Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po maturę i indeks za granicę

Leszek Kalinowski 68 324 88 43 [email protected]
Paweł Rzemieniecki i Wiktor Jakubiuk juz jako nastolatkowie wyjechali za granicę. Nie za chlebem, za wiedzą...
Paweł Rzemieniecki i Wiktor Jakubiuk juz jako nastolatkowie wyjechali za granicę. Nie za chlebem, za wiedzą... fot. Mariusz Kapała
Pierwszą klasę skończyli w I LO w Zielonej Górze, a potem wyjechali do Anglii, by tam zrobić maturę. Dziś Paweł Rzemieniecki studiuje na Cambridge, a Wiktor Jakubiak w amerykańskim Bostonie.

CHCESZ WYJECHAĆ? ZGŁOŚ SIĘ DO 15 STYCZNIA

CHCESZ WYJECHAĆ? ZGŁOŚ SIĘ DO 15 STYCZNIA

Wszyscy, którzy chcieliby kontynuować naukę w zagranicznych szkołach, powinni do 15 stycznia złożyć podania. Szczegółowe informacje na ten temat można znaleźć na stronie: www.uwc.org.pl

Choć są zielonogórzanami, wcześniej się nie znali. Paweł jest młodszy o rok od Wiktora.
- Przed liceum chodziłem do gimnazjum nr 1, Wiktor do dwójki. Kiedy przyszedłem do I LO, on był w drugiej klasie, którą rozpoczął już w Anglii - opowiada P. Rzemieniecki. - Słyszałem tylko o nim jako laureacie konkursów matematycznych.
O możliwości kontynuowania nauki w liceum w zagranicznych placówkach dowiedzieli się ze strony internetowej Towarzystwa Szkół Zjednoczonego Świata UWC. Postanowili spróbować…

- Najpierw wysyła się oceny, pisze się esej, dlaczego chce się wyjechać i zdawać maturę poza Polską - tłumaczy W. Jakubiak. - Ze zgłoszeń wybiera się 20-25 i zaprasza do dalszych etapów, do Warszawy. Tam odbywa się rozmowa - po polsku i angielsku - z pięcioosobową komisją kwalifikacyjną. Trzeci etap jest już tylko po angielsku. Obecni są tu także dyrektorzy niektórych zagranicznych szkół.

Po kilku dniach przychodzi informacja, do której ze szkół: z 13 na pięciu kontynentach lub siedmiu w Anglii uczeń został przydzielony. Zarówno Wiktor jak i rok później Paweł znaleźli się na wyspie. Opowiadają, że szkoła nie składała się z jednego budynku, lecz całego kompleksu.

- Moja miała też 12 boisk do rugby i tyle samo do piłki nożnej - mówi Wiktor. - Oczywiście był też akademik na 120 osób. Do Londynu mieliśmy 10 minut kolejką, więc często mogliśmy się tam wybrać np. do polskich sklepów, bo ciężko się było przyzwyczaić do angielskiego jedzenia na stołówce.

W szkole Wiktora wiedzę zdobywało 1.300 uczniów przez 12 lat, w szkole Pawła - 460 przez pięć lat. W obu było mnóstwo zajęć pozalekcyjnych, więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami.

Na początku mieli obawy związane ze znajomością języka. Szybko przekonali się, że doskonale sobie radzą na zajęciach. Poza tym nawet osoby, które nie władają dobrze angielskim, bardzo szybko mogą na miejscu doszlifować swoje umiejętności.

- Jeśli więc ktoś chce wyjechać tak jak my, niech się nie martwi, że przeszkodą mogą być finanse. Bo my płacimy tylko za przejazd, resztę pokrywa stypendium - mówią zielonogórzanie - dziś już studenci. Czas spędzony w angielskich szkołach wspominają z sympatią. Nie przeszkadzało im, że na zajęcia trzeba było chodzić w garniturach.

- My mieliśmy czarne, jednak osoby wyróżniające się nauką i pracą społeczną, mogły mieć kolory. Na drugim roku takie niebieskie paski dostałem - mówi Wiktor.
- A u mnie nie paski, ale kolorowe krawaty oznaczały wyróżnienie - przyznaje Paweł. I dodaje, że regulamin określał precyzyjnie - trzeba było mieć czarne buty, czarne skarpety… A także długość włosów.

Na wszystko były zasady. Czasem Polaków one dziwiły. Wystarczyło, że spadło 2 cm śniegu, szkolny autobus już nie kursował, bo zagrażało to bezpieczeństwu młodzieży. Wieczorem, po 22.00 sprawdzana była obecność w akademiku.
- Dwa razy w roku organizowano nam szkolne imprezy. Moja szkoła była męską, zapraszaliśmy koleżanki z sąsiedniej, żeńskiej placówki - wspomina Wiktor. - Poza tym, tak jak w Polsce, spontaniczne imprezy były w prywatnych domach.
Z jednej strony zasady, z drugiej większy luz w przypadku relacji nauczycieli z uczniami. Bywało, że spotykali się z młodzieżą w pubach i wspólnie bawili się do późnych godzin nocnych.

Jednak jak podkreślają - najważniejsze to, że brytyjska matura otwiera drzwi na uczelnie całego świata. By ją zdać, potrzebne były 2 lata. Bo egzaminy zdaje się na Wyspach przez cały rok i nie kilka jak w Polsce, lecz blisko 40.
- Nauka jest inna niż u nas. Wybiera się cztery przedmioty. Ja zdecydowałem się na matematykę, matematykę rozszerzoną, fizykę i ekonomię - mówi P. Rzemieniecki.
Samo zdanie matury nie oznacza jednak biletu wstępu na światowe uczelnie. Ważne są także rekomendacje nauczycieli, własne eseje, rozmowy kwalifikacyjne… Zarówno Wiktor, starający się o indeks w Bostonie, jak i Paweł na Cambridge - musieli zdawać jeszcze dodatkowe egzaminy. I to rok wcześniej.

Jak jest teraz na studiach?
- Są bardzo intensywne. Nie ma czasu, żeby pracować i jednocześnie się uczyć. Zresztą uczelnia nie bardzo popiera takie pomysły - zauważa Paweł, student matematyki.
Wiktor w Bostonie także nie pracuje. Choć - przyznaje - pomaga profesorom i doktorantom w przeprowadzaniu doświadczeń. I za to uczelnie mu płaci. Nic dziwnego, wszak asystowanie zajmuje mu 10-15 godzin tygodniowo.

Zielonogórzanie podkreślają, że tak jak w szkołach w Anglii, tak na studiach stosunek profesorów do żaków jest partnerski. Nie czuje się dystansu i tego, że oni są młodzi, a ich wykładowcy starsi i ze sporym dorobkiem naukowym. Choć koszty studiowania Polakom mogą wydać się wysokie, to nie powinny przerażać. Bo i wysokie są stypendia. Czasem pokrywają one w stu procentach pobyt na uczelni. Wszystko zależy od dochodów rodziny. Podobnie jest w Anglii.

- Pewnie tyle samo musielibyśmy wydawać, gdybyśmy studiowali w Poznaniu czy Wrocławiu - podkreślają Paweł i Wiktor. Student uniwersytetu w Cambridge opowiada, że od drugiego roku sam wybiera sobie przedmioty, które chce zgłębiać. A studia trwają trzy lata, po nich można jeszcze zdobywać wiedzę przez rok, by zrobić magistra. U Wiktora w USA tryb jest następujący: cztery lata plus jeden.

- W Stanach zdecydowana większość osób kończy studia na pierwszym etapie. Drugi podejmują tylko ci, którzy myślą o studiach doktoranckich - zaważa Wiktor.
Będąc w USA czy w Anglii wciąż nie zapominają o Polsce. Na święta, wakacje przyjeżdżają do Zielonej Góry, by spotkać się z rodziną, przyjaciółmi. Ich międzynarodowi koledzy słyszeli o Polsce, choć jak mówi Wiktor - i historie o białych niedźwiedziach też były.

- A ja pozytywnie się zaskoczyłem, gdy mówili o Janie Pawle II, Kubicy czy Małyszu - dodaje Paweł.

Zielonogórzanie nie zapomną też 10 kwietnia ub.r.

- W akademiku w USA mieszka 400 osób, a w tym dniu dostałem razem z moją koleżanką z Polski od kierownika emaila z kondolencjami - mówi W. Jakubiak. Po tragedii w Smoleńsku Paweł także usłyszał wiele słów wsparcia od angielskich studentów i profesorów.

Przed powrotem do Wielkiej Brytanii i USA absolwenci I LO spotkali się w swej dawnej szkole z młodszymi kolegami i koleżankami, by odpowiedzieć na pytania o perspektywy nauki za granicą. Podkreślali, że podążać tą ścieżką pomogli im nauczyciele z I LO, a także z gimnazjów nr 1 i 2, które kończyli. Gdyby nie wiedza i umiejętności, które tam zdobyli, trudno byłoby znaleźć się w międzynarodowym towarzystwie.

Zarówno Paweł jak i Wiktor mówią dziś, że po studiach chcieliby wrócić do Polski. I tu wykorzystywać zdobytą wiedzę i umiejętności. Bo wszędzie dobrze...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska