Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska Wełna była jak dom

Leszek Kalinowski
Helena Piekarska na przygotowywaną wystawę o Polskiej Wełnie przekazała m.in. to pamiątkowe zdjęcie. Czekamy na kolejne wspomnienia, opowieści i zdjęcia: 68 324 88 74.
Helena Piekarska na przygotowywaną wystawę o Polskiej Wełnie przekazała m.in. to pamiątkowe zdjęcie. Czekamy na kolejne wspomnienia, opowieści i zdjęcia: 68 324 88 74. Własność Helena Piekarska
Polska Wełna odmieniła jej los. Miała 15 lat, kiedy w lipcu 1947 roku przyjechała do Winnego Grodu z Kieleckiego. Tu była szkoła, internat, stołówka i praca, dzięki której mogła pomóc swojej mamie

- Miałam koleżankę. To była córka sołtysa. Wysłali ją do szkoły w Zielonej Górze. Dostałam od niej adres. Też chciałam się tu dostać - wspomina Helena Piekarska. - Pojechałam pociągiem do Katowic. Potem do Wrocławia. Wreszcie do Zielonej Góry.

To była noc. Miasto wydało się jej ciemne. Aleja Niepodległości tonęła w drzewach. Na szczęście w pociągu spotkała dwie panie, które jechały po córki. Szła więc za nimi.
- A ty, dziewczynko, co chciałaś? - zapytał porucznik, gdy znalazła się na portierni. Wyglądała na młodszą. Z dwoma warkoczykami. Powiedziała, że chce się uczyć w szkole Polskiej Wełny i pracować w tej fabryce.

Tak też się stało. Od razu trafiła do… siódmej. Choć miała ukończone tylko cztery.
- Skłamałam, bo chciałam tak jak koleżanka od razu znaleźć się w ostatniej klasie - wspomina pani Helena. - Nie zdawałam sobie sprawy, że nauka w niej będzie dużo trudniejsza.

I była. Niektóre dziewczyny miały za sobą zaliczoną pierwszą klasę gimnazjum. A ona? Zawzięła się jednak. Przecież musi dać radę. Nie wróci w Kieleckie.

Po ukończeniu siódmej klasy, przez trzy lata chodziła jeszcze do szkoły przemysłowej. Trzeba było przejść przez wszystkie działy. - Uczyłyśmy się chętnie. Bo wszędzie spotykały się z życzliwością. I nauczycieli. I pracowników - mówi H. Piekarska. - Mieszkałyśmy w internacie. W Polskiej Wełnie była stołówka. Jedzenie w niej było dobre. Czas wolny spędzałyśmy w Hali Ludowej, gdzie nauczyłyśmy się tańczyć. Za tym obiektem była hala. Pusta. Śmierdziało tam stęchlizną. Żydówki w czasie wojny tam pracowały…

- Jak skończyłam szkołę, to najpierw dostałam jedno, potem dwa krosna - przypomina sobie pani Helena. - Pamiętam, że maszyny przywozili w częściach, majstrowie je składali. Później sprowadzili angielskie, ależ one hałasowały. Żeby coś majstrowi powiedzieć, trzeba mu było krzyczeć do ucha.

Była szczęśliwa, że jest w Zielonej Górze. Początkowo modliła się, żeby któregoś dnia mama jej stąd nie zabrała. Ale to mamę któregoś dnia zabrał do siebie Bóg. Z rodzinnej wsi przyszła paczka. Z pierzem. I informacją, że straciła najbliższą osobę.

Były jeszcze inne ciężkie chwile. Kiedy zmarł jej półtoraroczny syn. A wystarczyło zastosować tylko odpowiednią dietę, by mógł przeżyć. Tak jak jej córka. Zanim jednak zdiagnozowano celiakię, minęło sporo czasu.

W Polskiej Wełnie pracowała do 1952 roku. Później była maszynistką, m.in. przez pewien czas w ,,Gazecie Lubuskiej'', a przez 20 lat prowadziła kiosk.
- Mogłam nadrobić czytelnicze zaległości - śmieje się pani Helena. - Prasy było pod dostatkiem.

I tak rok za rokiem, nawet się nie spostrzegła, kiedy babcią się stała. Ale nie narzeka. Wnuczka codziennie ją odwiedza. I słucha opowieści, jak to dawniej nie tylko w Polskiej Wełnie było.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska