Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Panienki, bandziory, rabusie, cwaniaki

Wiesław Zdanowicz
pixabay
Przestępczość na przełomie wieków przybrała na sile wraz z przeobrażeniami politycznymi w kraju. W wielu spokojnych, wydawałoby się, ludziach wyzwalał się wtedy dziki pęd do łamania prawa i wszelkich zasad życia społecznego.

W ostatnich kilku latach minionego tysiąclecia, jak i na początku obecnego wieku, „wybuchła” niczym nieokiełznana przestępczość. Kroniki policyjne każdego dnia zapełniały się wówczas kolejnymi, bulwersującymi opinię publiczną, niecnymi postępkami.

W kilku wydaniach tygodnika przypomnieliśmy niektóre z głośniejszych swego czasu zdarzeń kryminalnych z naszego terenu.
Dzisiaj w naszym cyklu zamieszczamy opowieści o skutkach nadużywania alkoholu w przestrzeni publicznej, jak i prywatnej, rodzinnej.

Lekarz pobrał krew używając siły
Drugiego stycznia 2004 roku o godz. 13.15 w okolicach przejazdu kolejowego, przecinającego drogę pomiędzy Świebodzinem a Wilkowem, policja zatrzymała do rutynowej kontroli mieszkańca podłagowskiego Jemiołowa, kierującego samochodem osobowym marki Fiat 126p, czyli popularnym wówczas jeszcze maluchem.

Kontrolowany już na pierwszy rzut oka nie wyglądał na trzeźwego. Ba, nawet jeszcze gorzej. Z daleka capiło od niego spożytą dzień wcześniej sylwestrową wódą. Cofając swoją furką, by poddać się kontroli, o mało nie uderzył w stojący z tyłu radiowóz.
Na szczęście, refleksem wykazał się funkcjonariusz, który w porę usunął oznakowany pojazd ze strefy zagrożenia. Wtedy do akcji przystąpił wypełniony szkodliwymi trunkami opój. Rozmowę z policjantami okrasił tak obscenicznymi epitetami, że nawet zahartowani w takich sytuacjach stróże prawa, poczuli się bezradni. Jednak, gdy ciągle odmawiał wyciszenia się, posłużyli się kajdankami. Nic to nie pomogło, bowiem konsekwentnie sprzeciwiał się, zarówno badaniu wydychanego przezeń powietrza, jak i krwi. W tej sytuacji, wezwany do komendy lekarz pobrał mu krew po zastosowaniu siły.

Sąsiedzi odmówili złożenia zeznań
Trzeciego stycznia 2004 roku zbulwersowani mieszkańcy Szczańca wezwali policję. Poinformowali, że nietrzeźwy sąsiad, kierujący samochodem osobowym marki Łada, uderzył pojazdem w ogrodzenie posesji nr 84. Na widok przybyłych funkcjonariuszy mężczyzna zaczął uciekać, ale szybko został ujęty. Czuć było od niego alkoholową „siarą” i wyraźnie chwiał się na nogach. Odmówił zdecydowanie poddaniu się badaniom trzeźwości, ponieważ uznał, że jako chory na gruźlicę - nie będzie dmuchać. Zapytany, czy kierował uszkodzoną ładą odparł, że zrobił to prawdopodobnie jego syn, który miał wówczas około 8 - 9 lat.

Wokół feralnego miejsca stało kilku wzburzonych, przekrzykujących się mieszkańców grody Sczanieckich. Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby, odmówili złożenia zeznań do protokołu. Zrobili tak z obawy przed sąsiadem, który może „... ich spalić, bo to istny wariat; on jest do wszystkiego zdolny”.

Niebawem okazało się, że zatrzymany, 48-letni mieszkaniec Szczańca, nie posiada dokumentów pojazdu i ubezpieczenia OC.
Pojazd został przetransportowany na policyjny parking strzeżony, a pijanica do celi w świebodzińskiej komendzie policji. Tam nadal buńczucznie odmawiał badania i oświadczył, że „...nie pozwoli pobrać sobie krwi!”.

Śmiertelny cios z ręki córki

Dziesiątego czerwca 2004 roku o godz. 21.20 lekarz świebodzińskiego pogotowia ratunkowego powiadomił dyżurnego oficera policji o skutkach dramatycznej w swoim przebiegu awantury domowej.

Podczas kłótni, 40-letni mężczyzna został pchnięty kuchennym nożem w brzuch w okolicach mostka i trafił do szpitala. Poddany operacji zmarł nad ranem. Mężczyzna i jego żona byli w feralnym momencie pod wpływem alkoholu. Szkodliwy trunek od dawna był w ich domu problemem.

Poczynaniom awanturującego się pijanego ojca od lat przyglądało się z panicznym lękiem sześcioro dzieci. Nikt z dorosłych nie chciał pomóc, traktując pijackie incydenty jako prywatną sprawę rodziny. Pierwszy i jedyny raz policja interweniowała w 2002 roku. Otoczenie, jak i dalsza rodzina, dobrze wiedziało, co się dzieje.

Na nic zdały się przepisy prawa, programy pomocy, możliwość skorzystania z anonimowego telefonu. Obijana, tłuczoną głową o ściany kobieta ciągle popełniała ten sam grzech zaniechania - nie wzywając policji, nie szukając wyjścia z zapętlonej sytuacji.

Wszystko ma jednak swoją miarę i kres. Są granice wytrzymałości, szczególnie, gdy dotyczy to bezbronnego dziecka. W tragicznie zakończonym zajściu uczestniczyła 12-letnia dziewczynka. Gdy ojciec rzucił się na matkę i zaczął ją dusić, nie wytrzymała - w obronie matki sięgnęła po nóż... stając się do końca swoich dni ofiarą nieodpowiedzialnego życia i postępowania rodziców. Ileż musiała wcześniej widzieć i przeżywać, jak cierpieć w milczeniu?

Matka wytrzeźwiała w policyjnej izbie zatrzymań dopiero w godzinach południowych - w czasie, gdy jej córka w obecności psychologa składała swoje wyjaśnienia przed prowadzącą śledztwo prokuratorką. Była roztrzęsiona i przybita ciężarem tego, co stało się z jej udziałem. Po przesłuchaniu trafiła do domu dziecka pod opiekę pedagogów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska