Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pies konał na moich rękach, a policjanci się śmiali

Inga Domurat [email protected]
Laura była prawdziwym przyjacielem.
Laura była prawdziwym przyjacielem. Fot. Archiwum domowe
Laura, dwuletnia suczka, była wierną i niezastąpioną przyjaciółką Arnolda Brylańskiego. Spędzali ze sobą 24-godziny na dobę. Przyjechali razem tysiące kilometrów. Dla Arnolda była kimś więcej niż psem. Reanimował ją, gdy walczyła o życie, wprawiając tym policjantów w osłupienie. Bo ci śmiercią psa specjalnie się nie przejęli.
Arnold Brylański najpierw chciał ratunku dla swojego psa, a potem tylko tego, żeby mógł pochować zwłoki. Jednak policjanci, którzy przyjechali do wypadku,
Arnold Brylański najpierw chciał ratunku dla swojego psa, a potem tylko tego, żeby mógł pochować zwłoki. Jednak policjanci, którzy przyjechali do wypadku, nie znali przepisów i nie chcieli mu pomóc. Po Laurze zostały mu tylko zdjęcia. Fot. Radosław Brzostek

Arnold Brylański najpierw chciał ratunku dla swojego psa, a potem tylko tego, żeby mógł pochować zwłoki. Jednak policjanci, którzy przyjechali do wypadku, nie znali przepisów i nie chcieli mu pomóc. Po Laurze zostały mu tylko zdjęcia.
(fot. Fot. Radosław Brzostek)

Jak bardzo można kochać psa, wie dobrze wielu ludzi, którzy traktują czworonogi jak członków rodzin. Historia Arnolda Brylańskiego pokazuje jednak, że takie przywiązanie do zwierzęcia nie u wszystkich znajduje zrozumienie.

Trafiła do mnie przypadkiem

Laura była mieszańcem, najbardziej podobnym do yorka. Urodziła się 24 maja 2007 roku i pierwotnie miała służyć osobom chorym na padaczkę. W tym celu była szkolona i uzyskała specjalny certyfikat. Trafiła jednak zupełnie przypadkiem w ręce 23-letniego dziś Arnolda ze Stargardu Szczecińskiego.

- Byłem wtedy pomocnikiem weterynarza z Oborników Śląskich, który szkolił Laurę, i na moje szczęście osoba, dla której była przeznaczona, się po nią nie zgłosiła. Wziąłem więc ją ja i to była najlepsza decyzja w moim życiu - wspomina młody mężczyzna.

Laura była pod stałą opieką weterynaryjną. Została zarejestrowana, miała pod skórą czipa, by zawsze można było ustalić, do kogo należy. Posiadała paszport. Zadbana, przystrzyżona, podróżowała ze swoim właścicielem - ostatnio pracującym jako przedstawiciel handlowy - w specjalnym foteliku, przypięta pasami i do tego, gdy wymagała tego pora roku - w ciepłym wdzianku. A tych miała wiele, więcej niż spodni i podkoszulek jej właściciel. Tak było i tym razem, 25 marca, ok. godz 22, gdy przejeżdżali przez Wrześnicę pod Sławnem.

Nie mogłem jej zostawić

- To był moment, kiedy z podporządkowanej drogi ford mondeo wyjechał prosto na moje służbowe punto - relacjonuje Brylański. - Hamowałem, ale to już niewiele dało. Uderzenie było mocne. Poczułem silny ból. Dopiero później okazało się, że mam złamany palec prawej ręki, zwichnięte śródręcze i siny ślad po pasach bezpieczeństwa. Pasażerowie mondeo mocno nie ucierpieli. Kierowca tego auta, jak się potem okazało, był pod wpływem alkoholu. Najgorzej było z moją Laurą.

Pierwsze, co zrobił Arnold, to odpiął z pasów psa, przerażonego i trzęsącego się. Wziął go na ręce. Wyglądało na to, że jest w szoku, ale obrażeń nie ma. Przypadkowy świadek zapytał, czy może pomóc i wtedy Brylański poprosił o potrzymanie Laury. Nim samym zajęła się ekipa pogotowia, która przyjechała z policją ze Sławna. Trzeba było opatrzyć i unieruchomić jego rękę.

- Usłyszałem, że mam wsiadać do karetki, bo z moją ręką nie jest dobrze i trzeba mnie przewieźć do szpitala. Spytałem wtedy, kto zajmie się moim psem. Usłyszałem, że nikt. Nie pojechałem więc, podpisałem oświadczenie i dodałem w nim, dlaczego z opieki szpitalnej rezygnuję - mówi Brylański.

Wróciła sprawa sprzed lat

Laura trafiła z powrotem w ręce właściciela. Oddychała coraz ciężej, wolniej. - Potrzebna jej była pomoc weterynaryjna. Najbliższy lekarz dyżurujący był w Darłowie i zgodził się przyjąć Laurę, ale u siebie. Chciałem jechać, ale policja mi nie pozwoliła - dodaje rozżalony mężczyzna.

- Normalnie pewnie nie robilibyśmy z tym problemu, ale w trakcie sprawdzania danych personalnych uczestników wypadku okazało się, że Brylańskiego poszukuje sąd. Musieliśmy więc traktować go jako osobę zatrzymaną, nie wnikając w powód wydania sądowego nakazu - wyjaśnia Łukasz Ochędalski, rzecznik prasowy sławieńskiej policji.

- Tak, kilka lat temu miałem jednorazowy konflikt z prawem. Zadałem się ze złym towarzystwem i brałem udział w kradzieży. Ale to stare dzieje, tyle tylko, że nie zapłaciłem całej nałożonej na mnie grzywny. Zostało mi do spłaty 500 złotych. I chciałem tę kwotę zapłacić od razu, by tylko móc jechać ratować mojego psa. Ale moje błagania na nic się zdały - dodaje Brylański.

Laura konała na rękach swojego pana. W policyjnym wozie, w którym czekali na przybycie ekipy ustalającej przyczynę wypadku. - To była bardzo zimna noc, do tego Laura doznała szoku. W pewnym momencie serce przestało bić. Reanimowałem ją długo zgodnie ze wskazówkami zaprzyjaźnionego weterynarza z Oborników Śląskich, który mówił mi, co mam robić, przez telefon. Policjanci patrzyli i się ze mnie śmiali. Nie uratowałem jej, może gdyby dostała leki antystresowe i adrenalinę, to dalej by żyła - mówi przez łzy Brylański.

Szukał zwłok na śmietniku

Brylański za nic nie chciał rozstać się z ciałem ukochanego psa. Ale musiał. Ręka wymagała interwencji medycznej. Do tego noc musiał spędzić w policyjnej izbie zatrzymań, a potem jeszcze kolejne długie godziny w słupskim areszcie, do czasu potwierdzenia otrzymania przez sąd zaległej grzywny.

- Prosiłem policję, by na czas mojej nieobecności zaopiekowała się zwłokami Laury. Na mój koszt przechowała je w specjalnej lodówce. Takie istnieją, wiem o tym. I w Sławnie czy Darłowie też muszą być - mówi bezradny Brylański. - Przytaknęli, że tak zrobią, ale kiedy przyjechałem po Laurę, nikt na komendzie nie umiał mi powiedzieć, gdzie są jej zwłoki. Podobno trafiły do utylizacji i nie dość, że bez mojej zgody, to jeszcze policja nie ma żadnego kwitu, świadczącego o tym, że Laura została zutylizowana. Zresztą podsłuchałem rozmowę policjantów, którzy mówili, że wyrzucili ją śmietnik.

Brylański kilka godzin szukał martwego psa na składowisku śmieci. Ale, nawet gdyby tam były, znalezienie ich byłoby cudem.
- Nie mieliśmy co zrobić z tymi zwłokami. Nie możemy martwych zwierząt przewozić w radiowozach, dlatego zawiadomiliśmy odpowiednie służby i pies trafił do utylizacji. Dlaczego nie do lodówki? Bo w ogóle nie wiem, gdzie taka jest - oznajmia rzecznik sławieńskiej policji.

Policja zawaliła sprawę

My skontaktowaliśmy się zarówno z Urzędem Gminy Sławno, którego służby dyżurujące pod telefonem komórkowym na terenie gminy mają obowiązek sprzątania martwych zwierząt i wywożenia ich do utylizacji do Śmiłowa, jak i z zakładem komunalnym w Sławnie. Bo liczyliśmy się z tym, że może on odebrał martwego psa. Jednak żaden z nich nie otrzymał tamtejszej nocy policyjnego zgłoszenia. Żaden nie wywoził psich zwłok do utylizacji.

- Wiedziałbym o tym na sto procent. Wrześnica to nasz teren działania. O takim zdarzeniu z udziałem psa dowiaduję się od pani. Nawet jeszcze żyjące zwierzę mogliśmy przetransportować do lekarza w Darłowie, z którym mamy podpisaną umowę . On by tego psiaka ratował. Zresztą nawet gdyby mu się nie udało, to ma odpowiednie miejsce do przetrzymywania zwłok. A tak sprawę zawaliła policja, nie da się inaczej tego określić - komentuje Ryszard Leśniewski z Urzędu Gminy w Sławnie.

- Policja nie miała prawa zadysponować zwłokami psa wbrew woli jego właściciela. To, co się stało, nie powinno się wydarzyć. W schroniskach dla zwierząt, w lecznicach weterynaryjnych są specjalne lodówki, w których można przechowywać zwłoki. Dziennie kosztuje to około 20 złotych - tłumaczy Ryszard Tiece z koszalińskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Sławieńska policja nie ma żadnego dowodu świadczącego o tym, że zwłoki Laury trafiły do utylizacji. Zapewnia za to, że Arnold Brylański otrzyma z komendy zaświadczenie, z którego będzie wynikać, że pies zginął w wypadku. Jeśli oczywiście o takowe wystąpi. Ale Brylańskiego takie załatwienie sprawy nie satysfakcjonuje. - Będę domagał się od policji odszkodowania za uniemożliwienie udzielenia pomocy weterynaryjnej mojemu psu oraz za zadysponowanie jego zwłokami wbrew mojej woli - kwituje Brylański.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska