Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Porozmawiajmy o mieście: Jan Tomaszewicz

Renata Ochwat 0 95 722 57 72 [email protected]
JAN TOMASZEWICZUrodził się w 1956 r. w podwileńskich Wiktoryszkach. Jest absolwentem Studium Wokalnego im. Danuty Baduszkowej, studiów menedżerskich, dziennikarstwa. Karierę zawodową zaczął w Teatrze Muzycznym w Gdynie, potem był Teatr Polski w Bydgoszczy i warszawska Syrena. Przez pięć lat był dyrektorem organizacyjnym teatru w Zielonej Górze. Od 2002 r. kieruje Teatrem Osterwy. Gdy ma czas, lubi słuchać muzyki.
JAN TOMASZEWICZUrodził się w 1956 r. w podwileńskich Wiktoryszkach. Jest absolwentem Studium Wokalnego im. Danuty Baduszkowej, studiów menedżerskich, dziennikarstwa. Karierę zawodową zaczął w Teatrze Muzycznym w Gdynie, potem był Teatr Polski w Bydgoszczy i warszawska Syrena. Przez pięć lat był dyrektorem organizacyjnym teatru w Zielonej Górze. Od 2002 r. kieruje Teatrem Osterwy. Gdy ma czas, lubi słuchać muzyki.
Wywiad z Janem Tomaszewiczem, dyrektorem Teatru Osterwy.

- Czy pan lubi Gorzów?
- Bardzo.

- Dlaczego?
- Bo to jest bardzo fajne miejsce do życia, z bardzo fajnymi ludźmi. Oczywiście, wśród nich zdarzają się też ci mniej kolorowi. Ale tak jest wszędzie.

- Czy bywało już tak, że miał pan Gorzowa dość i chciał wszystko rzucić?
- Ja się tak łatwo nie poddaję. Miałem zresztą propozycję pokierowania jednym z warszawskich teatrów, ale uznałem, że muszę dokończyć to, co tu zacząłem.
- Co pan myśli o gorzowskiej kulturze?
- Dzieją się tu różne imprezy. Dla tych, którzy mają bardzo wysublimowane gusta, jak i dla tych, którym potrzebne są gwiazdy telewizyjne w stylu braci Mroczków. Osobiście byłem pod dużym wrażeniem ubiegłorocznej wystawy malarstwa Andrzeja Gordona i wydawnictw, które się wówczas ukazały na rynku. Zresztą parę tych książek zabrałem ze sobą za granicę. Ważne dla mnie jest, że dzięki twórcom gorzowskim powstają ciekawe formy. To wysoka półka i takie wydarzenia też się zdarzają. W teatrze staram się dobierać taki repertuar, aby znalazł on odbiorców. Proszę tego nie traktować jako krytyki gorzowian, ale boli mnie, kiedy jest znakomity spektakl bez nazwiska związanego z filmem czy serialem, i wtedy są wolne miejsca. Tak było na "Do piachu" Tadeusza Różewicza w wykonaniu lubelskiego Teatru Provisorium. Ten spektakl znalazł oddźwięk w całej Europie. Irytuje też mnie i drażni w środowisku twórczym Gorzowa, że są oto autorytety, które wydają sądy o wszystkim. Znają się na wszystkich dziedzinach życia. Nie mam na myśli dziennikarzy. Środowisko nie jest od oceniania i przyklejania łatek, a od twórczych dyskusji, z których coś wyniknie. Tego zwyczajnie tu nie ma.

- Mamy w Gorzowie całkiem niezły teatr, kilka dobrych galerii, kilku znakomitych artystów, klub jazzowy. Ale nie przekłada się to na rozpoznawanie miasta w Polsce.
- Gorzów w ogóle nie jest rozpoznawany. I tak będzie dopóki nie znajdziemy symbolu miasta. Wcześniej była nim Stal Gorzów z legendą Edwardem Jancarzem i, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi, kasety ze Stilonu. Pamiętam, że sam chciałem z tego mojego Węgorzewa na Mazurach przyjechać do Gorzowa i jeździć na żużlu. Dlatego trzeba znów coś znaleźć. Ale nie znaczy to, że musimy to robić na siłę i w pośpiechu. Trzeba, żeby zgromadzili się profesjonaliści od wizerunku.

- Co może być tym symbolem? Gorzów może jawić się jako miasto emigrantów, w którym udało się tylko wykreować dream team żużlowy i to wiele lat temu.
- Rzeczywiście, zderzyły się tu różne kultury z całej Europy. I czy nam się podoba, czy też nie, Gorzów taki jest. My się musimy zastanowić nad jedną rzeczą - czy to jest miasto sypialnia. Znaczy to, że energiczni ludzie, którzy mają potrzebę działania, są tu do skończenia szkół średnich, a potem znikają. Może pora zacząć budować fundament, na którym zacznie powstawać społeczeństwo młode. Do tego potrzebna jest uczelnia z prawdziwego zdarzenia, bo to młodzi ludzie będą odbiorcami kultury. Trzeba rozpoznać ich potrzeby.

- Ale potrzeby są rozpoznane. W Gorzowie najlepiej sprawdzają się koncerty Piotra Rubika i Feel. Czy oznacza to, że kochamy kicz?
- Naturalnie, że nie. My niestety bazujemy na przyzwyczajeniach z lat 80. i wcześniejszych minionego wieku. Wróćmy do ubiegłego roku. Był fajny korowód historyczny na 750-lecie miasta. Potem zamknęliśmy temat i być może wrócimy do niego na 1000-lecia. A dlaczego w tym roku na 2 lipca taki korowód przez Gorzów nie przeszedł? Bo potrzeba kreacji. Tu myśli się schematem, że od 24 czerwca do 1 września miasto jest wymarłe. A przecież nie jest, bo wyjeżdża może z 10 proc. mieszkańców. Dowodem są tłumy na Scenie Letniej i innych podobnych imprezach organizowanych w okresie wakacyjnym. Dlatego buntuję się przeciwko takim stwierdzeniom, że latem nic nam w Gorzowie nie wyjdzie.

- Czyli miasto prowadzi błędną politykę kulturalną?
- Na temat polityki rozmawiać nie będę. Ważna rzeczą jest, aby skończyć z przyzwyczajeniami.

- To jak przekonać ludzi w mieście, że choćby schematy warto przełamywać?
- Posłużę się przykładem Sceny Letniej. Ja też nie wiedziałem, czy to się sprawdzi. To też było ryzyko. Ale jak widać, było warto. Nie ma innej drogi, jak ryzyko. Pytała pani o symbol miasta. Jest w Toruniu festiwal teatralny, nazywa się Kontakt. Jego koszt to 1,5 mln zł. Na Międzynarodowe Spotkania Teatrów Ulicznych mam 40 tys. zł, a na Gorzowskie Spotkania Teatralne aż całych 90 tys. zł. Mnie się udało ubłagać dyrektora Teatru Narodowego, aby przyjechał za nieduże pieniądze, bo wyjazd takiego teatru to połowa mojego budżetu....

- Czyli nie będzie dobrego produktu, jeśli nie będzie na niego pieniędzy?
- Nie jestem od osądzania. Jeśli mamy pokazać to miasto, promować je, to pieniądze, godne, muszą być. Z miastem jest jak z człowiekiem: jeśli gdzieś się chce pokazać, to najpierw musi zainwestować w garnitur, buty, kosmetyki. Skończyło się, że wszyscy chodzimy w koszulach non iron i krawatach na gumce. Mamy rzekę, zresztą samo miasto jest pięknie położone. Może warto posłuchać różnych ludzi, którzy mają pomysły, co z tym wszystkim dalej zrobić. Ale już najwyższa pora, żeby Gorzów zaistniał na mapie Polski - tej kulturalnej i tej sportowej. Mamy atut jeszcze jeden - my na kawę do Berlina jedziemy półtorej godziny. Ale powtarzam - tym powinni się zająć profesjonaliści, bo banery i billboardy to nie wszystko.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska