Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polscy lekarze nie zrobili jej badań, niemieccy uratowali życie

Beata Bielecka 95 758 07 61 [email protected]
Lekarze z Frankfurtu uratowali życie polskiej pacjentce
Lekarze z Frankfurtu uratowali życie polskiej pacjentce asterisc21/sxc.hu
W szpitalu w Słubicach usłyszała, że może wracać do domu. Następnego dnia zemdlała we Frankfurcie. Tam trafiła do kliniki. Prosto na stół operacyjny.

Ten artykuł przeczytacie po wykupieniu abonamentu Piano (9,90 zł/tydzień; 19,90 zł/miesiąc; 199 zł/rok) albo w sobotnio-niedzielnym (16-17 lutego) papierowym wydaniu "Gazety Lubuskiej".

Wioletta Szczerbińska jeszcze nie może się pogodzić z tym, co stało się jej siostrze Jolancie Józefowicz. Stale powtarza, że to, że żyje, jest jedynie zasługą lekarzy z Frankfurtu. Do tych w Słubicach ma wielkie pretensje. Podobnie jak Aleksandra Sobieszek-Potomska, przyjaciółka pani Jolanty, która też uczestniczyła w dramatycznych wydarzeniach ostatnich dni.
- W sobotę Jola zasłabła w domu. Potem mówiła, że coś dzieje się z jej głową. Na jakiś czas nawet ogłuchła - opowiada pani Aleksandra.

Wezwano pogotowie. Okazało się, że 47-letnia kobieta ma bardzo wysokie ciśnienie. Wieczorem trafiła na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Słubicach. Podano jej leki, które pomogły trochę zbić ciśnienie. Około 22.00 chciano ją już wypisać do domu, ale pani Wioletta poprosiła, żeby zostawić siostrę i zrobić szczegółowe badania.
- Od kilku tygodni szpital chwali się, że ma tomograf komputerowy, dlatego liczyliśmy, że lekarz sprawdzi, jaki może być powód tych silnych bólów - dodaje pani Aleksandra. - Stwierdził jednak, że nie ma takiej potrzeby. Uważał, że zły stan zdrowia może być skutkiem tego, że moja przyjaciółka trzy tygodnie wcześniej pochowała męża. Radził iść do psychiatry po jakieś leki uspokajające.
Rodzinę uprzedzono też, że jeśli na SOR-ze zabraknie łóżek, bo w sobotę w nocy trafia tu sporo pijaków i ćpunów, będą musieli zabrać chorą do domu.

Pani Jolanta przeleżała do niedzieli rano. Żadnych specjalistycznych badań jej jednak nie zrobiono, mimo że w nocy, gdy wyszła do toalety, znów zemdlała.
- Niedziela w domu była koszmarna. Mama nie miała siły wstać z łóżka. Nawet siedzieć nie mogła, bo kręciło się jej w głowie. Wymiotowała, miała biegunkę, skarżyła się na sztywny kark - wspomina Denis Józefowicz. Potem, gdy już dowiedział się, co jej było, w internecie przeczytał, że miała typowe objawy tętniaka mózgu.
- Mam wyrzuty, że w niedzielę nic nie zrobiliśmy. Uwierzyliśmy lekarzom, że nie dzieje się nic niebezpiecznego - przyznaje pani Aleksandra.

Dopiero w poniedziałek pani Wioletta postanowiła, że pojedzie z siostrą do lekarza. Ponieważ dowiedziała się, że ma poczekać na niego dłuższy czas, zdecydowała, że wstąpi jeszcze do apteki we Frankfurcie, oddalonej o kilka minut drogi od szpitala w Słubicach. W samochodzie pani Jolanta znów zemdlała. - Ratuj mnie! - prosiła siostrę. Ta zawiozła ją do kliniki w Markendorfie, dzielnicy Frankfurtu.
Tam kobiecie od razu zrobiono tomografię komputerową. Rozpoznanie: tętniak i krwawienie wewnątrzczaszkowe. Lekarze, widząc, co się dzieje, natychmiast zdecydowali się na operację. - Powiedzieli nam później, że to był ostatni moment - nie ukrywają krewni.

Do środy drżeli, bo tego dnia pani Jolanta miała zostać wybudzona ze śpiączki. Radość była nie do opisania, gdy okazało się, że nie ma problemów ani z mową, ani z czuciem, czego obawiali się niemieccy lekarze.
Sabine Zinke, rzeczniczka kliniki w Markendorfie, podkreśla, że w tej lecznicy często udziela się pomocy Polakom. O stanie zdrowia pani Jolanty nie chce jednak mówić, ze względu na ochronę danych pacjentów.
Zygmunt Baś, prezes szpitala w Słubicach, o sprawie dowiedział się od nas. Od razu obiecał ją zbadać. - Lekarze bronią swego - informuje, gdy pytamy, co ustalił. Powtarza też to, co Zbigniew Walczak, szef SOR-u, powiedział rodzinie. - Nie było objawów, które świadczyłyby o tym, że trzeba było robić badanie tomografem. Rano pacjentka w stanie dobrym została wypisana do domu - stwierdza. - W opinii lekarzy, to w domu mogło nastąpić pogorszenie stanu zdrowia chorej. Rodzina popełniła błąd, bo powinna przywieźć ją z powrotem do szpitala. Wtedy na pewno zrobilibyśmy wszystkie specjalistyczne badania, łącznie z tomografem.

Z szefem SOR-u, mimo kilku prób, nie udało się nam skontaktować. Nie odbierał komórki, nie odpowiedział na nagraną na automatyczną sekretarkę prośbę o kontakt.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska