Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod Smoleńskiem los rodziny Borowskich z Gorzowa zatoczył tragiczne koło

Redakcja
Rodzinne zdjęcie Popławskich w Łużkach. Anna stoi druga od lewej w pierwszym rzędzie. Z tyłu w mundurze starszy chorąży Franciszek Popławski
Rodzinne zdjęcie Popławskich w Łużkach. Anna stoi druga od lewej w pierwszym rzędzie. Z tyłu w mundurze starszy chorąży Franciszek Popławski zdjęcie: Archiwum rodzinne
- My już pogodziliśmy się z dramatem sprzed 70. lat, wybaczyliśmy... A teraz gehenna naszej rodziny zaczyna się od początku - mówi łamiącym się głosem Franciszek Borowski.
Na grobie ukochanego ojca była już raz. 10 lat temu pojechała pociągiem. Teraz leciała samolotem
Na grobie ukochanego ojca była już raz. 10 lat temu pojechała pociągiem. Teraz leciała samolotem zdjęcie: Archiwum rodzinne

Na grobie ukochanego ojca była już raz. 10 lat temu pojechała pociągiem. Teraz leciała samolotem
(fot. zdjęcie: Archiwum rodzinne)

W sobotę w katastrofie samolotu prezydenckiego zginęła dwójka gorzowian. Pani Anna, z domu Popławska, wiceprzewodnicząca Gorzowskiej Rodziny Katyńskiej, leciała, aby jeszcze raz odwiedzić grób ojca. Razem z nią w ostatnią podróż wyruszył ukochany wnuk Bartosz. Opowieści babci tak zafascynowały go postacią pradziadka - żołnierza, piłsudczyka, obrońcy Polski - że sam chciał odwiedzić miejsce gdzie spoczął.

Był piłsudczykiem

Starszy chorąży Franciszek Popławski (do stopnia podporucznika wyniósł go pośmiertnie Lech Kaczyński) urodził się w 1900 r. w Inowrocławiu. Mając 18 lat walczył o niepodległość kraju pod dowództwem marszałka Piłsudskiego. Po zakończeniu I wojny światowej postanowił dalej służyć Polsce. Jako zawodowy żołnierz stacjonował w Gnieźnie. W 1924 r. przeniesiono go na Wschód. Został dowódcą plutonu CKM w miejscowości Łużki (woj. wileńskie). Tam poznał swą przyszłą żonę - Wiktorię. Ona pochodziła z bogatego domu. Rodzina miała wielohektarowe gospodarstwo, dwie kamienice. On młody, postawny, w mundurze. Zaimponował jej i rozkochał w sobie. Cztery lata później urodziła się Anna. Ich szczęście trwało do 1939 r. 30 sierpnia, dwa dni przed wybuchem wojny, był już na froncie w okolicach Augustowa. 17. został aresztowany przez NKWD i wywieziony do obozu w Kozielsku. W kwietniu 1940 r. zginął zamordowany w lesie katyńskim.

- 17 września na wschodzie o wojnie się tylko mówiło. Wiedzieliśmy, że na Pomorzu jest Hitler, ale wszyscy byli przekonani, że zaraz pomogą nam Anglicy, Amerykanie i wojna szybko się skończy. Przecież mieliśmy pakt - wspomina Maria Surmacz, przyjaciółka Anny, przewodnicząca Gorzowskiej Rodziny Katyńskiej. Pani Maria mieszkała wtedy w Tarnopolu, ojciec Alojzy był śledczym w policji. On też przepadł 17 września. - Nasi ojcowie mieli pilnować granicy na Wschodzie. Kiedy pojawili się Rosjanie, mówili, że przychodzą z pomocą...

Ziemianki w Kazachstanie

Annę i jej rodzinę zesłano do Kazachstanu 13 kwietnia 1940 r. Mieli 20 minut na spakowanie się. W jednej chwili stracili cały majątek. Wywieźli ich w zabitych deskami bydlęcych wagonach, jedynie z piecykiem po środku i z dziurą w podłodze na odchody. Anna ciężko pracowała w sołchozie przy wyrobie cegieł. Najpierw urabiała glinę nogami, później przekładała ją do formy, następnie wypalała w piecu i układała. Żyli w zimnych lepiankach, pod strzechą. - Spracowane dłonie, powykręcane od noszenia ciężarów palce - opisuje przyjaciółkę M. Surmacz. - Tam, aby przeżyć, Polacy musieli kraść. W nocy kradliśmy kłosy, które zostawały na polu w koleinach po przejeździe kombajnu. U Kozaków dzienny przydział chleba dla osoby pracującej to było zaledwie 300 gramów. Jeśli ktoś nie mógł pracować, dostawał o połowę mniej. Przez całe lato odkładaliśmy więc co można, aby później przeżyć zimę. I zawsze w strachu, żeby komsomolec nie zobaczył i nie naskarżył.

Maria Surmacz, która do Kazachstanu trafiła w pierwszej turze wywózki, opowiada jedną z historii: - Mama Ani miała gorączkę, więc ta w nocy przy siarczystym mrozie poszła z kanką szukać czystego i zmrożonego śniegu. Chciała zaparzyć jej wodę z końskim szczawiem, który był tak niedobry, że koń ją skubał z wykrzywionym pyskiem. Ale my mieliśmy tylko to. Kiedy Ruski ją zobaczył, zbił i zabrał kankę. Ona nie odpuściła. Poszła jeszcze raz rankiem i dopięła swego.
Marzyła o powrocie

- Marzyła jedynie o tym, aby wrócić do Polski i najeść się do syta - mówi syn Franciszek, tata Bartosza. - Po wojnie nie wróciła do swego domu, tylko trafiła do pracy do PGR-u, już tu na Zachodzie. Ale kiedy dostali kopiec ziemniaków, mleko do picia to tak jakby Pana Boga za nogi chwycili.
M. Surmacz: - Rosjanie mówili nam, że nie mamy po co wracać, że Polski nie ma i nie będzie. Ale i tak nie zdołali nas zatrzymać. Do kraju wróciliśmy tymi samymi bydlęcymi wagonami.

Pani Anna i Maria, mimo że ich losy były wręcz bliźniaczo podobne, spotkały się dopiero w 1990 r., kiedy zakładały grupę katyńską. - To była cudowna matka, babcia i opiekunka. Uprawiała działkę. Musiała mieć swoje warzywa, bez chemii, żeby jej wnuki zdrowo jadły.
Prawdziwa patriotka, na zdjęciach z uroczystości zawsze stoi przy sztandarze. W takim duchu wychowywała wnuka Bartosza. Pradziadek, którego znał tylko z opowieść był jego bohaterem. W styczniu zeszłego roku Anna zapisała Bartosza do Gorzowskiej Rodziny Katyńskiej. Bo tylko tak miał szansę pojechać z nią do Katynia.

Tak się cieszyła

Na grobie ukochanego ojca była już raz. 10 lat temu pojechała pociągiem. Teraz, w wieku 82 lat, taka podróż byłaby zbyt ciężka. Dlatego tak się cieszyła, że poleci samolotem, i to z prezydentem. - Wzięli dwa znicze i wiązankę. Pojechali pomodlić się i oddać mu hołd... - mówi Franciszek Borowski.
Bartosz miał 32 lata, skończył studia inżynierskie na Akademii Rolniczej w Szczecinie. Kilka miesięcy temu ożenił się, pracował jako kierowca ciężarówki. Pod artykułem w "Gazecie Lubuskiej" o śmierci Bartka i jego babci wpisał się Damian: "Bartka poznałem dwa lata temu, zacząłem z nim pracować jako kierowca w hurtowni. Szybko z nim się zaprzyjaźniłem i polubiłem, przed każdym wyjazdem w trasę miło się z nim rozmawiało. Zawsze znaleźliśmy wspólny temat (...).

W sobotę dostałem telefon od kolegi, że Bartek miał lecieć z babcią tym samolotem, wtedy czas zaczął pomału lecieć. Człowiek czekał przed telewizorem na wiadomość o tej tragedii, po chwili zaczęli czytać listę ofiar i wtedy usłyszałem jego nazwisko. Do tej pory nie mogę w to uwierzyć, że był tam Bartek. Jutro w pracy nie pogadamy, nie pośmiejemy się, będzie tylko pustka. Znałem cię tylko dwa lata a minęły one jak dwadzieścia. Żegnaj Bartek, będę o tobie pamiętał, bo takich kolegów, jak ty to się nigdy nie zapomina. Spotkamy się jeszcze ale już w innym świecie"...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska