Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

OPOWIEŚCI WIGILIJNE (IX) To była piękna, wigilijna miłość.... Szkoda, że trwała tak krótko

Czytelniczka "GL" Basia Żerko
Jeszcze tylko kilka dni i na jakiś czas pożegnam moją ojczyznę. Wyjeżdżam do USA gdzie czeka mnie córka Anna, jej mąż i wnuczka. Ciekawa jestem jak wyglądają. Nie widziałam ich 10 lat. Wigilia z dala od domu...

I oto jestem na lotnisku w Warszawie.

Wchodzę do samolotu odlatującego do Amsterdamu, stamtąd mam połączenie do Memphis, następnie na lokalny samolot. Mój bagaż oczywiście nie dotarł na czas, wybrał dłuższy lot. I oto już jestem w domu córki. Mała się na mnie boczy, ja nie znam angielskiego, ona polskiego. Nic dziwnego więc, ze mnie unika.

Dni są monotonne i szare, codziennie to samo: sprzątanie, gotowanie, prasowanie. Poprzednim razem gdy u nich byłam, kryzys przyszedł po 3 miesiącach, kiedy miałam już wszystkiego dość i chciałam wrócić do Polski. Czy tym razem przyjdzie i kiedy?

Zbliża się Wigilia i Święta Bożego Narodzenia. Zostaliśmy zaproszeni na uroczystość wigilijną do znajomych Polaków. Zamierzamy z rodziną spędzić ten wieczór razem z innymi Polakami. Właściwie nie mam ochoty, ale Anna mnie namawia.

Jedziemy więc. Dobrze że przewidziałam podobną sytuację i zabrałam z Polski szykowniejszą garsonkę. Jedziemy ponad 100 km do odległego miasta, a potem jeszcze około 20 minut szukamy właściwego adresu.

Piękna znajomość

I oto jesteśmy. W progu powitał nas szykownie wyglądający pan o siwych włosach, krótko ostrzyżonych oraz gospodyni. Jestem Mieczysław, a tutaj Mick - powiedział.

Czy zrobił na mnie wrażenie? Raczej nie. Jednak zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedział mi jak się dostał na początku lat osiemdziesiątych do Hamburga, następnie do USA. Opowiadał jak osiemnaście lat temu zmarła jego żona, pozostawiając dwie córki, w tym młodszą pięcioletnią.

Odniosłam wrażenie, że Mick odczuwa potrzebę wynurzenia się przed kimś, ja zresztą też odczuwałam potrzebę kontaktu z inna osobą spoza rodziny. I tak to się zaczęło. Nie odstąpił mnie przez cały wieczór. Czułam się przy nim swobodnie i dobrze. Nie zabiegałam zbytnio o jego względy. Wynikało to z moich wcześniejszych postanowień, którym byłam wierna od lat, nigdy żadnych mężczyzn na stałe. Zbyt ceniłam swoją wolność, spokój i niezależność, aby pakować się w jakieś związki.

Mick cały wieczór mi asystował, donosił lampki wina, zabawiał rozmową. Jeszcze wówczas nie zdawałam sobie sprawy, że jest to dopiero początek tego co nas czeka. Przed naszym odjazdem poprosił o numer telefonu. Nie sądziłam, że z niego skorzysta. Jednak już następnego dnia zadzwonił. Czy chcę się z nim spotkać? Tak, chcę. I tak rozpoczęła się nasza znajomość.

Po kilku miesiącach pobytu w USA powróciłam do Polski. Mick w każdą sobotę dzwonił i długo, długo rozmawialiśmy. W połowie grudnia pojechałam do sanatorium do Krynicy Górskiej. Na rocznicę naszej znajomości wysłałam piękne życzenia świąteczne i dołączyłam napisany z tej okazji dla niego radosny i ciepły wiersz.

Śpieszmy się kochać ludzi...

W dzień przed samą Wigilią zadzwoniła moja komórka. Jestem w szpitalu, mam raka, jutro będę operowany. Ta wiadomość spadła na mnie tak niespodzianie, że aż zaniemówiłam, po czym wybuchnęłam płaczem.

Operacja się udała. Po powrocie z sanatorium natychmiast poleciałam do USA opiekować się moją sympatią. Naświetlania nie spowodowały tak wielkiego spustoszenia w jego organizmie, jak późniejsza chemioterapia. Czuł się po niej okropnie, a ja nie potrafiłam mu pomóc. Po pół roku mojego pobytu w USA Mick pokonał chorobę, a ja wróciłam do Polski.

Znów w sobotę czekałam na rozmowę telefoniczną. Snuliśmy plany, jak to będzie, gdy przejdzie na emeryturę, do której brakowało mu jeden rok pracy. Jak przyjedzie do Polski, gdzie będziemy podróżować. Jego marzeniem była podróż do Australii. I tak upłynął rok.

Kolejną Wigilię Mick spędził z moją rodziną w Polsce. Był szczęśliwy. Takiej typowo rodzinnej Wigilii nie miałem od 20 lat, od kiedy mieszkam w USA - powiedział. Po jego wyjeździe znów cierpliwie czekaliśmy na sobotnie telefony. Na początku grudnia powiedział. Mam przerzuty na wątrobę. Będę znów brał naświetlania i chemię. Zaczął dzwonić częściej, ale nigdy się nie skarżył. Prawdopodobnie nie chciał abym się martwiła. Ja dodawałam mu otuchy.

Tydzień przed świętami Mick zadzwonił, złożył mi życzenia świąteczne, jego głos był smutny, ale nie narzekał na złe samopoczucie.

Po dwóch dniach wieczorem podniosłam słuchawkę uporczywie dzwoniącego telefonu. Dzwoniła córka Micka. Pani Basiu, tato zmarł dzisiaj rano.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska