Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Nastula: Trzeba zacisnąć zęby i walczyć

Anita Czupryn
Paweł Nastula. Judoka, mistrz olimpijski z Atlanty w 1996 roku, dwukrotny mistrz świata, trzynaście razy zdobył mistrzostwo Polski. Urodził się 26 czerwca 1970 roku w Warszawie. Judo zaczął trenować w wieku 10 lat w AZS AWF Warszawa. Jest absolwentem wychowania fizycznego, trenerem. Właściciel klubu sportowego na warszawskich Bielanach
Paweł Nastula. Judoka, mistrz olimpijski z Atlanty w 1996 roku, dwukrotny mistrz świata, trzynaście razy zdobył mistrzostwo Polski. Urodził się 26 czerwca 1970 roku w Warszawie. Judo zaczął trenować w wieku 10 lat w AZS AWF Warszawa. Jest absolwentem wychowania fizycznego, trenerem. Właściciel klubu sportowego na warszawskich Bielanach fot. Bartosz Frydrych
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to judo nauczyło mnie, jak żyć, jak postępować wobec innych. Wzmocniło mój charakter, sprawiło, że stałem się pewny siebie, konsekwentny, wytrwały. Cały ten duchowy aspekt, do którego nie przywiązywałem wagi, przyszedł potem - mówi judoka Paweł Nastula.

Kto w styczniu wypełnia kluby sportowe, siłownie i baseny?
Ludzie i ich postanowienia noworoczne (śmiech). To chyba najprostsza odpowiedź. Wszyscy ci, którzy powzięli decyzję, żeby w Nowym Roku schudnąć, lepiej wyglądać, nabrać mięśni, lepiej się poczuć. Od 18 lat prowadzę swój klub i obserwuję, że co roku w styczniu jest to samo. To miesiąc, w którym jest dużo chętnych, ale niestety…

Wyprzedzasz moje pytanie - co z tego styczniowego natężenia zostaje w grudniu?
W grudniu?! Już po dwóch, góra trzech miesiącach, a zbadali to spece od marketingu dużych klubów fitness, postanowienia noworoczne się wypalają. Zostaje nieliczna grupka, która może dociągnie do grudnia. Stąd grudzień jest bardzo słabym miesiącem. Naszą rolą jest, aby zatrzymać jak najwięcej osób. Ale też z doświadczenia wiem, że kiedy w styczniu przychodzi ktoś nowy, kto dopiero zaczyna trening, czy to po jakiejś dłuższej przerwie, czy w ogóle od zera, to ma dużo energii i chęci do pracy. Jeśli jednak przychodzi na treningi na początku 4-5 razy w tygodniu, to wiem, że tej energii nie starczy mu nawet na dwa miesiące.

To życie powoduje, że postanowienia bledną, czy po prostu brakuje nam wytrwałości?
Wytrwałość to jedno i mają ją sportowcy, którzy trenują wyczynowo daną dyscyplinę. Ale, myślę, głównym powodem jest gonitwa za kasą. Za tym, żeby więcej zarobić. Motyw dbania o zdrowie przechodzi na dalszy plan, odsuwa się. Wraca, kiedy dosięgają nas problemy zdrowotne i mamy przykaz od lekarza, męża, czy żony, że trzeba ćwiczyć. To działa i wtedy wiele osób zostaje w klubie na dłużej. Prawdą jest i to, że ludzie szybko się nudzą. W tym upatruję pole do działania dla trenerów, którzy będą odpowiednio dawkować obciążenia. Zbyt duże obciążenie dla początkujących sprawia, że ciało boli, boleć nie przestaje, więc w końcu mówią: „Kurczę, nie chcę, żeby mnie bolało, kończę z trenowaniem”. Ważne jest, aby osoby, które dopiero zaczynają przygodę z ruchem, fitnessem, sportem, nie trenowały na początku zbyt ostro.

Trzeba mieć ogromne doświadczenie, żeby obezwładnić człowieka z nożem. Przestrzegam przed tym. Najlepiej - uciekać

„Ból jest tymczasowy, duma jest wieczna”. Długo wisiał w Twoim klubie plakat z tym napisem.
Plakat został zdjęty, ale powrócę do tego. Napis umieszczę go też na nowych koszulkach, bo widzę, że jest zapotrzebowanie na to hasło.

Ludzie boją się przede wszystkim bólu?
Być może. W sporcie wyczynowych ból to codzienność, rzecz normalna. My, wyczynowcy, musimy się do niego przyzwyczaić i go zaakceptować, bo towarzyszy nam przez cały okres ciężkich treningów. Nie zrozum mnie źle, nie mówię tego po to, by się wyżalać i opowiadać, jak mieliśmy i mamy ciężko. Ból to stan naturalny, podobnie jak mniejsze czy większe kontuzje, zbicia, czy stłuczenia.

Tak, tak. Połamane żebra, wyłamane palce, strzaskane łękotki, zerwane więzadła, wybite zęby. Dla Ciebie normalka, a mnie włos się jeżył na głowie, jak czytałam o Twoich kontuzjach.
No, trochę tego było (śmiech). W czasach, kiedy zaczynałem sportową karierę, nie dbało się przesadnie o zawodnika. Czy miałem rozwaloną nogę, czy skręconą kostkę, to trzeba było jechać na zawody, wygrywać, zbierać punkty. Dziś jest większa kontrola; trener, czy sztab trenerski dbają o zawodnika, o to, aby zapobiegać większym kontuzjom. No i świadomość samych sportowców jest większa. Wiedzą, że kiedy coś mocno dolega, to trzeba odpuścić, wyleczyć się i dopiero wtedy brać udział w następnych przygotowaniach i zawodach. A poza tym tyle teraz mamy gabinetów rehabilitacji, odnowy, masażystów, że łatwiej dbać o zdrowie, które jest bardzo potrzebne w sporcie wyczynowym. Trzeba znaleźć czas na relaks i regenerację.

W jaki sposób hartował się Paweł Nastula? Jak ćwiczyłeś wytrwałość i uczyłeś się przekraczać granicę bólu?
Jak byłem dzieckiem, strasznie bałem się dentysty; uciekałem z fotela. Ból nie należał do przyjemnych wrażeń.

Kiedy doświadczyłeś tego, że ból przemija?
Autorem tego zdania jest Lance Armstrong, amerykański kolarz, a ja wziąłem je do siebie. Wiesz, człowiek, który wyczynowo uprawia sport, nie może być miękki. Kiedy pojawia się ból, trzeba umieć zacisnąć zęby i walczyć. Zdarza się, zwłaszcza na najważniejszych imprezach sportowych, że trzeba walczyć z bólem. Pamiętam takie zawody. Raz było tak, że dwa tygodnie wcześniej wyłamałem sobie palec u nogi. Skóra zeszła, kość wisiała, palec zszyto. I musiałem jechać, bo to był ostatni turniej, a ja zbierałem punkty do igrzysk olimpijskich. Zaciskałem zęby i walczyłem. Wygrałem. Ale kiedy adrenalina zeszła, ból był potężny.
To chyba Twoja mama odegrała dużą rolę w tym, że zostałeś judoką?
Mama. Dom. To, co działo się wokół domu, podwórko. Byłem chłopakiem, który lubił postawić na swoim. Na pierwsze zajęcia, żeby się zapisać, poszedłem z mamą. Trener powiedział: „Przyjdź za rok”. Miałem 10 lat. Byłem mały, drobny.

A jednak moja wyobraźnia ma granice (śmiech).
Poważnie, ważyłem z 36 kilo. Mama próbowała zapisać mnie na inne zajęcia, które odbywały się obok - na szermierkę. Nie spodobał mi się ten pomysł. Wyszliśmy, rzuciłem się całym ciałem na ulicę i wołałem: „Musisz mnie zapisać na judo!”. Wymusiłem to na mamie. Wróciliśmy na salę i ubłagała trenera, aby mnie przyjął tymczasowo. To jej wielka zasługa, bo wiadomo, mamy są różne. Mogła strzelić mi klapsa w dupę, chwycić za ucho i zaciągnąć szczeniaka do domu (śmiech). A potem zawdzięczam jej też to, że choć nie uczyłem się najlepiej, to nigdy nie powiedziała: „Szlaban na judo, weź się synu do nauki”. Ale była też i taka sytuacja, że przez kilka miesięcy po treningu judo zostawałem jeszcze na zapasy. O odrabianiu lekcji nie było mowy. Wtedy mama zainterweniowała. „Musisz wybrać” - powiedziała.

Wybrałeś judo, nie zapasy.
Tak musiało być. Przeznaczenie. Może gdyby były zajęcia z boksu, karate, czy gdybym od początku trafił na zapasy, nie chodziłbym na judo. Ale było judo. A mnie spodobała się walka. Od małego lubiłem walczyć. Walka mnie odprężała.

Było też coś innego. Treningi stały się dla Ciebie ucieczką od domowych kłopotów.
Trening trwał godzinę czy półtorej, a ja mogłem i pół dnia spędzać czas na sali. Dlatego po judo szedłem na zapasy. Byleby tylko nie jechać do domu.

Bałeś się ojca?
Jak byłem mały, to się bałem. Jak podrosłem, to już nie. Chodziło o coś innego.

O co?
O wstyd. To były inne czasy. Jeśli rodzic pił, to cała rodzina była traktowana jako patologiczna. Dziś inaczej się to odbiera; inaczej widzą to rówieśnicy, dorośli, nauczyciele w szkole. Wtedy było to coś bardzo złego i cała rodzina była skreślona. A ja miałem ojca alkoholika i nie czułem się z tym dobrze.

Lał Cię?
Bywało. Ale po kilku latach treningu judo już takich sytuacji nie było. Już wiedział, że nie może, bo to mogłoby się źle skończyć.

Powiedział Ci, że jest z Ciebie dumny?
Nie, nie. Nie rozmawialiśmy ze sobą.

Co poczułeś, kiedy zmarł?
Umarł w domu. Z siostrą ubieraliśmy go do trumny. Nie czułem nic specjalnego. Ani ulgi, ani wielkiego smutku. Stało się i koniec.

Twoje sportowe początki nie były łatwe. Czułeś wsparcie mamy, siostry?
Najważniejsze dla mnie było to, że mama mi nie zabraniała, że nigdy nie powiedziała, żebym przestał trenować judo. Przeżywała każdą moją kontuzję. Ale na zawody nie jeździła. Nie chciałem. A może była, tylko ja o tym nie wiem? Nic mi nie mówiła.

Judo to znaczy miękka droga. A Ty byłeś przecież twardym chłopakiem. Jak rozumiałeś tę miękką drogę?
Ha! Nie przywiązywałem wtedy wagi do całej tej filozofii związanej z judo. Sport, walka, rywalizacja -to się dla mnie liczyło. Ale dziś, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to judo nauczyło mnie, jak mam żyć, jak postępować wobec innych. Judo wzmocniło mój charakter, sprawiło, że stałem się pewny siebie, konsekwentny, wytrwały. To wszystko, ten cały duchowy aspekt, do którego na początku nie przywiązywałem wagi, przyszedł potem. Był naturalną konsekwencją tego, że trenowałem i stał się decydującym czynnikiem, że nie zszedłem na złą drogę, że wybrałem prawidłową ścieżkę. Generalnie sport pomaga w tym, żeby nie pobłądzić, nie pogubić się, odkryć sens życia. Nauczyć się wybierać. Często musiałem decydować: czy zostać z kolegami na podwórku, czy iść na trening. Zbliżała się godzina 16:30, a o 17 zaczynały się zajęcia, więc w trakcie nawet najlepszej zabawy zostawiałem kolegów i jechałem na trening. Nauczyłem się, że jeśli mam coś do zrobienia, to trzeba to zrobić. Nauczyłem się planować, że jeśli mam za pół roku zawody, to muszę się do nich przygotować, nie pobłażać sobie i nie ulegać temu, że dziś mi się nie chce, że fajniej by było gdzieś pojechać, z kimś się spotkać. Nie przekładałem treningów na jutro. Powtarzam to dziś młodym zawodnikom.
Jakie szanse ma judoka w walce z napastnikiem z nożem? Miałeś taką sytuację poza matą?
Był taki szkolny fanatyk-pirotechnik. Zbierał broń, noże, ładunki wybuchowe, produkował petardy. Raz poszliśmy na solo. Dostał. Następnego dnia przyszedł z nożem. Zaczął wymachiwać. Nie podjąłem walki. Trzeba mieć ogromne doświadczenie, żeby obezwładnić człowieka z nożem. Przestrzegam przed tym. Najlepiej - uciekać. Ale domyślam się, że pytasz o to, w związku z tragedią, jaka się wydarzyła w Gdańsku?

No właśnie - co można zrobić w sytuacji, kiedy na scenę wpada facet z nożem?
Nie chcę oceniać ochrony, choć widać było, że tej ochrony nie było. Może, gdyby ktoś zareagował, sprawy potoczyłyby się inaczej. Z drugiej strony firmy ochroniarskie są różne. Zatrudniają starsze osoby, które nie mają pojęcia, jak chronić. Ale też, jak się ma przed sobą świra, który ma nóż, to nawet kilka miesięcy czy lat treningu obrony nie pomoże.

Wróćmy do Twojej sportowej historii. Co dla Ciebie w tamtych czasach było najtrudniejsze?
Trudnych chwil było wiele, ale myślę, że przełomem, który zadecydował, czy zostanę sportowcem, to był moment, kiedy nabawiłem się kontuzji, odebrano mi stypendium i stanąłem w rozkroku: co mam robić? Rówieśnicy zarabiali dobre pieniądze, jeździli dobrymi samochodami, a ja stałem w miejscu.

Po olimpiadzie w Barcelonie w 1992 roku. A jechałeś tam jako faworyt.
Może nie aż tak, ale rok wcześniej zdobyłem wicemistrzostwa świata, co było dużą niespodzianką. W Barcelonie walczyłem już o finał, co oznaczało, że wygrywając tę walkę mogłem mieć minimum drugie miejsce na igrzyskach olimpijskich. Wcześniej stoczyłem trzy walki, trzech poważnych przeciwników, wicemistrz świata, multimedalista, mistrz świata i Europy. Wszystkie wygrałem. Czekała mnie ostatnia walka z Anglikiem, który niewiele znaczył w światowym judo. Mój sztab trenerski był zachwycony, „Już jesteś w finale” - mówili, a ja w to uwierzyłem. Tyle, że walka potoczyła się inaczej. Pół minuty przed końcem, przekonany o tym, że wygrywam, byłem bardzo zmęczony i żeby złapać oddech, odwiązałem pas przy dżudoce. Nie wolno tego robić, bo jest to traktowane jako unikanie walki. Myślałem, że sędzia tego nie widzi. Zauważył, wlepił mi karę. Wynik się wyrównał, a ja nadal myślałem, że prowadzę. Anglik atakował, był aktywniejszy. Sędziowie zdecydowali, że to on wygrał. Medal olimpijski przeleciał mi koło nosa. Przegrałem niejako na własne życzenie. A potem jeszcze przegrałem walkę o trzecie miejsce. Przegraną przeżywałem całą noc. Krew lała się z nosa, a ja zaciskałem palce i postanowiłem sobie, że więcej taka sytuacja się nie powtórzy. Potem były jeszcze mistrzostwa świata w Kanadzie, gdzie doszczętnie roztrzaskałem sobie kolano. Zaczęły się problemy zdrowotne i inne.

Jak się nie ma ambicji, to będzie się przeciętniakiem, hejtującym w internecie tych, którzy się wybijają

Czyli?
Brutalnie mówiąc, byłem w dupie. Nie mam stypendium, nie mam z czego żyć, mam dziewczynę i kwestia zaproszenia ją do kawiarni czy kina staje się palącym problemem.

Więc zaczynasz się zajmować kontrabandą. Handlujesz szmuglowanymi papierosami.
Nooo… tak. A koledzy, jak mówiłem, świetnie sobie radzą. Zbliżały się mistrzostwa Europy w Gdańsku. Chyba w życiu każdego przychodzi moment, w którym musisz podjąć jedną z najważniejszych decyzji, od której zależy twoja przyszłość. Dla mnie to był ten moment. Gdybym go wtedy nie rozpoznał, dziś nie chciałabyś ze mną rozmawiać. Odbyłem rozmowę z klubowym trenerem. Postanowiłem zacząć przygotowania. Obiecał, że jeśli dobrze wypadnę, znów wskoczę na stypendium i będę mógł się szykować do igrzysk w Atlancie. Podjąłem wyzwanie. Od Gdańska zaczęła się moja szczęśliwa passa. Pasmo samych sukcesów.

Czego nauczyła Cię porażka z Barcelony?
Cztery lata później znalazłem się w podobnej sytuacji - na igrzyskach olimpijskich w Atlancie. Było 20 sekund do końca walki, a ja przegrywałem. Wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na powtórzenie błędu z Barcelony. Zacisnąłem zęby, zaatakowałem. I wygrałem. Porażki muszą być, bo to one prowadzą nas do zwycięstw. Nie ma tak, że przez całe życie będziemy tylko wygrywać. Ale to porażki sprawiają, że jest się od czego odbić, uczą, że nie można się załamywać. Nie można się poddawać.

Mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz świata, trzykrotny mistrz Europy, trzynastokrotny mistrz Polski. Mówią o Tobie ikona, legenda polskiego judo. Jakie to dzisiaj ma dla Ciebie znaczenie?
Szczerze? Żadne. Oczywiście fajnie jest, jak ludzie chcą sobie zrobić ze mną zdjęcie, proszą o autograf. Ale życie jest życiem. Trzeba robić swoje, dbać o rodzinę, zarabiać pieniądze, twardo stąpać po ziemi. To dlatego, kiedy przyszły chude finansowo czasy, wystartowałem w formule MMA w Japonii.
No właśnie. Wielokrotnie w wywiadach powtarzałeś, że judoką zostaniesz do końca życia, a tu nagle wchodzisz w MMA, w walki, o których mówi się, że są przede wszystkim brutalne.
Główny powód był finansowy, ale z drugiej strony to było coś, co mnie rajcowało. Gdybym się tym nie cieszył, to pewnie po jednej, dwóch walkach dałbym sobie spokój. Ale to mnie wciągnęło. Nowa dyscyplina, nauczyłem się nowych technik, choć była to ciężka harówka.

Nie czułeś się spełniony w judo?
Jestem spełniony. Chodziło o nowe wyzwanie. Dziś mam kolejne - młodą zawodniczkę, która ma 14 lat, prowadzę ją, ostatnio wygrała turniej w Bielsku-Białej. To moje kolejne wyzwanie - tak ją wytrenować, aby była najlepsza na świecie. Wyzwanie trudne, ale możliwe i będę robić wszystko, żeby tak się stało.

Dzisiaj rodzice zapisują dzieci na zajęcia judo, ale bardziej z tego powodu, aby były sprawne, umiały się obronić, a nie żeby zdobywały medale na zawodach. A jak traktują to dzieciaki, które przychodzą do Twojego klubu? Jesteś dla nich inspiracją? Chcą być mistrzami, tak jak Ty?
Pewnie ich trzeba by o to zapytać. Myślę, że starsze dzieci, które już kilka lat uprawiają judo, a przynajmniej jakaś ich część, wiąże z judo swoją przyszłość. Maluszki w wieku 4-5 lat jeszcze nie wiedzą, o co chodzi; dla nich to bardziej jest zabawa. Ale uważam, że jest to jedna z lepszych dyscyplin dla dzieci: nabierają pewności siebie, ogólnej sprawności. To jest też taki sport, który można trenować rekreacyjnie, dla siebie, niezależnie od tego, ile mamy lat. Można startować w turniejach mastersów bądź amatorów. 9 marca organizujemy, już po raz trzeci, międzynarodowy turniej Nastula Judo Cup w Łomiankach. Udział w nim biorą ludzie, którzy na co dzień są prezesami w różnych firmach, dyrektorami, a judo to ich odskocznia. To wspaniała impreza dla całych rodzin. Zapraszam.

Porażkę przeżywałem całą noc. Krew lała się z nosa, a ja sobie wtedy postanowiłem, że więcej taka sytuacja się nie powtórzy

Jak w Twojej ocenie wygląda dziś polskie judo? Czego brakuje polskim judokom?
Brakuje zwycięstw. Polskie judo jest słabe, jeśli chodzi o medale na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich. Związane jest to z wieloma czynnikami. Nasi zawodnicy nie są nauczeni wygrywania. Mają kompleksy. Nie czują się pewnie. Nie są tak zdeterminowani, jak za moich czasów. Wtedy, nowe buty czy dresy, wyjazd za granicę do NRD czy Czechosłowacji to było przeżycie. Teraz wszystko jest na wyciągnięcie ręki.

Jak w dzisiejszych czasach wzbudzać motywację?
Dobre pytanie. Motywacją powinna być chęć bycia najlepszym na świecie.

Może to kwestia odwagi? Może ludzie boją się marzyć o największych rzeczach?
Lubimy być przeciętniakami. To nam wystarczy. „Będę zadowolony, jak zarobię 5 tysięcy miesięcznie”, a mógłby zarabiać 200 tysięcy. Podobnie jest w sporcie. Ludzie nie będą mówić, że chcą być mistrzami, bo boją się wyśmiania.

Z Ciebie się śmiali?
Nie mówiłem o tym publicznie. Ale kiedy zrywałem się z podwórka na trening, a miałem już pierwszy medal, chłopaki mówili: „Po co idziesz na trening, przecież jesteś już najlepszy w Polsce”. Odpowiadałem wtedy: „Nie chcę być najlepszy w Polsce. Chcę być najlepszy na świecie”. Jak się nie ma ambicji, to nie będzie się najlepszym. Będzie się przeciętniakiem, który spędza czas w internecie, żeby hejtować tych, którzy się wybijają.

Rozmowę zaczęliśmy od noworocznych postanowień, więc tak ją zakończmy. Ty też masz swoje postanowienia na ten rok?
Chyba każdy jakieś ma, nawet jeśli głośno o nich nie mówi. Moje są proste: uwielbiam słodycze, więc postanowiłem, że w tym roku będę je ograniczać. Póki co, sukcesów brak - ostatnio zjadłem całe pudełko ptasiego mleczka (śmiech).

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Paweł Nastula: Trzeba zacisnąć zęby i walczyć - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska