Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Sophie ma 227 lat i... gdzieś się zawieruszyła

Zbigniew Borek 95 722 57 72 [email protected]
Sprawa jest gardłowa. Jeśli Sophie Gotheldine Bohm, urodzona w Gorzowie w 1782 r., nie stawi się w sądzie, ten uzna ją za zmarłą. Zgodzicie się, że 227-latka nie powinna być, ot tak, uznana za zmarłą?

Sędzia Sylwia Roszak prosi o pomoc "wszystkie osoby, które mogą udzielić wiadomości o zaginionym". Postanowiłem, że spróbuję pomóc, od czego się jest reporterem? Kroi się małe dziennikarskie śledztwo, bo bydgoski sąd ma tylko strzępki informacji: Sophie Gotheldine Bohm z domu Tiemann, urodziła się 24 grudnia 1782 r. w Gorzowie (po prawdzie to wtedy Landsbergu), była żoną Augusta Bohma, do 1 października 1847 r. mieszkała w Bydgoszczy. Gdzie jest dziś, diabli wiedzą. Ani chybi żyje, skoro sąd grozi jej uznaniem za zmarłą.

Pobrać próbki, pogrzebać w teczkach

Policja - to pierwsza moja myśl - Sophie namierzy. A jeśli ktoś w policji, to specjalny zespół poszukiwań celowych. - Szukamy osób, które urodziły się do 100 lat temu - mówi Marek Waraksa z komendy w Gorzowie. Czyli dla policji, jak ktoś jest po setce i nie ma go w domu, to nie zaginął, tylko nie żyje. Ba, jeżeli upłynęło pięć lat od zaginięcia osoby 70-letniej, policja kończy poszukiwania, a po 15 latach usuwa delikwenta z bazy poszukiwanych.

Baza liczy 2.173 osoby. Najstarsza urodziła się w 1901 r.
- A więc ma więcej niż 100 lat! To ja zgłaszam Sophie Gotheldine Bohm - walę do Waraksy. Ten, że się nie da, bo niby jednak do 100 lat. Drążę dalej. Jeden z policjantów cichcem mówi, że gdyby sprawę wzięli na warsztat, próbowaliby dotrzeć do rodziny, pobrać próbki i ustalić DNA. Szukaliby zdjęć. Kłopot w tym, że dzieje fotografii zaczynają się osiem lat przed tym, jak urywa się ślad po Sophie.
- Trzeba by pogrzebać w archiwach - radzi więc policjant.

Juliusz Sikorski, historyk gorzowskiego Archiwum Państwowego, na dzień dobry pyta: - Jak można poszukiwać kogoś, kto miałby dziś 227 lat, i grozić mu śmiercią? Potem mówi coś o swoim doświadczeniu życiowym i że gdyby znał kogoś w zbliżonym wieku, to by uwierzył.
W końcu jednak bierzemy się do roboty. - Poszukiwania genealogiczne prowadzi się od końca: sprawdzam swoich rodziców, później dziadków, pradziadków, aż dochodzi się do XVII wieku.

W odwrotną stronę szuka się po omacku - oświeca mnie Sikorski. A więc po omacku sięgnąłby do ksiąg kościelno-metrykalnych. Dla Landsberga zaczynają się one jednak dopiero w 1812 r. - Szedł Napoleon, a razem z nim jego kodeks, który wprowadzał ewidencję ludności - objaśnia Sikorski. Szukałby danych o rodzinie Sophie, sprawdził, czy wzięła ślub, miała dzieci. - Takie kwerendy prowadzimy na zlecenie niemieckich biur poszukiwań genealogicznych. To teraz na Zachodzie modne - dodaje.

W internetowej bazie Pradziad po Sophie ani widu, ani słychu. Z księgi gruntowej sądu obwodowego w Landsbergu: Tiemannowie mieli nieruchomości - w XIX wieku Ferdinand, a na początku XX wieku Rudolf. W Landbergu było Bohmstrasse.

- Skoro do 1847 roku Sophie mieszkała w Bydgoszczy, szukałbym jej tam. Miała wtedy zaledwie 65 lat - mówi Sikorski.

No to próbuję. Po otrzymaniu mojego pisemnego wniosku bydgoskie Archiwum Państwowe przysyła mi równie pisemną odpowiedź, że w księgach meldunkowych miasta odszukano dwa zapisy z Sophie Bohm z domu Thiemann (także Tiedemann). Na Gdańskim Przedmieściu rodzina Bohm mieszkała w domu nr 35, a według ostatniego zapisu z 1847 r. - w domu 461. Archiwiści mogą grzebać dalej, ale chcą po 25 zł za godzinę, a to może być dużo godzin.

Trenażer odejmie ci lat

Proszę jeszcze o pomoc Jerzego Zysnarskiego, autora "Encyklopedii Gorzowa".

- Sophie Gotheldine staje się dziś najstarszą przedstawicielką tej rodziny - zauważa przytomnie. Z archiwów wygrzebuje, że w 1863 r. w Landsbergu żyły cztery rodziny Thiemann. Trzy odpadają, bo to robotnicy. - Jeżeli przyjmiemy, że za posesjonata w Bydgoszczy mogła wyjść osoba posażna, to Christian Thiemann z Dammstraße 31, obecnie Grobla 40, jawi się jako brat lub bratanek bydgoszczanki. Zmarł przed 1886 rokiem, a posesja przeszła w obce ręce - tłumaczy.

A może Sophie wróciła z Bydgoszczy na stare śmieci? Czy w Gorzowie 227-letnia kobieta mogłaby się na ulicy jakoś rzucać w oczy?

- Nie bardzo mogę ją sobie wyobrazić - prof. Zdzisław Adach uśmiecha się nie wiedzieć czemu. Jest szefem zakładu antropologii i fizjologii AWF. Tłumaczy mi, jak jakiemuś głupiemu, że śmierć człowieka następuje, gdy jego komórki podzielą się około 50 razy. - Procesu starzenia nie da się zatrzymać. Ale można go opóźnić - zastrzega i prowadzi do trenażera inercyjnego. To żelazne koło z linką w stelażu made in AWF. Bierze się linkę i wprawia koło w ruch wahadłowy. - Można ćwiczyć mięśnie w różnych pozycjach, dlatego starszym jest łatwiej niż na siłowni - objaśnia Adach. Uczelnia chce uruchomić ośrodek, w którym trenażer będzie przedłużał żywot. Przetestowała już urządzenie na 70 seniorach. Skutek: człowiek, który ledwo gramolił się do windy, może iść schodami.

Jarosław Arlet, szef akademickiego laboratorium, zauważa, że człowiek jest zaprogramowany na 120 lat. - Przy diecie, ruchu i środowisku każdy mógłby wydłużyć swój żywot nawet o 15 procent - mówi Adach. To oznacza, że najdłużej żyjący człowiek świata Habiba Miyan z Indii mógłby pociągnąć nie 130, a 150 lat. Ale 227?!...

Jak dożyć 200 lat?

Przeczesuję internet. Na pytanie, jak dożyć 200 lat, Google podaje 3.460 stron z receptami typu "trzy razy R: ruch, relaks i radość". "Wprost" twierdzi, że w USA i Europie Zachodniej kliniki długowieczności są już niemal tak popularne, jak gabinety fryzjerskie i kosmetyczne, a roczne wydatki na zabiegi odmładzające na świecie przekraczają 160 mld dol. W necie można poczytać o zespołach badawczych, które już, już, prawie mają pigułki długowieczności: a to rapamycynę, a to wykryty w glebie Wysp Wielkanocnych sirolimus, to znów komórki macierzyste. A przecież - do diaska! - wystarczyłoby znaleźć Sophie...

Nawiasem mówiąc, na pytanie, jak dożyć 227 lat, Google daje zero odpowiedzi, ale na hasło "Sophie Gotheldine Bohm z domu Tiemann" - aż 53. Wszystkie odsyłają do poszukiwań naszej 227-latki przez sąd w Bydgoszczy. Sprawdziłem: tamtejszy sąd szuka jej jako spadkobierczyni części ul. Kościuszki. To ulica w samym centrum, nieopodal prestiżowych: Pomorskiej i Gdańskiej. W połowie XIX w. był tu folwark Bocianowo. Jego kawałek kupił August Diederich Bohm, mąż Sophie.

- Miał nosa. Rozrastająca się Bydgoszcz wkrótce wchłonęła Bocianowo i wartość działki wielokrotnie wzrosła. Po II wojnie, jak wszystkie majątki niemieckie, została przejęta przez skarb państwa - opowiada Hanna Sowińska, dziennikarka "Gazety Pomorskiej".

Dziwne, że prasa się dziwi

Dziś ten skarb państwa poprzez sąd szuka spadkobierców Bohma. - To skandal! Niemcy mają u nas jakieś majątki do odebrania?! - grzmiał lokalny patriota z Bydgoszczy Jan Szkulmowski, kiedy Sowińska pisała o tym w gazecie. Pan Jan może jednak spać spokojnie. Lista spadkobierców jest potrzebna sądowi tylko po to, żeby wpisać w księdze wieczystej ul. Kościuszki, że nieruchomość przeszła z ich rąk na rzecz skarbu państwa.

To dlatego do prasy trafiło wezwanie do stawienia się 227-latki pod groźbą jej uśmiercenia.
- Zabrakło zdrowego rozsądku. Sąd zastosował przepis o wezwaniu w sposób tak formalistyczny, że aż chory. Efektem jest ośmieszenie wymiaru sprawiedliwości - komentuje Jerzy Synowiec, znany gorzowski adwokat. Jego zdaniem, "doświadczenie życiowe" powinno podpowiedzieć sądowi, że mimo groźby uznania za zmarłą, pani Bohm jednak się nie stawi.

Ale zadzwoniłem do bydgoskiego sądu, żeby sprawdzić, czy a nuż (widelec) się stawiła. Sędzia Roszak, która przez prasę szuka 227-latki, przez sekretarkę odesłała mnie do rzecznika Włodzimierza Hilla. - Czy Sophie Bohm pojawiła się w sądzie? - zapytałem.

- Podejrzewam, że byłoby trudno - odrzekł Hill wesoło. Zaraz jednak spoważniał i oświadczył, że "nasze (czyli sądu, a nie moje i sędziego - przyp. Z.B.) zdziwienie wzbudziło to, że prasa się tak zdziwiła tym ogłoszeniem". Poinformował też, że sprawa jest w toku, a dzięki ogłoszeniom, znalazł się ktoś, kto ma wiedzę o spadkobiercach (ale to nie Sophie). Sędzia nadmienił, że przepis jest przepisem, a "jak ludzie go odbierają, to już mało sąd obchodzi".

No i co dalej? Dla nieobecnych sąd może ustanowić kuratorów. Dla Sophie tego jednak nie zrobi, bo i tak musiałby jej doręczyć postanowienia o utworzeniu księgi. Zdroworozsądkowo mógłby je zostawić w aktach sprawy, ale kodeks postępowania administracyjnego mówi jasno: postanowienia trzeba doręczyć. A jak trzeba doręczyć, to trzeba znaleźć naszą Sophie.

I ani chybi szybciej ją sąd znajdzie niż zmienią się przepisy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska