwagierki, nie miałam co zabrać na prezenty. Zdobyłam bony dolarowe i zrobiłam zakupy w "Peweksie". Zakupy owe przydały nam się w tych w ciężkich czasach. W związku z "internowaniem" mego mężczyzny, przypomniała mi się prawdziwa rodzinna historyjka. Opowiedziała ją kiedyś babcia Ryśka. Była ona kobietą z dużym poczuciem humoru. W 1946 roku zagadnęła na drodze napotkaną sąsiadkę. - "Pani Kowalska! Niech pani nie idzie do miasta, bo łapią i biorą do kopania kartofli!" I co kobiecina zrobiła? Pędem z powrotem zawróciła do swego domu. Podobnie było z moim mężem. Siedział w domu. Jadł, pił i tuczył się. Tak mniej więcej wyglądała pierwsza Wigilia, która na długo pozostanie w mojej pamięci. I chyba nie tylko w mojej.

Wigilia pożegnalna

24 grudnia 1990 roku. Pierwsze święta bez mamy męża i ostatnie mojej. Cała nasza rodzina wiedziała, że mama jest śmiertelnie chora. Miała raka szpiku kostnego. Pan Bóg i jej silna wola i tak wydłużyły wykonanie na niej wyroku. Miała wówczas 57 lat. Podawano jej krew. Wystarczało to jednak na coraz krócej. Mama mieszkała z siostrą i szwagrem. Wpadłam do nich dzień przed Wigilią. Nasza mamusia, taka biedna, drobniutka, ledwo ściskała w palcach "uszka". Nikt nie wymagał od niej pomocy. Ona do ostatnich dni chciała być użyteczną.

W Wigilię mama leżała na kanapie. Na chwilkę tylko usiadła z nami do stołu. Straszne dla nas było dzielenie się opłatkiem. Najgorzej znosił to ojciec. Pamiętał mamę jako silną, czerstwą, wysportowaną dziewczynę z gór. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że za rok, na następne święta, już jej z nami nie będzie. Patrzyłam w zamglone, cierpiące oczy mamy. Rozumiałyśmy się bez słów. Kiedyś nasz proboszcz powiedział - "Umierający wiedzą, że umierają, ale nie chcą rozmawiać o tym fakcie z bliskimi. Żeby ich nie martwić. Żeby nie cierpieli. Bliscy żegnający odchodzących, też z nimi nie rozmawiają na ten temat, żeby umierających nie denerwować. Żeby nie odbierać im nadziei." Takie błędne koło. Tak więc wszyscy przy wigilijnym stole wiedzieliśmy, że nadszedł czas pożegnania. Nasz syn miał wówczas 14 lat. Bardzo kochał obie babcie. Dzielnie zniósł najsmutniejszą Wigilię w swoim życiu. Mama dzieląc się ze mną opłatkiem, udzieliła mi na ucho paru rad. Co mi powiedziała, niech pozostanie mą tajemnicą.

Od tej Wigilii nie czekam już z radością na święta. Może nie powinnam tak pisać, ale taka jest prawda. Bez mamy to już nie te święta. Trzeba jednak dalej żyć i świętować z bliskimi - mężem, dziećmi, wnuczętami. Nadchodzi kolejna Wigilia bez mej ukochanej mateńki.
Kochajcie swoje matki i bliskich. Gdy ich stracicie, dowiecie się, że życie i święta nie będą już takie radosne. Życzę wszystkim miłości w dniach świąt Bożego Narodzenia i pomyślności w nadchodzącym Nowym 2010 Roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska