Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po pożarze w Dobroszowie Wielkim rodzina Mazurów potrzebuje pomocy

Grażyna Zwolińska 0 68 324 88 44 [email protected]
Przez nadpalone belki stropowe widać niebo
Przez nadpalone belki stropowe widać niebo
Nie było żałoby narodowej po śmierci Antoniego, lat 56, kawalera, dla najbliższych Tośka. Bardzo dobrego chłopaka, jak mówi siostra. Nie było, bo zginął w pożarze w Dobroszowie Wielkim w pojedynkę.

Środa popielcowa, 25 lutego. Łucja Mazur, siostra Antoniego, obudzi się później niż zwykle. Normalnie wstaje o czwartej, piątej. Do dziś gryzie ją, że tak długo spała. Piesek Amik jest niespokojny. Otwiera mu drzwi, ale on nie wybiega, tylko patrzy, czy pani pójdzie za nim. Idzie.

Widzi, że przez drzwi i okna tej części domu, w której mieszka Tosiek, wydobywa się czarny dym. Biegiem po zapasowe klucze. Otwiera. Dym bucha. Chce wejść do środka, ale coś jakby ją wypycha. Na czworakach też się nie da. Przerażona, w piżamie i szlafroku biegnie do sąsiadki. Gubi kapcie, więc boso po śniegu: - Pali się u Antka!

Niczego nie ruszać

Płomienie wielkie. Strażacy wody nie żałują. Pożar opanowany. Potem Wacław, drugi brat Łucji z pobliskiej Drągowiny, powie: - Całe szczęście, że na dachu było dużo śniegu, bo pewnie spaliłaby się też ta część domu, gdzie mieszkasz.
Skulone ciało Antoniego leży przy wyjściu z pokoju. Lekarz z karetki stwierdza zgon. Pani prokurator podejmuje czynności. Zszokowana Łucja Mazur jest już w Drągowinie, skąd tego samego dnia syn zabiera ją do Zielonej Góry.

Brat Wacław wraca na pogorzelisko. Słyszy od prokurator, że dopóki nie przyjedzie biegły, kategorycznie nie wolno niczego ruszać w spalonej części domu. Kiedy przyjedzie? To może potrwać nawet pół roku. - Niczego nie wolno ruszać - usłyszy też potem syn Łucji. Drzwi zostają zabezpieczone taśmą.

Kiedy po miesiącu pani Łucja wraca do Dobroszowa, widzi zdartą taśmę, otwarte drzwi i ślady nieproszonych gości na pogorzelisku.
Wcześniej proboszcz z Nowogrodu Bobrzańskiego chowa Antoniego pięknie i za darmo.

Kapie do miednicy

Przez nadpalone belki stropowe widać niebo

Po pożarze mieszkanie Łucji Mazur to obraz nędzy i rozpaczy. Wszystko czarne, ale nie to jest najgorsze, lecz stan sufitów. Tynk odpada. Na środku pokoju miednica, na wypadek deszczu. Ściana łuszczy się od wilgoci, więc prąd tu odłączony. Kanapa i segment do wyrzucenia. Z kwiatów od gorąca zostały kikuty. Bojler zniszczony. Łazienka do remontu.

Całe dwa tygodnie pani Łucja oka zmrużyć nie może. Ciągle widzi ogień. W końcu bierze się w garść i z pomocą rodziny ogarnia jakoś mieszkanie. Część, którą zajmował zmarły brat, czeka kapitalny remont. Ściany wypaliły się do gołej cegły, przez nadpalone belki stropowe widać niebo. Nikt nie ma wątpliwości, że trzeba położyć nowy dach nad całością budynku. Za co? Za 1.100 złotych emerytury?

Nawet do prezydenta RP

W przeddzień pożaru Szczepan, syn pani Łucji, przywiózł farby, bo miał odnawiać pokój przylegający do pokoju Antoniego. A potem wprowadzić się tam z dziewczyną i ich dopiero co urodzonym synkiem. Wspólnie z mamą uradzili, że to będzie lepsze rozwiązanie niż gnieżdżenie się całej trójki w wynajętym pokoju w Zielonej Górze. Niestety, plan na razie nieaktualny.

Szczepan zachodzi w głowę, skąd wziąć pieniądze na tak duży remont. Wędruje od banku do banku, ale słyszy, że ma za niski dochód i nie ma umowy na stałe, a tylko do 2011 roku. Zdesperowany, wysyła nawet maila do Kancelarii Prezydenta RP. Dostaje odpowiedź, że banki są osobnymi instytucjami, kancelaria nie może się do nich mieszać, więc trzeba dalej chodzić i pytać o kredyt. Odsyła też list Szczepana do Urzędu Miasta w Nowogrodzie Bobrzańskim.

Remont koniecznie przed chłodami

W dniu pożaru w Dobroszowie jest zastępca burmistrza. Mówi, że opieka pomoże. Opieka przyjeżdża, spisuje i daje 1.000 złotych. Caritas pomoże - podpowiada - trzeba pójść i powiedzieć, co potrzeba.

Caritas umawia się z panią Łucją na 6 maja. - Obiecali, że może będzie zbiórka w kościele, ale kuria musi wyrazić zgodę. Powiedzieli, że dadzą znać, ale do tej pory cicho - mówi kobieta 19 maja.

Czas płynie. Pogoda coraz lepsza, aż kusi, żeby zabrać się za remont. Ale przecież nie wolno, dopóki biegły do spraw pożarnictwa nie obejrzy pogorzeliska. Szczepan Mazur wydzwania do prokurator z Zielonej Góry, która wystąpiła o jego powołanie. Czy nie dałoby się tego przyspieszyć? Od czekania stan budynku tylko się pogarsza, no i chyba zacierają się jeszcze bardziej ślady. Poza tym remont musi być przed jesiennymi słotami i zimą.

Skąd wziąć na dach?

21 kwietnia, prawie dwa miesiące po pożarze, akta trafiają z prokuratury do Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie, która ma podjąć decyzję o powołaniu biegłego. - Został już powołany - informuje mnie rzecznik Prokuratury Wojewódzkiej w Zielonej Górze niecałe dwa tygodnie temu. Ucieszona, przekazuję wiadomość pani Łucji.

- Bardzo się cieszę, oby jak najszybciej przyjechał - dziękuje kobieta.
Jest już 18 maja. - Dostaliśmy wiadomość, że możemy remontować - mówi pani Łucja. - Przekazano mi, że biegłemu jednak wystarczą wcześniej zrobione zdjęcia...
Radość, bo tak bali się długiego czekania, ale i nowy kłopot. Wciąż nie ma pieniędzy na remont, choć syn pani Łucji staje na głowie. - Żeby mieć chociaż na nowy dach - marzy. - Gdyby było drewno na belki, coś na pokrycie dachu, przynajmniej to... Z resztą jakoś sobie może poradzę. Kto nam pomoże?

I niby nie na temat

Kiedy w nocy z 12 na 13 kwietnia spłonął hotel socjalny w Kamieniu Pomorskim, premier i prezydent ścigali się, kto szybciej wyrazi współczucie ofiarom i lepiej pomoże. Rząd przeznaczył milion złotych na pomoc pogorzelcom. Premier zapowiedział sfinansowanie budowy nowego domu.

Natychmiast po tragedii poszkodowanym przyznano pomoc socjalną. Dostali opiekę psychologów. O ich dramacie trąbiły media. Była akcja SMS-owa "pomagam". Prezydent ogłosił trzydniową żałobę narodową i wystawił w pałacu księgę kondolencyjną. Mszę żałobną w katedrze odprawił sam arcybiskup. W całym kraju zbierano dary dla pogorzelców. We wszystkich kościołach odbyły się zbiórki pieniędzy na ich rzecz. W Nowogrodzie Bobrzańskim także...

U Mazurów w Dobroszowie Wielkim jest jak jest. Gdyby mieszkali w hotelu socjalnym w Kamieniu Pomorskim, gdyby brat był jedną z ponad 20 śmiertelnych ofiar... Ale on zginął sam jak palec, więc trudno, żeby z tego powodu ogłaszać narodowa żałobę, czyż nie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska