Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót do Mołdowy to jak wyprawa na inną planetę

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Ludmiła i Olga w napięciu czekają co przyniosą kolejne dni. Boją się, że będą musiały wrócić. Jedna do Mołdowy, druga na Białoruś.
Ludmiła i Olga w napięciu czekają co przyniosą kolejne dni. Boją się, że będą musiały wrócić. Jedna do Mołdowy, druga na Białoruś. fot. Dariusz Chajewski
Mówią, już nawet myślą po polsku. Od kilkunastu lat dla nich "tutaj" to Polska. I nie wiedzą dlaczego nasz kraj ich nie chce. Dlaczego o ich przyszłości, życiu ma zdecydować jeden papierek, jedna pieczątka...

Ich historia przypomina scenariusz filmowy, ale nie byłaby to komedia romantyczna, zwłaszcza że ciągle nie jest znany finał. Jeśli nie będzie happy endu za kilkanaście dni usłyszą zgrzyt klucza przekręcanego w zamku drzwi strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców. A to oznacza, że przed bramą ośrodka czeka konwój pograniczników, który odwiezie je do Mołdowy, na Białoruś. I będą wolne. Nie, to nie będzie szczęśliwe zakończenie. Dla nich szczęściem będzie zwolnienie z ośrodka i chwila czasu. Na załatwienie formalności.

Ludmiła

- Nie będę potrafiła odpowiedzieć na proste pytanie strażnika na granicy, nie znam rumuńskiego ani rosyjskiego - opowiada Ludmiła. - Mówię tylko po polsku i ukraińsku.
Właśnie dlatego kilkanaście lat temu zdecydowała się wyjechać z Mołdowy. Pracowała w żłobku, a tam zażądano, aby mówiła po rumuńsku. Z tego samego powodu źródło utrzymania straciła jej matka.

Postanowiła szukać chleba dla rodziny, dla syna... Trafiła do Ostrowa Wielkopolskiego. Od 1996 roku w Polsce jest już bez przerwy, nie ma już spraw, które mogłyby ją wiązać z dawną ojczyzną. Matka zmarła, siostry sprzedały dom i wyjechały na Ukrainę, a dalsi krewni w listach apelowali, aby nie wracała do Mołdowy. Nie było lekko, nie raz i nie dwa poznała drugą, ciemniejszą stronę polskiej natury. Gdy tylko ktoś się dowiadywał, że w Polsce przebywa nielegalnie starał się to wykorzystać. Czasem było strasznie...

Mniej więcej wówczas poznała Tomka, zamieszkała z jego rodzicami, do których mówiła "mamo" i "tato". Miała dom, kochanego mężczyznę przy boku, który szepcze, że nie wyobraża sobie bez niej życia. Wreszcie poczuła się bezpiecznie.
- To zabrzmi patetycznie, ale kocham Polskę, Polaków i czuję, że tutaj jest moja ojczyzna - dodaje i stara się powstrzymać łzy.

Najpierw handlowała na bazarze, później zaczęła sprzedawać kwiaty na straganie obok cmentarza. I jak mówi brnęła w głupotę. Na czym polegała? Nie zrobiła nic, aby zalegalizować swój pobyt w Polsce. Uważała, że tak, trochę poza nawiasem, uda jej się przeżyć życie. Jak mówi szczęśliwie.
- Z żadną urzędową władzą nigdy nie miałam do czynienia - tłumaczy. - Mój świat zamykał się wokół domu, najbliższego sklepu, handlu przy cmentarzu.
Jednak to nie znaczy, że świata zewnętrznego nie było. Ktoś, zapewne konkurencja doniosła, że cudzoziemka pracuje bez "legalu".

- Przyszli i mnie zapytali, gdzie jest ta Ukrainka, czy Rosjanka - opowiada. - Wszyscy mnie tam znali, lubili i przez tyle lat nikt nie pomyślał nawet, że nie jestem swojakiem. Także policjanci. Pokazałam im przeciwną stronę cmentarza i uciekłam.
Została zatrzymana w domu i trafiła do ośrodka. Wojewoda wielkopolski podjął decyzję o deportacji. Mieszka tutaj już rok. Przyjeżdża do niej Tomek, ludzie z całego Ostrowa zbierają pieniądze, pomagają jej. To tak bardzo ją wzrusza. I przekonuje, że jest chyba dobrym człowiekiem. Chciała wyjść za Tomka, ale nie ma możliwości ściągnięcia wszystkich dokumentów. O pomoc apelowała wszędzie. Na osiem fundacji zareagowała raptem jedna. Kancelaria Prezydenta odpowiedziała tylko litanią paragrafów, sąd nie reaguje na jej kolejne prośby o zgodę na zawarcie związku małżeńskiego.
- Proszę dajcie mi szansę - błaga Ludmiła. - Dla mnie bycie Polką jest naprawdę szczytem marzeń. Wszystkim, czego chcę...

Olga

- Błagam, dajcie nam szansę, nie wyrzucajcie jak koty - Olga była, jest piękną kobietą. Od kilkunastu lat mieszka w Polsce, w Gorzowie Wielkopolskim. Opowiada swoją polską historię. Facet, który często siedział w kryminale, jego matka, która nigdy jej nie zaakceptowała i córka... Często zerka na jej fotografie - dziewczyny pięknej.
- Tak, popełniłam w życiu wiele błędów, ale chyba każdy powinien mieć do nich prawo. I do udowodnienia, że można je naprawić. - podobnie jak Ludmiła mówi czystą polszczyzna, może troszeczkę zaciąga wschodnim akcentem. Teraz walczy o utrzymanie praw rodzicielskich i jak zapewnia ma z córką doskonały, chociaż utrudniony kontakt. Listy, rozmowy telefoniczne. I ogromna tęsknota.

- Żyję tutaj kilkanaście lat - płacze. - Moja prababcia była Polką, dziadkiem Polak i urodziłam przecież Polkę... Jesteśmy jednej krwi. Dlaczego mnie nie chcecie?
Przez ten rok w ośrodku przyglądała się rzece ludzi różnych ras, religii, narodowości, która przelewała się przez jego korytarze. Setki twarzy. Jednak nikt, prawie nikt nie chciał Polski. Uchodźcy, a raczej ludzie starający się o status uchodźcy, mierzyli ich zdaniem wyżej. Jak uciekać to do luksusu. Rosjanie narodowości czeczeńskiej, Gruzini traktują Polskę jako przedpokój do Europy Zachodniej. Posiedzą kilka dni w ośrodku, popiszą skargi epatując wszystkich wojennymi historiami. Wielu rezygnuje ze starań o status uchodźcy, inni wychodzą. Teoretycznie, aby pojechać do ośrodka dla uchodźców. W praktyce w ciągu kilku godzin wyjeżdżają z Polski.

- I śmieją się później z nas, gdy dzwonią z Londynu, czy innego Paryża - dodaje Olga. - Mówią, że jesteśmy głupie trzymając się kurczowo tej Polski. Ale my przecież już jesteśmy Polkami. Mamy tutaj rodziny, mamy swój świat, ojczyznę... Dlaczego nam to zabieracie?

Decyzję o deportacji Olgi podjął wojewoda lubuski. Ona także nie zadbała o formalności i przyznaje, że to jej wina. I wie, że nieznajomość prawa nie chroni przed jego działaniem. Zresztą już nie chciałaby wrócić do dawnego życia, gdy niemal mdlała ze strachu mijając strażników miejskich lub policjantów, gdy bała się pukania do drzwi. Teraz szczęściem będzie dla niej każdy dokument. Nie musi być od razu obywatelstwo. Może chociaż pobyt tolerowany.

Zna setki uchodźców

Naczelnik ośrodka ppłk Andrzej Kamiński zna setki historii uchodźców, nielegalnych emigrantów, czy ludzi, którzy po prostu do Polski zawędrowali. Ma jasną wykładnię przepisów, wie kto, na ile i dlaczego trafił za kraty ośrodka. I wie, że w wielu sprawach może tylko rozłożyć bezradnie ręce, gdyż decyzje należą do urzędników i prawników.

- Jednak ludzie siedzący za rozmaitymi biurkami mają przed sobą jedynie nazwisko, imię, narodowość, czasem fotografię - mówi Kamiński. - Nie znają historii tych ludzi. Zarówno ta pani Ludmiły, jak i pani Olgi bardzo mnie ujęły. I pewnie podchodzę do nich emocjonalnie. Jednak, zgodnie z prawem, za kilkanaście dni będą musiały opuścić ośrodek, gdyż mija już prawie rok jak tu przebywają. Może też w międzyczasie nastąpić ich. I nie wiem co z nimi dalej będzie... Decyzje w sprawie tych cudzoziemek należą do innych, uprawnionych organów.

A Ludmiła nie śpi już nocami. Gdy zamknie oczy widzi zamknięty, samochód straży granicznej, który zabiera ją do Mołdowy. Dla niej to już tak, jakby ktoś miał wywieźć ją na inna planetę. Nie śpi też Olga. Patrzy w czarne oczy dziewczynki na fotografii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska