Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrącony pies konał w męczarniach przy torach

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
quickvinay / sxc.hu
Pies potrącony przez pociąg leżał przy torach. W tym czasie nasi Czytelnicy dzwonili do wszystkich świętych po pomoc. Niedawno opisywaliśmy, jak długo na zmiłowanie czekała potrącona sarna.

Pociąg potrącił psa w sobotę 11 maja (informacja dotarła do nas z poślizgiem). Opisała to w liście do Altamiry - to gorzowska fundacja, która zajmuje się obroną praw zwierząt - pani Magda, mieszkanka gminy Bogdaniec. Jej wujek jechał rano pociągiem z Kostrzyna do Gorzowa. W Łupowie skład przystanął, zrobiło się zamieszanie. Mężczyzna zobaczył potrąconego psa. Z relacji wujka wynika, że konduktorka zbagatelizowała sprawę. Pociąg ruszył, a on zadzwonił na numer alarmowy 112. Zgłosił się dyżurny straży pożarnej, który przełączył go do policji. Nikt nie odebrał, więc mężczyzna powtórzył telefon. Wtedy strażak obiecał mu, że o zdarzeniu poinformuje "kogo trzeba".

Wujek wracał do Kostrzyna po 14.00. Ścięło go z nóg, gdy zobaczył, że ranne zwierzę wciąż leży przy torach! Około 16.00 mężczyzna spotkał się ze swoją siostrzenicą (i autorką listu), panią Magdą. Razem wyruszyli na pomoc. - Kiedy odnaleźliśmy psa, widok był wstrząsający. Leżał w zbożu, jego dwie przednie łapki były odcięte. Zwierzę było w pełni świadome. Wciąż była w nim chęć życia - opowiada nam łamiącym się głosem pani Magda. Wyciągnęła telefon i wykręciła numer 112. Ponownie odebrał dyżurny straży pożarnej. Obiecał pomóc. Powiadomiony został miejscowy weterynarz, który jednak nie przyjechał, bo w tym czasie szczepił zwierzęta w Lubiszynie. Mógł przybyć dopiero po 1,5 godz. W końcu naszej Czytelniczce udało się skontaktować z weterynarzem z Gorzowa Dariuszem Chomiakiem. Ten po 20 minutach był na miejscu. - Piesek był w tragicznym stanie, z amputowanymi łapkami. Musiałem go uśpić. Po eutanazji zabrali go strażacy ochotnicy - opowiada nam weterynarz.

Renata Skrzypniak-Młynarczyk z fundacji Altamira jest porażona faktem, że pomoc przyszła tak późno. Głośno pyta, dlaczego weterynarz z Bogdańca, który ma umowę z urzędem, nie przyjechał na pomoc. Jarosław Lewandowicz potwierdza, że w tym czasie był poza gminą. - Wykonywałem inne obowiązki. Nie mogę czekać przez całą dobę, aż wydarzy się wypadek z udziałem zwierzęcia. Jestem sam, ale może wkrótce uda mi się kogoś zatrudnić do pomocy - mówi. Wójt Bogdańca Krystyna Pławska przyznaje, że o wypadku psa dowiedziała się bardzo szybko. Jednak do niej dotarła informacja, że zwierzę znajduje się na trasie Bogdaniec - Jenin, a nie w Łupowie. Dlatego wysłany przez nią pracownik go nie znalazł. Z wyjaśnień urzędu wynika, że około 14.00 odnalazła go dopiero pani sołtys Łupowa, która też dostała sygnał. Wiadomość została przekazana dalej: do pani wójt, urzędu, weterynarza i Ochotniczej Straży Pożarnej. Wszystko trwało długo. Pracownik urzędu zjawił się przy psie dopiero między 16.35 i 17.00, kiedy zajmowali się już nim pani Magda z wujkiem i weterynarz z Gorzowa… Według urzędników z Bogdańca na początku poszukiwania były utrudnione, bo w ciągu dnia pojawiły się różne informacje o miejscu, gdzie leży ranne zwierzę. Potrącone psy, które umierają przy drogach w męczarniach, to nie jest rzadki widok. Co wtedy robić? - Sprawą muszą się zająć gminy, na terenie których doszło do wypadku - wyjaśnia R. Skrzypniak-Młynarczyk.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska