Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policja skazała ich na odstrzał

Stefan Cieśla 0 95 722 57 72 [email protected]
fot. Archiwum
- Ta nasza sprawa to jedno wielkie szambo, w które nas wrzucono - mówią byli policjanci ze Słubic Jan Maziarz i Michał Strep. W maju minie... 11 lat ich walki o oczyszczenie się.

"Można przyjąć, że świadkowie oskarżenia umówili się, aby pomówić policjantów i wyeliminować ich z pracy, aby im nie przeszkadzali'' - uznał sąd w jednym z wyroków.

Maziarz pracował w policji od 1986 r. Był dzielnicowym, przeszedł przez wydziały kryminalny i operacyjny, by w latach 90. dojść do stanowiska szefa wydziału prewencji komendy powiatowej w Słubicach. Miał wyniki, był wielokrotnie nagradzany, koledzy zazdrościli mu szybkiego awansu.

Strep przyszedł do policji w 1991 r. Zaczynał od dzielnicowego, potem trafił do prewencji i pracował pod komendą Maziarza. Też szybko awansował, zbierał nagrody i wyróżnienia. Na gorącym od przestępczości pograniczu uchodził za twardego, bezkompromisowego policjanta.

Spadło jak grom

- Tego, co się stało w maju 1998 r.m nic nie zapowiadało. Nie było żadnych ostrzeżeń, sygnałów od przełożonych. To spadło na nas jak grom - wspomina Maziarz. Wezwali ich do komendy w Słubicach. Tam czekali już prokuratorzy okręgowi i kryminalni z Komendy Wojewódzkiej z Gorzowa. Kazali odpiąć pagony i oddać broń. Usłyszeli, że są zatrzymani pod zarzutem przyjmowania łapówek od obcokrajowców w zamian za odstąpienie od ich ścigania.

- Mieliśmy nawet im pomagać, pożyczać broń i mundury, co było dla nas wprost szokujące - mówi Strep. Przeszukano ich mieszkania i pokoje służbowe. W szafie Strepa w komendzie znaleziono kilka dokumentów osobistych, praw jazdy, paszportów na różne nazwiska.

Tłumaczył, że są to dokumenty znalezione przez ludzi i przyniesione do komendy w czasie ,,powodzi stulecia''. Nie pomogło, dostał kolejny zarzut. Na wniosek prokuratora sąd aresztował ich na trzy miesiące, a potem jeszcze na miesiąc.

- Poznaliśmy nazwiska obywateli WNP, od których rzekomo mielimy przyjąć po 6 tys. marek, dolary i inne fanty. Znaliśmy ich dobrze, bo to oni tworzyli słubicki światek przestępczy, który zwalczaliśmy. Było dla nas oczywiste, że postanowili się zemścić i pozbyć nas - mówi Maziarz. Jako policjanci obeznani z procedurą śledczą, są w stanie wyliczyć kilkanaście jej naruszeń przez prokuratorów.

- Pomawiający nas obcokrajowcy mogli się porozumiewać przy rozpoznawaniu nas, a taśmy nagrań z naszych rozmów z tymi bandytami były zmanipulowane. Łapówki od nich miałem brać nawet wtedy, gdy byłem na kursie w szkole policyjnej w Słupsku - opowiada Strep.

Zawieszeni i wyrzuceni

Akt oskarżenia przeciwko nim gorzowska prokuratura okręgowa skierowała do sądu w Słubicach we wrześniu 1998 r. Komendant wojewódzki zawiesił ich w obowiązkach. - Nie pracowaliśmy, dostawaliśmy tylko połowę pensji.

Tak się wtedy jakoś stało, że żonę zwolnili z sanepidu pod pozorem likwidacji stanowiska. Nie mogłem dorabiać, bo by mnie całkiem wyrzucili. Do nerwów i załamania doszła bieda - wspomina Maziarz. Dla Strepa najgorsze było jeszcze to, że przełożeni i koledzy, jeśli nawet nie uwierzyli w winę, traktowali ich jak zadżumionych. - Nikt nas nie bronił, w ogóle przestali nas zauważać - mówi.

Gdy wyszli z aresztu, zaczęli pisać i walczyć o prawdę, sprawiedliwość i własne dobre imię. - Pisaliśmy do Komendy Głównej Policji, do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Rzecznika Praw Obywatelskich, nawet Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Odpisywano, że rozumieją naszą sytuację, ale nic nie mogą zrobić do czasu rozstrzygnięcia sprawy karnej. Komendant wojewódzki Leszek Szreder (później szef polskiej policji - red.) nie chciał czekać. W 2000 r. uznał, że jesteśmy winni i zwolnił nas dyscyplinarnie - opowiada Maziarz.

Wyszła sprawa Pikusa

Akt oskarżenia długo leżał w słubickim sądzie. Proces może by się rozpoczął w 2000 r., ale wtedy wyszła sprawa Pikusa (patrz ramka). - Gdy go zatrzymano, sąd postanowił zwrócić akta prokuraturze do uzupełnienia śledztwa i wyjaśnienia, czy Pikus to Pikus czy też Aleksander Wołodin i jaki ma związek z naszą sprawą.

Nie wiemy, jakie czynności prokuratura z nim wykonała. Wiemy natomiast, że odwołała się od decyzji słubickiego sądu o aresztowaniu Pikusa do naszej sprawy. Sąd okręgowy uchylił areszt i Pikusa deportowano do Niemiec. A on stamtąd uciekł i wypłynął dopiero w Magdalence - mówi Strep.

Twierdzi, że moralną odpowiedzialność za śmierć policjantów w Magdalence ponoszą gorzowscy policjanci i prokuratorzy. - Do tamtej tragedii mogłoby nigdy nie dojść, gdyby bandyci ze Słubic byli traktowani tak, jak nakazuje prawo - uważa.

Dowody były wątpliwe

Po wyrzuceniu z policji długo szukali pracy. W końcu znaleźli w firmie transportowej. Maziarz zaczął jeździć ciężarówką po Europie, Strep po kraju. Proces ciągle się nie rozpoczynał, bo po przestępcach, którzy ich oskarżyli, ślad zaginął. W 2003 r. sąd wyłączył z głównej sprawy jeden wątek dotyczący Strepa i w grudniu tego roku za przyjęcie łapówki skazał go na pół roku więzienia w zawieszeniu na 2 lata.

Uniewinnił go natomiast od zarzutu niezgodnego z prawem przechowywania w szafie dokumentów osobistych. Strep odwołał się od wyroku skazującego. Sąd apelacyjny go uchylił i zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania, w ramach głównej sprawy, która czekała od 1998 r. Wyrok w niej zapadł dopiero w kwietniu 2005 r.

Sąd uniewinnił ich od wszystkich zarzutów. ,, Dowody w sprawie były bardzo wątpliwe. Można przyjąć, że świadkowie oskarżenia umówili się, aby pomówić policjantów i wyeliminować ich z pracy, aby im nie przeszkadzali'' - czytamy w uzasadnieniu wyroku.

Sprawa w punkcie zerowym

W lipcu 2005 r. Prokuratura Okręgowa w Gorzowie odwołuje się od tego wyroku. Sąd apelacyjny uchyla go i odsyła sprawę do sądu w Słubicach, do ponownego rozpoznania. Inny skład sędziowski uznaje obu policjantów za winnych i w sierpniu 2006 r. skazuje ich na kary po dwa lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat oraz zakaz pracy w policji przez 8 lat.

Odwołują się i znowu Sąd Okręgowy uchyla wyrok i zwraca sprawę do sądu w Słubicach. Czwarty proces rusza w październiku 2008 r., ale utyka w miejscu, bo umiera ławnik, a po świadkach nadal nie ma śladu. - Sąd zwrócił się do sądów na Litwie, Ukrainie i Białorusi o ich poszukiwanie i przesłuchanie na miejscu - informuje Roman Makowski, rzecznik gorzowskiego sądu.

M. Strep: - Minie wkrótce 11 lat jak nas stłamsili. Ta nasza sprawa to wielkie szambo w policji.

- J. Maziarz: - Jak nas skażą, to się odwołamy, jak uniewinnią to pewnie prokurator się odwoła, bo też chce wyjść z tego z twarzą. I tak minie 15 lat, kiedy nasze zarzuty się przedawnią. Ale nie widzę już powrotu do takiej policji, która nas odstrzeliła.

KRÓTKA HISTORIA BANDYTY

O Białorusinie Igorze Pikusie vel Aleksandrze Wołodinie, bo takim paszportem też się posługiwał, głośno zaczęło być w 1995 r., kiedy to policja niemiecka rozesłała za nim międzynarodowy list gończy.

Miał wtedy 27 lat. Poszukiwała go za rozboje, kradzieże, ciężkie uszkodzenia ciała, zbiorowy gwałt. Nie uciekł daleko, zaledwie za Odrę, gdzie z kompanami zaczął grasować na zachodnim pograniczu, także w Słubicach i Rzepinie.

Jego gang napadał na tiry, handlował kradzionymi autami, wystawiał przydrożne prostytutki. Samemu Pikusowi przypisywano udział w trzech zabójstwach, m.in. kierowcy tira w Myszęcinie i mężczyzny w Wysokiej. Ścigali go m.in J. policjanci ze Słubic J. Maziarz i M. Strep, których Pikus oskarżył o branie od niego łapówek. Choć Pikus był w ich rękach, nie trafił do aresztu. Gdy zaczęło być gorąco, przeniósł się do Warszawy, a stamtąd chciał polecieć do Holandii.

Zatrzymano go 7 lutego 2000 r. na lotnisku Okęcie, gdyż posługiwał się nieudolnie podrobionym paszportem litewskim. Siedział do grudnia 2000 r. kiedy to przekazano go policji niemieckiej. Do dziś nie wiadomo kiedy i jak uciekł Niemcom. O tym że wrócił do Polski i grasował w okolicach Warszawy wspólnie z gangiem ,,Mutantów", policja przekonała się dopiero po głośnym zabójstwie policjanta w Parolach. W jednym z rosyjskojęzycznych bandytów rozpoznano Pikusa.

Policja osaczyła Pikusa i jego kompana Roberta Cieślaka w willi Magdalence, w nocy z 6 na 7 marca 2003 r. Błędy w rozpoznaniu akcji doprowadziły do tragicznej w skutkach strzelaniny. Zginęli w niej obaj bandyci, ale także dwaj policjanci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska