Oto mocno wkurzona i rozsierdzona Mildred Hayes samotnie chce walczyć z krzywdą i niesprawiedliwością. Minęło kilka miesięcy od okrutnego zabójstwa jej córki, a sprawcy nie wykryto. Matka ofiary wynajmuje trzy tablice reklamowe na drodze wiodącej do jej miasteczka Ebbing i każe tam zawiesić billboardy z mocnymi słowami pod adresem szefa miejscowej policji. Okazuje się, że trzy tablice przy drodze na uboczu mają siłę rażenia bomby. Wielu ludzi w Ebbing nie zazna już spokoju. No chyba że wiecznego...
Przez chwilę może się wydawać, że „Trzy billboardy...” kroczą ścieżką wydeptaną przed laty przez „Fargo”. Wszak żoną jednego z twórców tego ostatniego filmu - Joela Coena jest grająca Mildred Frances McDormand. Ale Martin McDonagh - reżyser czarnych komedii „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” czy „7 psychopatów” - ma dla nas inne zadanie. Zaprasza do zabawy w dobro i zło, czyli co bierze górę w człowieku. A zadanie rozpisuje - i to precyzyjnie - na wielu uczestników swojego komediodramatu.
I oto czerń i biel klasycznego westernu ustępuje całej palecie barw, którymi McDonagh maluje swoich bohaterów. W „Trzech billboardach...” nie ma ról odpuszczonych. Od matki ofiary, przez szeryfa (Woody Harrelson), jego podwładnego rasistę (Sam Rockwell w szczytowej formie), karła Jamesa (Peter Dinklage - pamiętny Tyrion Lannister w serialu „Gra o tron) po postacie trzeciego planu - mamy galerię krwistych, mocnych postaci. I niejednoznacznych.
Na tym zasadza się sukces filmu McDonagha - „patroszy” psychikę swoich bohaterów. Pokazuje nam, dlaczego postępują tak, a nie inaczej, gdzie w życiu przegrali, że są tacy, a nie inni. I najważniejsze: jak korzystają z szansy na zmianę. Na odkupienie... Zaprawdę, wielka jest w „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri” siła listu zza grobu. Kilka napisanych na progu śmierci zdań może wywrócić życie tych, co na padole zostali, do góry nogami. Siła testamentu?
Przy czym Martin McDonagh moralizuje wciągając nas w akcję finezyjnie napisanymi dialogami, bawiąc „gadającym” kapciem czy humorem sytuacyjnym. I robi jeszcze jedno, co nie każdy w kinie akceptuje. Nie zadawala się jakąś oczywistą puentą. Woli zostawiać nas z otwartymi pytaniami, przesuwając front walki z ekranu w stronę nas - widzów. To my mamy sobie dośpiewać resztę. Na przykład o gniewie, który wywołuje tylko większy gniew. I prowadzi do autodestrukcji gniewnych ludzi.
Zobacz też Kulturę na haku:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?