Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostrzegają innych

TOMASZ RUSEK 722 57 72 [email protected]
Tyrali po kilkanaście godzin na dobę. Byli wyzywani i poniżani. - Jakoś się trzymaliśmy, bo liczyliśmy na dobre pieniądze - mówią mieszkańcy podgorzowskich wiosek, którzy pracowali w niemieckiej przetwórni drobiu.

Gdy za 230 godzin ciężkiej pracy zarobili po 1,8 tys. zł, uciekli z niemieckiego Cappeln do Polski. Gorzowski przedstawiciel firmy Peter Menke twierdzi, że nie otrzymał żadnej skargi, a ludzie niepotrzebnie od razu pobiegli skarżyć się do gazety.

Ostrzegają innych

Miało być tak: praca przy indykach, 40 godzin tygodniowo, dobrowolne nadgodziny płatne ekstra (150 proc. stawki podstawowej). I tak przez trzy miesiące. A było ponoć tak: robota nawet po 17 godzin na dobę bez żadnych przerw, po trzy godziny na sen. Do tego wyzwiska, ciągłe poniżenia i żadnych pieniędzy ekstra za nadgodziny. - Byliśmy taktowani jak gówno - mówią mieszkańcy kilku podgorzowskich wsi. Chcą ostrzec innych, bo gorzowski oddział firmy cały czas szuka nowych pracowników.

Swoi najgorsi

Przy indykach pracowało około 50 Lubuszan, w tym grupa dziesięciu osób z podgorzowskich Chwałowic, Jasińca i Lubczyna. Dziennie ,,robili’’ około 12 tys. sztuk (ptaki były zabijane, patroszone i przygotowywane do sprzedaży). - Pracowałam już w Hiszpanii przy truskawkach, nie boję się ciężkiej roboty, ale to było ponad moje siły. Na stojąco po kilkanaście godzin, cały czas w dusznym smrodzie, brudzie i bez przerw - mówi pani Katarzyna (ona i reszta rozmówców, zastrzegają nazwiska do wiadomości redakcji).
Teoretycznie mieli przerwę na posiłek i toaletę, ale gdy tylko odchodzili od taśmy, nadzorujący ich pracę Polacy krzyczeli, że robota czeka. - Byli najgorsi. Darli się do nas po niemiecku ,,schneller!’’, wyzywali... Aż pękłam i się popłakałam... - mówi pani Mariola.
Cała dziesiątka trzymała się razem. - Tylko dzięki temu daliśmy radę. Ale gdy po miesiącu okazało się, że nadgodziny nie są wcale lepiej płatne, podjęliśmy decyzję, że wracamy do Polski. W Niemczech zostali tylko ci, którzy nie mieli za co wrócić - mówi pan Piotr.

Domagają się wyrównania

Zaraz po przyjeździe poszli do gorzowskiego przedstawiciela firmy Rafała Brandta. - Nie chciał z nami rozmawiać. Stwierdził, że dla niego wszystko jest w porządku - mówi pani Ewa. Wszyscy domagają się tylko jednego: wyrównania za dziesiątki nadgodzin. - Za miesiąc pracy dostaliśmy po 1,8 - 2,2 tys. zł. Każdemu z nas ubojnia powinna wypłacić jeszcze po kilkaset złotych, niektórym niemal 1 tys. - mówią zgodnie. Bo choć wypłacono nam pieniądze za nadgodziny, to stawka była taka, jak za zwykłą pracę. - I do tego dostaliśmy te pieniądze jako premię! - denerwują się.
R. Brandt jest zdziwiony roszczeniami. Tłumaczy, że nikt nie obiecywał ekstra stawki za nadgodziny, wykraczającej poza dodatek określony w kodeksie. Twierdzi, że nie zna zasad obliczania tych dodatków, gdyż nie jest specjalistą od Prawa Pracy (tym zajmuje się w firmie biuro rachunkowe). Zapewnia jednak, że według jego wiedzy za dodatkową pracę wypłacono tyle, ile powinno być: - Nikt nie skarżył się u mnie na ten problem. A przecież od tego należałoby zacząć. Jeśli wpłyną pisma, będę mógł się do nich ustosunkować bez angażowania prasy.

Inspekcja pomoże

Tymczasem niedawni pracownicy ubojni chcą walczyć o pieniądze przed sądem. O pomoc zwrócili się do Państwowej Inspekcji Pracy. - Byli u nas, nasi prawnicy pomogli im w napisaniu pozwów i udzielili kilku rad - informuje inspektor Zdzisław Cieśla.
Chociaż centrala firmy jest w Warszawie, praca była świadczona w Niemczech, a w Gorzowie tylko podpisano umowy, to jak udało się nam dowiedzieć, niewykluczone jest, że sprawa będzie się toczyć na miejscu, przed gorzowskim Sądem Pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska