Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kajdanki na rękach władzy

Jarosław SKRZYDŁO<br />Współpraca Iwona OGRODOWSKA, Agnieszka LASEK

Najpierw samorządowcy ze Starachowic, teraz byli świętokrzyscy posłowie lewicy. Pierwsi wyroki już odsiedzieli i spokojnie dostali etaty za... pieniądze podatników. Ci drudzy właśnie w środę usłyszeli, że lada chwila zamkną się za nimi drzwi więzień. Oto finał jednej z najgłośniejszych afer w Polsce. Tej, w której najpierw sąd stwierdził nieuczciwość samorządowców, a niedługo potem także posłów.

"Afera starachowicka" była jedną z największych w III Rzeczypospolitej. Trzej byli posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej - Andrzej Jagiełło, Henryk Długosz i Zbigniew Sobotka idą do więzienia. Działali wspólnie, by ostrzec swoich partyjnych kolegów ze Starachowic o wymierzonej przeciw nim akcji policji. Między innymi po tej aferze partia straciła dobre notowania. Henryk Długosz, który przez lata sprawował władzę w województwie świętokrzyskim, nie jest już posłem, szefem Sojuszu Lewicy Demokratycznej w regionie, upadła jego świetnie prosperująca firma. Wszystko zawaliło się w dwa i pół roku. Jagiełło też poległ. Posłem oczywiście też już nie jest, długo nie nacieszy się posadą dyrektora Ośrodka Pomocy Społecznej w Starachowicach, którą niedawno objął, bo wkrótce trafi za kraty.

Jeden telefon i wybuchła afera

W 2003 roku, bo wtedy wszystko się zaczęło, kieleckie Centralne Biuro Śledcze rozpracowywało grupę przestępczą działającą na terenie Starachowic. Policjanci wniknęli do gangu, by rozbić go od środka. Zamierzali zrobić zakup kontrolowany narkotyków i broni. Akcja nosiła kryptonim "Elita". W kręgu zainteresowań mundurowych znaleźli się starosta starachowicki Mieczysław Sławek i wiceszef Rady Powiatu w tym mieście Marek Basiak, koledzy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Centralne Biuro Śledcze założyło podsłuchy telefoniczne na ich "komórkach". Istniało podejrzenie, że kontaktują się oni z domniemanym szefem gangu Leszkiem S. Wszystko szło idealnie...

Jednak 26 marca 2003 roku do Sławka ktoś zadzwonił i ostrzegł go, że policja szykuje jakąś akcję. Mimo zwiększonego niebezpieczeństwa policjanci przeprowadzili działania, zatrzymali Leszka S., a także Sławka i Basiaka. Samorządowców sąd już skazał. Sławka - na rok i cztery miesiące więzienia za zlecenie kradzieży własnego auta i próbę wyłudzenia 28 tysięcy złotych odszkodowania. Basiak też trafił za kraty. Sąd skazał go na rok więzienia za zaaranżowanie kolizji swego auta i wyłudzenie z ubezpieczalni trzech tysięcy złotych. O sprawie głośno mówiło się w całym kraju. Na Sojusz Lewicy spadły gromy. Jednak prawdziwe trzęsienie ziemi miało dopiero nastąpić... Kto zadzwonił do samorządowców i ostrzegł ich o akcji policji...?

Po nitce do kłębka

Do lokalnych działaczy Sojuszu zadzwonił ich bezpośredni partyjny szef, poseł Andrzej Jagiełło. Szok. Jagiełło telefonował z Sejmu i ostrzegał. W świętokrzyskim Sojuszu wybuchła prawdziwa burza. Jagiełły na początku bronił szef partii w województwie, poseł Henryk Długosz. Śledczy szli po nitce do kłębka. Skąd wiedział Jagiełło? Przesłuchano ponad stu świadków, analizowano wydruki z bilingów. Wniosek był jeszcze bardziej szokujący. Jagiełło wiedział o akcji od Długosza. Obaj zostali oskarżeni o utrudnianie postępowania karnego, jakim było przekazywanie sobie tajnych informacji.

Prokuratorzy poszli dalej, sprawdzili skąd wiedział Długosz. Wszystkie nitki prowadziły do siedziby Sojuszu przy ulicy Rozbrat w Warszawie, gdzie w przeddzień policyjnej akcji odbywało się forum dyskusyjne. Byli tam posłowie i premier Leszek Miller. Był też wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, sprawujący nadzór nad policją, Zbigniew Sobotka. To on wiedział o akcji Centralnego Biura Śledczego, to on szukał Długosza cały dzień, by powiedzieć, że w Starachowicach namierzani są samorządowcy. To on powiedział o tym Długoszowi, a ten zaraz zawołał do siebie Jagiełłę i przekazał informacje. Tak nastąpił słynny przeciek.

Pierwszy wyrok - winni, do więzienia

Proces w Kielcach trwał osiem miesięcy. Sąd przesłuchał 55 świadków, w tym najważniejsze wówczas persony w państwie. Akta sprawy liczyły 55 tomów, z czego 18 było tajnych. Od początku posłowie podkreślali, że są niewinni, a cała sprawa to manipulacja prokuratury. Długosz i Jagiełło usunęli się w cień. Przestali bywać na bankietach, nie zabierali głosu w sprawach politycznych. Obaj liczyli na to, że sąd ich uniewinni i koszmar się skończy. Mylili się.

Sąd Okręgowy w Kielcach skazał ich na bezwzględne kary więzienia za utrudnianie postępowania karnego. Jagiełłę na półtora roku za kratami, Długosza na dwa lata. Sobotkę na trzy i pół. Wyrok był nieprawomocny. Obrońcy oczywiście wnieśli apelację.

Skazani na naszym garnuszku

Nim sprawę posłów rozstrzygnął sąd drugiej instancji, swoje kary odsiedzieli już eks-starosta Mieczysław Sławek i były wiceszef Rady Powiatu w Starachowicach Marek Basiak. Pracują, mają się dobrze. Przywykli do tego, że utrzymują ich podatnicy, jak wtedy, za kratami. Pensje co miesiąc płaci im nie kto inny, jak my wszyscy - obaj są zatrudnieni w gminnych spółkach.

Były starosta Mieczysław Sławek od kilku dni pracuje w Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji w Starachowicach, jest specjalistą do spraw certyfikacji i standaryzacji. Urzęduje w niewielkim pokoju na piętrze. Rozmawiać nie chce, - Pracuję, jestem zajęty i proszę mi nie przeszkadzać - mówi, nerwowo przekładając dokumenty na biurku.

Rozmowniejszy jest jego przełożony, Jarosław Łyczkowski - człowiek, który zdecydował, że najlepszym kandydatem na to stanowisko jest skompromitowany, skazany samorządowiec. Że w Starachowicach nie ma bezrobotnych ludzi bez wyroków, którzy spełnialiby jego oczekiwania? Mówi tak: - Poszukiwaliśmy kandydatów na dwa nowe stanowiska w naszej firmie: specjalisty do spraw certyfikacji i specjalisty do spraw audytu wewnętrznego - tłumaczy. - Ogłoszenia ukazały się w lokalnej prasie. Zgłosiło się pięciu kandydatów, w tym na stanowisko, które objął pan Sławek, cztery osoby. Dwie z nich pochodziły z Iłży, gdzie pracują w prywatnych firmach. Trzecia okazała się emerytem. Chciałem zatrudnić osobę ze Starachowic, między innymi dlatego, że z Powiatowego Urzędu Pracy udało nam się pozyskać pieniądze na to stanowisko, pod warunkiem, że będzie to osoba bezrobotna. Ze skierowaniem z Urzędu Pracy przyszedł pan Sławek i dwie inne osoby - wyjaśnia. - Spośród tych trzech osób, które przysłał do nas Urząd Pracy, dwie miały wyższe wykształcenie, ale nie miały doświadczenia na kierowniczych stanowiskach. Pan Sławek miał najlepsze kwalifikacje do objęcia tego stanowiska - mówi pan Łyczkowski, jakby w ogóle nie wspominając o tym, że wyrok skazujący za tego rodzaju przestępstwo, za jakie został skazany Sławek, niekoniecznie kwalifikuje go do zasiadania na kolejnym stołku opłacanym przez podatników. Mało tego, Łyczkowski nie chce nawet powiedzieć, ile my wszyscy miesięcznie płacimy na rzecz byłego więźnia. Pytany o zarobki, odpowiada: - Nie mogę podać dokładnie, ile zarabia ta osoba, mogę powiedzieć, iż średnie zarobki w naszej firmie to około 2200 złotych brutto.

Nie jest tajemnicą, iż prezes Łyczkowski z byłym starostą znają się od dawna między innymi z działalności partyjnej w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Prawdopodobnie dlatego niektórzy pytani przez nas starachowiczanie formułują wobec nich zarzuty o "kolesiostwo".

- To nieprawda - odpowiada prezes Łyczkowski. - Podania o pracę spływają do wydziału kadr, nie wiedziałem, kto je składa. Ponadto nie łączą mnie prywatne stosunki z panem Sławkiem - odpowiada, znów mało przekonująco. Może i nie wiedział, kto składa podania, ale wiedział, które z nich wybrać.

Los drugiego skazanego, byłego wiceprzewodniczącego Rady Powiatu Starachowickiego Marka Basiaka jest równie różowy. Od ponad roku znów pracuje w Miejskim Centrum Rekreacji i Wypoczynku w Starachowicach. Kiedyś był tam szefem, dziś jest ratownikiem. Spotkaliśmy go w okienku przy wejściu na pływalnię. Nie chciał rozmawiać. - Karę odsiedziałem, chcę spokojnie żyć - powiedział. Jego przełożony, dyrektor Miejskiego Centrum Rekreacji i Wypoczynku Marek Roguski, szef miejskich struktur Socjaldemokracji, twierdzi, iż Basiaka zatrudnił ze względu na wysokie kwalifikacje.

- Jest ratownikiem wodnym, instruktorem pływania i nurkowania - mówi dyrektor Roguski. - Trudno znaleźć osobę o tak wysokich kwalifikacjach, która zgodziłaby się pracować za tak niską pensję. Ratownik na basenie zarabia niespełna tysiąc złotych brutto - Roguski tu przynajmniej nie ma tajemnic.

Trzeci z ważnych ludzi Starachowic, eks-poseł Andrzej Jagiełło też dostał posadę. Został dyrektorem Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Starachowicach. I oczywiście - jak tamtym dwóm - jemu też pensję płacimy wszyscy. Tyle że chyba niedługo...

Skazani ostatecznie idą siedzieć

Niedługo, bo właśnie w środę Sąd Apelacyjny w Krakowie rozpatrywał sprawę trzech byłych posłów - Sobotki, Długosza i Jagiełły oskarżonych o przeciek starachowicki. Obrońcy liczyli na uniewinnienie albo chociaż złagodzenie lub zawieszenie wykonania kar. Stało się inaczej. Ostatecznie byli już posłowie zostali skazani nie za utrudnianie postępowania karnego, lecz usiłowanie jego utrudniania.

Sąd skazał ich na bezwzględne kary więzienia. Jagiełłę na rok, Długosza na półtora roku, Sobotkę na trzy i pół roku. Jagiełło do sądu w ogóle nie przyjechał, Długosz był zdruzgotany. - Jeśli kara więzienia ma być prewencją społeczną, no to trudno. Nadal się czuję niewinny. Cóż... jeśli ktoś myśli, że wezmę karabin i strzelę sobie w głowę, to się myli. Mam dla kogo żyć, pracować. Mam wspaniałą rodzinę. Jeśli tam pójdę, to i stamtąd wrócę - komentował po ogłoszeniu wyroku Henryk Długosz.

Andrzej Jagiełło, pytany wczoraj o komentarz w sprawie sądowego wyroku, perspektywę więzienia i samopoczucie, odrzekł tylko: - Nie będę nic komentował.

Wyrok jest prawomocny. Posłowie ze względu na sądowe procedury trafią do więzienia w ciągu najbliższego miesiąca.

Historia upadku "barona"

Potęga Henryka Długosza rosła z roku na rok. Już w latach 1994-95 był wicewojewodą kieleckim, potem radnym sejmiku wojewódzkiego i jego przewodniczącym. W 1997 roku został posłem z ramienia Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Współtworzył Sojusz Lewicy Demokratycznej. Od 2001 roku do wybuchu afery był jego szefem w regionie. W 2001 roku został po raz kolejny posłem, tym razem Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W województwie świętokrzyskim sprawował prawdziwą władzę. Jako szef partii miał decydujący wpływ na obsadę kilkudziesięciu stanowisk w administracji państwowej. Otwarcie mówił, że dzięki jego rekomendacji pracę znalazło właśnie tyle osób. Partię prowadził twardą ręką. Uchodził za zaufanego człowieka premiera Leszka Millera. Był typowany do funkcji wiceministra infrastruktury w jego rządzie. Dorobił się sporego majątku. W świetnie prosperującej, przed wybuchem afery, firmie "Suprimex" miał większość udziałów, firmę miała też żona Długosza. Były poseł przywykł do luksusowego BMW i mercedesa. Jednak przez ostatnie dwa i pół roku, od czasu afery, "Suprimex" zaczął popadać w długi. Obecnie nie istnieje, a mieniem po spółce zarządza syndyk wyznaczony przez sąd. Upadła też firma żony Długosza. Długosz nie jest już posłem. Stracił bardzo wiele. Wkrótce straci także wolność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie