Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podobno nic się nie stało

SYLWIA MALCHER-NOWAK (68) 324 88 70 [email protected]
Mama z pięcioletnią dziewczynką wchodzą zdecydowanie, potem stąpają powoli, by pod koniec przyspieszyć i wybiec z kręgu truchcikiem... Też się decyduję. Przechodzę po żarze. Pod stopami mam 500 stopni Celsjusza!

Intrygująca kartka wisiała w oknie sklepu na peryferiach miasta: "Chodzenie po ogniu". Obok numer telefonu. Żart? Dzwonię. Młoda dziewczyna spokojnie odpowiada na moje pytania:
- Tak, to bezpieczne.
- Tak, będzie osoba, która takie chodzenie po ogniu organizowała już wiele razy i nikt się nie poparzył. No, może tylko raz ona sama, ale kogoś ratowała.
Na koniec dodaje już mniej profesjonalnym tonem: - Wie pani, jestem tym strasznie podniecona, bo sama też po raz pierwszy będę przechodzić przez żar...
To mnie przekonuje.

Podobno nic się nie stało

"Chodzenie po ogniu" zorganizowano w Przylepie, na prywatnej posesji. Właścicielka zgodziła się, bo podobno taka impreza świetnie użyźnia glebę.
Podjeżdżamy. Na miejscu jest już sporo ludzi, większość to panie około pięćdziesiątki. Dopiero później pojawiają się młodzi, a nawet dzieci. Siadają na trawie, rozkładają koce.
- To już nasze drugie chodzenie po ogniu - mówi z dumą szefowa Regionalnego Centrum Wiedzy Ezoterycznej w Zielonej Górze Margarita Kochan-Wojsiak. - W ubiegłym roku nikomu nic się nie stało.

Raz się jednak poparzyła

Na środku działki ktoś ułożył stos drewna. Ogromny!
- Będzie piękne ognisko - mówi zachwycona Regina Sidorkiewicz. - Ale jestem przerażona, bo żar będzie wielki.
Po raz pierwszy Regina przeszła po żarze ponad 20 lat temu. Od tego czasu robiła to już chyba z 500 razy i to na całym świecie. - Tylko raz się poparzyłam - wspomina. - Pewna dziewczyna weszła do połowy, a potem zawahała się. Wiedziałam, że jeśli nie pójdzie dalej, będzie katastrofa. Wbiegłam na żar i niemal ją wyniosłam. W domu okazało się, że jedną ze stóp mam prawie upieczoną.
Regina wyjaśnia techniczne szczegóły. Przechodzimy w rytm muzyki. Zanim wejdziemy, kilka razy okrążamy żar. Nie oglądamy się, nie popychamy, nie krzyczymy: Hurra, udało mi się! Idziemy spokojnie. Nie ma obawy, nikt nie spali sobie stóp, ale trzeba wykonywać polecenia.

Ja jestem najważniejsza

Ognisko zapala rytualnie pięciu ochotników. Używają do tego gałązek z kasztanowca. Podobno chodzi tu o mentalne zabezpieczenie kręgu.
- Każdy człowiek ma wokół siebie pole energetyczne składające się z kilku warstw - wyjaśnia obrazowo Regina. - Jeśli pole jest rozproszone, to nękają nas choroby, niepowodzenia. Na ognisku czyścimy to pole.
Generalnie jednak chodzi o to, żeby pokonać swoje słabości. No bo skoro przejdę przez ogień bez szwanku, to co złego może mi się przydarzyć?
- Kto jest dla ciebie najważniejszy? - pyta przypadkowe osoby Regina.
Padają odpowiedzi: rodzina, dzieci, ja sam.
- Tym, co powiedzieli "ja" - stawiam szóstkę. Pozostałym trójkę z plusem - mówi Regina. - Jeśli dziecko ma zapalenie pęcherza, to ty przecież z wielkiej miłości nie zdołasz się za nie wysikać - mówi. - Ono samo musi pokonać swoją słabość, czyli chorobę.

Palimy swoje zmory

Około 21.00 wszyscy wyciągają kartki i piszą: na jednej to, czego oczekują od życia, na drugiej to, czego chcą się z niego pozbyć. Potem podchodzą i wrzucają do ognia kartkę z życiowymi zmorami.
Zapada zmrok, dogasa ognisko. Kilku mężczyzn rozgarnia żar. Jest go bardzo dużo, a krąg tak ogromny, że potrzebne są specjalne, długie grabie. Powierzchnia, po której będziemy chodzić musi być idealnie równa.
Słychać muzykę rodem z Afryki. Prawie wszyscy podrygują, tańczą, kołyszą się. Jedni robią to celowo, inni nie. Rytm jest silny, a muzyka coraz głośniejsza.

Bardziej i mniej zdecydowani

Za płotem zbiera się grupa gapiów. Patrzą z niedowierzaniem. Tymczasem część osób już pozbyła się butów. Oni są zdecydowani. Idą za Reginą, która krąży wokół ogniska. Przytupują na mokrym piasku i wchodzą na rozżarzone węgle. Jako jedna z pierwszych robi to dziesięcioletnia dziewczynka. Za nią idą inni. Wchodzą ze strachem w oczach, wychodzą z uśmiechem triumfu.
Do końca mam na nogach sandały. Do ogniska, tak profilaktycznie, wrzuciłam swoje zmory. Zbieram się na odwagę, bo nie jestem w stu procentach przekonana. Przecież przyszłam tylko zebrać materiał do gazety...
W końcu zrzucam sandały i wzrokiem proszę Reginę, by mi pomogła. Ta szybko chwyta mnie od tyłu. Na bezdechu przechodzę przez żar. Perski dywan to nie jest, ale czuję jakbym szła po ciepłych, chrupiących ciasteczkach. Gdy wreszcie stawiam stopę na zimnej ziemi mam wrażenie, że przeniosłam górę.
Drugi raz idę już sama.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska