Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Grundmann i łowcy skarbów

Dariusz Chajewski68 324 88 [email protected]
Na liście sporządzonej przez Grundmanna znalazł się m.in. zamek w Siedlisku. Zgodnie z planami miały tutaj trafić dzieła zgromadzone przez berlińską galerię. Czy tutaj trafiły? Co się z nimi stało?
Na liście sporządzonej przez Grundmanna znalazł się m.in. zamek w Siedlisku. Zgodnie z planami miały tutaj trafić dzieła zgromadzone przez berlińską galerię. Czy tutaj trafiły? Co się z nimi stało? Tomasz Gawałkiewicz
Lista Grundmanna to lektura obowiązkowa każdego poszukiwacza skarbów. W 1945 roku jej zaszyfrowany oryginał był bezcenny. Znajdowały się na nim trzy lubuskie miejscowości...

Lista Grundmanna to lektura obowiązkowa każdego poszukiwacza skarbów. W 1945 roku jej zaszyfrowany oryginał był bezcenny. Znajdowały się na nim trzy lubuskie miejscowości...

Mamy rok 1945. Na dobrą sprawę jeszcze nie ucichły działa, gdy rozpoczął się wyścig. Po skarby. Pierwszy był sowiecki... Główny Zarząd Zdobyczy. W ciągu kilku lat wojny zorganizowano sprawną maszynerię do zagarniania najcenniejszych łupów. Łupieżczy zarząd miał do dyspozycji kilka pociągów ewakuacyjnych, samochody i kilkuset ludzi, w tym historyków sztuki. Czasem całymi tygodniami obiekty były zamknięte dla wszystkich osób postronnych. Później byli szabrownicy, z reguły z Wielkopolski, wśród nich także ludzie, którzy o sztuce mieli spore pojęcie. Z reguły polska komisja rewindykacyjna Ministerstwa Kultury i Sztuki, kierowana przez Witolda Kieszkowskiego, dyrektora naczelnej dyrekcji muzeów, przybywała zbyt późno. Ich szczęście polegało na tym, że w gruzach wrocławskiego urzędu konserwatorskiego znaleziono zaszyfrowany spis. Kod złamał Józef Gębczak, polski historyk sztuki i okazało się, że to była słynna dziś lista Grundmanna...

Czym była? Musimy cofnąć się o jakieś dwa lata. Bomby aliantów obracały w ruiny niemieckie miasta. Płonęły fabryki, budynki mieszkalne, ale też biblioteki, muzea, archiwa. Günther Grundmann, niemiecki historyk sztuki i konserwator, zamierzał zabytki i dzieła kultury ratować. W tym celu sporządził listę 79 miejsc na terenie Dolnego Śląska, kościołów, pałaców, piwnic, sztolni, wyrobisk, w których można byłoby ukryć skarby. Jednocześnie rozesłał do 250 osób znanych z posiadania cennych zbiorów apel o podanie spisu szczególnie cennych zabytków, które chcieliby oni ocalić od zagłady. Odpowiedziało 160 osób. Kolekcjonerzy wytypowali 552 obrazy, 90 rzeźb, 373 meble, grafiki i kilka tysięcy wytworów rzemiosła...

Na tej liście znalazły się trzy obiekty znajdujące się dziś w Lubuskiem. To zamek w Siedlisku, pałac w Borowinie i wreszcie obiekty sakralne w Szprotawie. Zgodnie z koncepcją Grundmanna miały tutaj trafić zbiory instytucji państwowych rozparcelowane między poszczególne "schowki", aby w najgorszym wypadku jakaś ich część ocalała. Akcja ta została właściwie przeprowadzona tylko dla Wrocławia i to dla zbiorów państwowych. Jak uspokajają rozpaloną wyobraźnię historycy nie były to specjalnie przygotowane skrytki. Chodziło raczej o wywiezienie zbiorów z bardziej narażonych na naloty i pożary miast. Nawet nie myślano, że tak daleko mogą dojść alianci. Wybierano przeważnie sale na parterze, czasem suche piwnice. Zresztą okazało się, że był aż nadmiar ochotników, którzy chcieli gościć skarby. Woleli je niż tysiące rodaków umykających przed nadciągającym ze wschodu frontem. Przypuszcza się, że po 21 czerwca 1944 Grundmann wyznaczył jeszcze około stu składnic, których spis nie zachował się do naszych czasów. Jak wynika z dokumentów firm przewozowych, pierwsze partie skarbów trafiały do składnic już 1942 roku. Na początku do Henrykowa i Kamieńca Ząbkowickiego. Z samych tylko zbiorów muzealnych Wrocławia wywieziono i ukryto 34 ołtarze, 992 obiekty przedhistoryczne, 25 tys. tomów ksiąg, 11 epitafiów, 1.500 sztuk szkła artystycznego, 7 tys. grafik, 195 miniatur, 3.180 monet, 746 sztuk zbroi i broni...

Po wojnie wszystkie miejsca z listy Grundmanna odwiedziła komisja Kieszkowskiego. Skrytki w części nie były już kompletne. W niektórych miejscach znaleziono skarby kultury zagrabione na terenach okupowanych przez Niemców, były to z reguły zatrzymane w tym regionie transporty jadące w głąb Rzeszy. Takim miejscem była między innymi Biblioteka Schaffgotschów w Cieplicach. W sierpniu 1945r. odkryto w niej 19 skrzyń ze skarbami katedry na Wawelu, katedry warszawskiej, Wilanowa, Łazienek, Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Czartoryskich. W Przesiece znaleziono obrazy Matejki i 60 skrzyń różnych zbiorów śląskich i z Polski.

A co z lubuskimi składnicami? W Borowinie (Hartu) odnaleziono dokumenty wrocławskiej biblioteki oraz archiwum miejskiego stolicy Dolnego Śląska. Zajmowały po dwie sale. Zlikwidowała ją ekipa Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego. Dokumenty z tej biblioteki i archiwum przechowywano także w nawach bocznych dwóch katolickich kościołów w Szprotawie. Kieszkowski był tam już w styczniu 1946 r. Księgozbiory zabezpieczyła ekipa biblioteki uniwersyteckiej. Zabytki znalezione w okolicach Szprotawy gromadziły zorganizowane przez Kieszkowskiego magazyny w Gaworzycach i Jerzmanowej. Składnica w Siedlisku (Carolath) zarezerwowana była dla konserwatora z Berlina. Jakiego rodzaju zbiory były tam ukryte? Nie wiadomo. Kieszkowski dotarł tutaj w marcu 1946 i zastał już zamek spalony i splądrowany, częściowo przez okolicznych mieszkańców. Uratowano jednak część zbiorów, zwłaszcza XVII-wieczną bibliotekę zamkową. Wszystko to, co znalazło się w składnicach w Gaworzycach i Jerzmanowej wysłano pod koniec marca 1946 roku w trzech wagonach do Warszawy.

Wyobraźnię porusza zwłaszcza zamek w Siedlisku. "Tą bramą wyjechał w dniu pierwszego września 1939 roku rotmistrz Książę Schoenaich Beuthen-Carolath na wojnę przeciw wrogom narodu niemieckiego - Polsce. Powrócił jako zwycięzca...". Do 1945 roku taka tablica zdobiła wjazd do zamku w Siedlisku. W 1945 roku, w chwili gdy książę uciekał wraz z dobytkiem promem przez rzekę, pocisk miał zniszczyć zarówno tablicę, jak i portret przodka okrutnika. Później poszukiwacze skarbów plądrowali ruiny systematycznie. Inni obchodzili okoliczne wsie, odkupując od mieszkańców wszystko, co z zamku pochodziło.

Co stało się ze skarbami? Wiele rozszabrowano, wiele dostało się w ręce niemieckich "turystów", którzy za wszelką cenę pragnęli odzyskać ukryte w 1945 zabytki. Na przykład w Lubiążu polskie służby specjalne udaremniły zorganizowaną akcję odzyskania skarbów. Sam Grundmann nigdy na Dolny Śląsk nie przyjechał, nie odpowiadał także na listy polskich naukowców.

Nawiasem mówiąc historia ma dopisany ciąg dalszy, chociaż raczej skromny. W pomieszczeniu archiwum szprotawskiego muzeum wisi reprodukcja o tematyce religijnej. Nic nadzwyczajnego. Uwagę zwraca natomiast rama, która jakby nie pasuje do tego "dzieła". Podobnie jak szare passe-partout. Reprodukcja, dar szprotawianina, wisi w tym miejscu od kilku lat. Jednak stosunkowo niedawno Boryna zwrócił uwagę na odcisk tłoczonej pieczęci. I napis KGL. NATIONAL GALERIE BERLIN", czyli "królewska galeria narodowa w Berlinie".

- Nie ma wątpliwości co do autentyczności passe-partout i pieczęci - dodaje Boryna. - Skąd się wzięły w Szprotawie? Nasz darczyńca nie wie, kiedy i jak jego przodkowie weszli w jego posiadanie. Nie wiadomo także, czy ta rama zdobiła jakieś znacznie cenniejsze dzieło.

Pewne jest jedno. Po 1945 roku berlińska galeria nie odzyskała wszystkich zbiorów.

- Jak pisze Claude Keisch w "Die Alte Nationalgalerie Berlin", zbiory galerii zostały zdziesiątkowane wskutek bombardowań i przewożenia - dodaje Boryna. - Z oficjalnych informacji dowiadujemy się, że gdy rozpoczęła się wojna, całą galerię zniesiono do piwnic, potem zdeponowano w banku krajowym. Nasilenie bombardowań zmusiło odpowiedzialne służby do ukrycia dzieł poza Berlinem.

I tak dzieła sztuki trafiały w ręce zdobywców i wędrowały do Wiesbaden, Braunschweigu, Berlina i w głąb Związku Radzieckiego. Wiele z nich zostało zagrabionych przez żołnierzy i przypadkowych znalazców. Dotychczas ustalono miejsca przechowywania jedynie 49 utraconych wtedy pozycji. Znajdują się one w innych muzeach oraz w rękach prywatnych kolekcjonerów w Niemczech, USA i Grecji. No i rama wraz passe-partout w Muzeum Ziemi Szprotawskiej.

Jak to się stało, że przetrwały zabytki w naszych muzeach?

- Zielona Góra miała szczęście, gdyż sowiecki komendant był wykształcony i przed muzeum postawił wartownika - mówi dyrektor Muzeum Ziemi Lubuskiej Andrzej Toczewski. - Dzięki temu nie rozgrabiono zbiorów, jak chociażby w Lubsku czy Gubinie. Później przyjechali wysłannicy dużych polskich muzeów i wybrali co lepsze kąski. Jednak nie było u nas jakichś szczególnych rarytasów.
70 lat temu...

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pan Grundmann i łowcy skarbów - Plus Gazeta Lubuska

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska