Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy w Niemczech. Czy wszyscy pracują za Odrą uczciwie?

Wojciech Obremski, 95 758 07 61
Większość naszych rodaków pracuje za Odrą uczciwie. Niestety, są również tacy, którzy przy okazji kradną.
Większość naszych rodaków pracuje za Odrą uczciwie. Niestety, są również tacy, którzy przy okazji kradną. Wojciech Obremski
Przekraczają Odrę, by pracować czy na jumę? Jaka jest prawda o Polakach pracujących u sąsiadów? Większość z nich na pewno ciężko zarabia na życie. Niestety, jest również spora grupa tych, którzy za granicą nie zachowują się uczciwie.

Po naszym tekście o Polakach, którzy pracując u Niemców, jednocześnie ich okradają, jedna z Czytelniczek napisała do nas, że słowa te potwierdzają stereotyp Polaka-złodzieja. Przypomnijmy: 16 czerwca w tekście "W pogoni za euro, czyli pracować lub ukraść" przedstawiliśmy wypowiedzi mieszkańców pogranicza, którzy dzień w dzień pokonują wiele kilometrów, by pracować w podberlińskich zakładach. Ich praca polega m.in. na pakowaniu towarów dla firm wysyłkowych. Przy okazji wyszło na jaw, że nie wszyscy nasi rodacy, którzy tam pracują, są uczciwi. Dlatego powstaje pytanie, czy nasi rodacy jeżdżą do Niemiec kraść czy pracować? Postanowiliśmy sprawie przyjrzeć się bliżej.

Okazuje się, że o tym procederze wie większość młodych mieszkańców polskiego pogranicza. Część z nich dyskutowało o tym publicznie już dwa lata temu na internetowym forum "GL", przy okazji sprawy Polaka, który z jednego z magazynów miał ukraść zegarek. Co gorsza, wielu z nich przyzwala na złodziejski proceder. Przerażają wręcz wypowiedzi w stylu: "Z czegoś trzeba żyć, Niemcy nie zbankrutują z tego powodu", jak pisał na naszym forum "Gość". Dotarliśmy w Słubicach do osób, którzy okradali swego niemieckiego pracodawcę.
- Płacili dość kiepsko. Bo co to jest na niemieckie warunki 600 euro na rękę? Dlatego zawsze podczas pakowania udawało mi się coś podwędzić. O, widzi pan na przykład ten zegarek? A moja dziewczyna jak się ucieszyła ze spódniczki Hugo Bossa! Dzieci kolegi aż piszczały z radości, bo tatuś przyniósł z pracy fajne zabawki... Teraz niby wprowadzili jakieś zabezpieczenia, ale co to dla Polaka - cieszy się, wyraźnie dumny ze swej "profesji", pan Paweł, 29-letni słubiczanin. Dodaje, że on przynajmniej chciał coś uczciwie zarobić. Bo pracował z chłopakami z Gorzowa, którzy zatrudnili się tylko po to, by jumać w zakładzie. - Czasami to oni mieli z tego drugą albo nawet trzecią pensję - mówi. Według niego rzadko kiedy udało się kogoś złapać, a jeśli już, to delikwent dostawał czasowy zakaz wjazdu do Niemiec. - I to dopiero za którymś tam razem. A potem wracał. I znowu kradł - opowiada.

Podczas pakowania udawało mi się coś podwędzić. O, widzi pan na przykład ten zegarek?

Jego kolega (nie chciał podać nawet imienia) dodaje, że raz udało mu się zwędzić "superskórę". Wyniósł ją… pod spodniami. - Ochroniarz dziwnie patrzył, ale przecież nie będzie mnie obmacywać. Kurtka była warta 1.200 euro, sprzedałem ją w Słubicach znajomemu za 800 zł - mówi najwyraźniej zadowolony z siebie słubiczanin.

W firmach pod Berlinem nie zaprzeczają, że ich pracownicy kradną. Zaznaczają jednak, że nie chodzi tu tylko o Polaków. - Wypracowaliśmy wysokie standardy, jeśli chodzi o nasze systemy bezpieczeństwa, jak i ścisłą współpracę z lokalnymi organami prawa - mówi "GL" Katarzyna Heller z firmy Zalando w Berlinie. Dodaje, że nie może podawać szczegółów podejmowanych przez firmę działań prewencyjnych ani liczb dotyczących kradzieży, ale "jak w każdym innym sklepie lub centrum logistycznym" i u nich dochodzi do kradzieży. - Nigdy nie zwracamy uwagi na narodowość tych, którzy kradną - podkreśla K. Heller.
My dowiedzieliśmy się, że w podobnych zakładach funkcjonuje tzw. czarna lista, na którą trafiają przyłapani na kradzieży pracownicy. W takim przypadku nie mają oni co liczyć na powrót do pracy za Odrą. - Nie znam jednak nikogo, kto by na nią trafił. Rzadko bowiem udaje się złapać kogoś z towarem - tłumaczy 29-letni Paweł ze Słubic.

W firmach pod Berlinem nie zaprzeczają, że ich pracownicy kradną. Zaznaczają jednak, że nie chodzi tu tylko o Polaków

Niemieccy policjanci także nie zaprzeczają, że w podberlińskich firmach dochodzi do kradzieży. - Nie prowadzimy jednak statystyk w tej sprawie - informuje "GL" Mario Heinemann z brandenburskiej policji. Podobnie wypowiada się policja polska. - Nie posiadamy żadnej informacji, aby policja niemiecka zwracała się w tej sprawie do strony polskiej - mówi nam kom. Sławomir Konieczny, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie. Jego słowa potwierdza Ewa Murmyło, rzeczniczka słubickiej komendy.

Tymczasem dotarliśmy do emerytowanego policjanta z pogranicza (dane do wiadomości redakcji). Oczywiście słyszał o polskich kradzieżach w niemieckich magazynach. - Nie zajmowaliśmy się jednak nimi, bo Niemcy nas po prostu o to nie prosili. Poza tym z tego, co wiem, to rzadko ktoś wpadał. A jeśli nawet, to po przesłuchaniu wypuszczano go do domu, bo traktowano to jako wykroczenie. Nie było też żadnego zakazu wjazdu do Niemiec, więc dany delikwent "po ochłonięciu" często wracał za Odrę. W wiadomym celu - mówi nam policjant.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska