Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podsumowujemy sezon żużlowy

Redakcja
Papierowy "Lew" i śmierdząca bomba to najwięksi przegrani minionego sezonu. Z drugiej strony mistrzowie ostatniej prostej z Zielonej Góry i młodzieżowe perełki. Kto jeszcze?

Perły do polerowania

"Najlepszy to wybór trenera Czernickiego, by za Byka wybrać Pawlickiego" - mówi piosenka fanów Przemysława Pawlickiego z Unii Leszno. I nic dziwnego. Choć ma dopiero 17 lat, zaznaczył swą obecność tłustymi literami. 20 lipca w spotkaniu z Atlasem Wrocław Przemek wywalczył 11 "oczek".

Fani oniemieli, bo zostawiał za plecami bardziej doświadczonych rywali, a do tego robił to w świetnym stylu. Słabszy start, ale atomowy dojazd do pierwszego łuku i technika godna starego wyjadacza stały się znakami rozpoznawczymi młodego "Byczka".

Niestety, na drodze do indywidualnych sukcesów stanęła kontuzja barku. Pawlicki złamał go w półfinale Brązowego Kasku, bo przecenił umiejętności rywala. To mimo wszystko młodzieżowe objawienie sezonu.

Urazy nie zatrzymały kariery perełki z Wrocławia. Maciej Janowski (na zdjęciu) także ma 17 lat i imponującą kolekcję medali, w tym dwa złote najwyższej próby: drużynowych mistrzostw świata i indywidualnych mistrzostw Polski. Wyborną dyspozycją błysnął także w ekstralidze.

Doskonale pamiętamy, jak w Zielonej Górze (9 pkt. i bonus) niemal poprowadził Spartę do zwycięstwa. I nie był to wypadek przy pracy. Specjaliści oceniają, że to zawodnik, który pokazuje na torze rzadko spotykany luz oraz swobodę.

Mistrzowie ostatniej prostej

Prezes Robert Dowhan zbudował w Zielonej Górze drużynę, o której można było powiedzieć, że jest na papierze niemal kompletna. Bez gwiazd z czołówki Grand Prix, ale za to z trójką mocnych krajowych seniorów i parą sprawdzonych Wikingów. Niestety, tylko prestiżowe otwarcie z Caelum Stalą Gorzów wypadło imponująco, bo później zaczął się łomot.

Zachodziliśmy w głowę, jak to możliwe, że Grzegorz Walasek krąży po domowym torze niczym dziecko we mgle. Gdzie podział się waleczny Piotr Protasiewicz? Najcieniej wypadali jednak Fredrik Lindgren (z prawej) i Niels Kristian Iversen. Po raz pierwszy od lat fani głośno wyrażali niezadowolenie ("Baraże to nie urodziny. Nie obchodzi się ich co roku"), a widmo walki o utrzymanie rozlewało się nad Falubazem.

W końcówce rundy zasadniczej nastąpił zwrot, a symbolem nowej jakości było zwycięstwo ZKŻ-u Kronopolu w Gorzowie. Paczka Aleksandra Janasa w końcu odkręciła manetkę i wjechała do pierwszej czwórki. Wyścig o podium wypadł bardzo obiecująco. Skazywani na pożarcie słabeusze ustąpili na dystansie Unibaksowi Toruń i Unii Leszno, ale częstochowskim "Lwom" już się nie dali.

Na ostatniej prostej zdystansowali drapieżnika, założyli brązowe medale i sprawili jedną z większych niespodzianek w ekstralidze.

Śmierdząca bomba

Drużyna Marmy Polskich Folii Rzeszów spadła z hukiem do pierwszej ligi. Niby normalna rzecz, ale okoliczności degradacji raczej kompromitujące.

Przecież Marta Półtorak ściągnęła do siebie paczkę przyzwoitych zawodników: Matej Zagar, Scott Nicholls, Davey Watt i wreszcie Kenneth Bjerre (na zdjęciu). O tego ostatniego pani prezes stoczyła jedną z większych batalii ostatnich lat. Nie był to może skład na miarę podium ekstraligi, ale gwarantował środek tabeli.

Wszyscy wymienieni powyżej zawodnicy spisywali się jednak zdecydowanie poniżej oczekiwań fanów i pracodawcy. Zagar oraz Nicholls miewali przebłyski, ale skończyli sezon ze średnimi znacznie poniżej dwóch punktów w meczu.

Skompromitował się Bjerre, a Watt w niczym nie przypominał objawienia z minionego roku. Trener Atlasu Marek Cieślak ocenił, że coś tam musiało być nie tak. Jak to możliwe, że Nicholls ma nagle jeden z najsłabszych sezonów w karierze, a Bjerre cieniuje, by ze złamana nogą awansować do Grand Prix...

Wygląda na to, że "Żurawie" przegrały ten rok w parkingu. Podczas meczu z Falubazem widzieliśmy obrażonego Nichollsa i działaczy nerwowo wypychających reportera. Śmierdząca bomba wybuchła z całą mocą podczas przegranych baraży z Lotosem Gdańsk.

Sprowadzony na ziemię

Władysław Komarnicki to dziś chyba najbarwniejsza postać w polskim żużlu, ale zbyt często ponosi go ułańska fantazja. Owszem, przed sezonem został rekinem giełdy, gdy upolował Tomasza Golloba i Rune Holtę. Nie upolował jednak Rafała Dobruckiego i nie potrafił przestawić się z pierwszej ligi na ekstraklasę. No i za wcześnie odtrąbił sukces.

- Dwa razy wpieprz i oczko wyżej! - wypalił z myślą o przyjaciołach z Zielonej Góry. Niestety, nie przewidział, że "dwie Jaskółki wiosny nie czynią". W derbach poniósł dwie upokarzające porażki. A wtedy sen z powiek spędził mu właśnie Dobrucki. - Zobaczyć minę "Komara" - bezcenne - takie SMS-y słali kibice Caelum Stali po meczu z ZKŻ-em Kronopolem.

Dobra mina do złej gry Komarnickiego nie pasowała także po sezonie. A szczytem fałszywej pruderyjności był wywód, że Falubaz wywalczył medal dzięki... Staleczce. Równie dobrze można powiedzieć, że brąz dla Zielonej Góry to zasługa... Unii Leszno. Tak, tak! Najpierw "Byki" pozwoliły sobie na porażkę przy W69, potem na tacy podały "Myszkom" kompletnie rozbitych "Złomiarzy" z Częstochowy. Wierzycie w to?

Ale w przyszłym sezonie, z Matejem Zagarem i Rafałem Okoniewskim, powinno być już lepiej. Prawda, prezesie?

Mistrz i tyle!

Adam Skórnicki to po prostu gość. Do niedawna tylko dla niektórych, ale po tym sezonie - z pewnością dla wszystkich. Najpierw w Poznaniu zorganizował turniej z okazji 15-lecia startów w lidze polskiej.

Wspaniała impreza! Był Jason Crump, Leigh Adams, Joe Screen... A z naszych chłopaków: Grzegorz Walasek, Sławomir Drabik, Rafał Dobrucki... Ci zawodnicy pokazali nie tylko, jak się jeździ, ale też, jak można się bawić na żużlu.

To jednak była tylko przygrywka. Bo podczas indywidualnych mistrzostw Polski w Lesznie "Skóra" wprawił wszystkich fanów w osłupienie. Nie dość, że wygrał zawody, to jeszcze z kompletem punktów! Rywale mogli tylko obserwować trzepoczące się frędzle przy rękawach i nogawkach kevlara mistrza. Ale po ostatnim wyścigu Skórnickiego kibice zobaczyli coś naprawdę niezwykłego.

Wszyscy żużlowcy (a nawet fotoreporterzy, którzy stali na murawie) gratulowali Adamowi zwycięstwa. I to tak szczerze, z całego serca. A Walasek klęknął przed nowym mistrzem, bił pokłony.

Na konferencji prasowej nikt nie miał wątpliwości, że złoto trafiło w dobre ręce i "Skórze" po prostu należało się to zwycięstwo. Więcej takich ludzi na torze i poza nim!

Papierowy... "Lew"

To oczywiście Złomrex Włókniarz Częstochowa. Nicki Pedersen, Greg Hancock i spółka mieli zagwarantować mistrzostwo. A tymczasem klapa. I to jaka widowiskowa! Skończyło się na czwartym, najgorszym dla sportowca miejscu!

Dlaczego? Przyczyn było kilka. Kontuzje i choroby to tylko jedna z wersji. Tomasz Gapiński, Sebastian Ułamek, Lee Richardson, Michał Szczepaniak... Lista kuracjuszy była bardzo, bardzo długa. Ale - paradoksalnie - na urazie "Gapy" drużyna jechała znakomicie.

Można było skorzystać z zastępstwa zawodnika, co oznaczało dodatkowy start dla obcokrajowców, a w rezultacie zwycięstwo w meczu.

Ale już w decydujących pojedynkach czar prysnął. Zaczęło się od dosyć wysokiej porażki w półfinale w Lesznie. Tam nie zawiódł tylko mistrz Pedersen, bo Hancock przegrał nawet z 16-letnim Przemkiem Pawlickim. W rewanżu były kombinacje z torem, potem fatalny upadek Ułamka z Richardsonem i kolejna wtopa. A na koniec pogrom w Zielonej Górze i uciekł już nawet brązowy medal.

Cała sprawa finał znalazła po sezonie. Wycofał się najważniejszy sponsor, a klub zapukał do drzwi prezydenta miasta i poprosił o wsparcie. Bo przecież utrzymanie Pedersena i Hancocka kosztuje kilka ładnych "baniek".

Komentarz

Kiedy wreszcie to się skończy?!

Mam na myśli kombinacje gospodarzy. W pamięci najbardziej utkwiły mi dwa szachrajstwa: Unii Tarnów i Złomreksu Włókniarza Częstochowa. "Jaskółki" dały popis już na początku sezonu, kiedy nie kwapiły się do przygotowania toru przed meczem z ZKŻ-em Kronopolem Zielona Góra. "Lwy" knuły na koniec, przed pojedynkiem z Unią Leszno. Oba spotkania nie zostały rozegrane w terminie.

A co na to centrala? Oczywiście nic! W swoim czasie przyjechał tylko glancowany delegat, obejrzał tor i uznał, że na takim ścigać się nie można. No bo niby jak? W Częstochowie nie wziął pod uwagę tego, że o wyznaczonej porze na stadionie nie było nawet połowy składu gospodarzy! Panowie, w przyszłym sezonie nie ograniczajcie się do stwarzania pozorów.

Całe szczęście, że w obu przypadkach sprawdziło się powiedzenie, że "kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada". Bo inaczej byłby niezły smród.

Szymon Kozica
0 68 324 88 63
[email protected]

Komentarz

Lokalny patriota i przepis na błoto

Najlepszy numer sezonu widziałem w Rzeszowie. Podczas lipcowej Ligi Juniorów Grzegorz Zengota poprawił rekord toru, który od 10 lat należał do Macieja Kuciapy. Wynik przetrwał tylko 18 dni i padł ofiarą Ricky'ego Klinga, a chwilę później Grzegorza Walaska w końcówce rundy zasadniczej. Miejscowi dziennikarze tylko się uśmiechali.

- Zaraz, zaraz. Przecież w 2007 mieliście Nickiego Pedersena i nie udało mu się pojechać szybciej od Kuciapy? - drążyłem. - Poprzedni chronometrażysta był patriotą i powiedział, że dopóki on mierzy czas, żaden obcy nie będzie mu się wpisywał do historii - wyjaśniły mi chłopaki...

Niestety, te mniej śmieszne też widziałem. Jak zgodnie z regulaminem doprowadzić do przełożenia meczu? Działacze z Tarnowa i Częstochowy pokazali nam to na przykładzie: dużo wody i jeden wolno krążący ciągnik. Albo Adrian Miedziński usadzony w finale mistrzostw Europy, kiedy jego koledzy z Torunia walczyli w ekstralidze o medale. Niestety, regulamin okazał się nieubłagany... jak zawsze.

Marcin Łada
0 68 324 88 14
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska