Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powstaje film o Śląskim Hansie Klosie, Mikołaju Beljungu. Ten As z AK zasługuje na pamięć

Grażyna Kuźnik-Majka
Grażyna Kuźnik-Majka
Andrzej Ciecierski z TVP Gdansk pracuje nad dokumentalnym filmem ,,Nazywam się Beljung, Mikołaj Beljung" i szuka ludzi, którzy pamiętają tego bohatera śląskiego ruchu oporu. Może zachowały się gdzieś w domu jego fotografie - miał po wojnie wielu przyjaciół, może ktoś zna o nim jakieś fakty, anegdoty? Każdy ślad jest ważny. Beljung w przebraniu esesmana zdobywał dla AK pieniądze, dokumenty i broń, nazywany był wśród znajomych ,,śląskim kapitanem Klossem". Ale w PRL zbytnio się tymi przygodami nie chwalil. Po zmianie ustroju ,,Dziennik Zachodni" pierwszy przypomniał jego postać i wtedy wyszło na jaw, jak bardzo był odważny.

Pełne brawury operacje Beljunga wymagały zimnej krwi, doskonałej znajomości języka niemieckiego i szczypty szaleństwa. Każda jego akcja była udana. Zdaniem kolegów z Armii Krajowej, „Miki” był jedyny i niepowtarzalny. Po wojnie Beljung chciał zostać na Śląsku, mieszkać w Katowicach, spokojnie żyć z żoną, swoją wielka miłością poznaną w Katowicach, pracować. Za działalność w AK siedział w więzieniu i właśnie tam nauczył się milczeć. Prawdę znali tylko jego przyjaciele.

Dzisiaj Mikołaj Beljung nie ma nawet swojego grobu, na tym miejscu jest tablica z innym nazwiskiem. Z takim podziękowaniem za jego odwagę dla Polski nie mogła pogodzić się powojenna koleżanka Beljunga Dagmara Renart. Oboje w latach 60. pracowali w Sosnowcu w spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Mikołaj Beljung z żoną Elżbietą często ją odwiedzali, pani Dagmara znała ich wojenną przeszłość. Opowiadała, że Mikołaja i Elżbietę łączyła niezwykła miłość. To dla niej, kurierki AK, Beljung został w Polsce i na Śląsku, przeszedł na stronę polskiego ruchu oporu. Zdaniem pani Dagmary, ich uczucie przez całe lata nie wygasło.

Elżbieta Orlińska podczas wojny działała w ruchu oporu, oficjalnie pracowała jako fryzjerka. Spotkali się po raz pierwszy właśnie w zakładzie fryzjerskim w Katowicach i była to wzajemna miłość od pierwszego wejrzenia. Ale Beljung był wtedy pracownikiem niemieckiego urzędu, mimo to zaryzykowała i wciągnęła go do współpracy. Nigdy jej nie zawiódł. Elżbieta miała córkę z poprzedniego małżeństwa, własnych dzieci nie mieli.

Mikołaj Beljung do Katowic trafił jako pracownik niemieckiego biura przesiedleńczego. W jedynym wywiadzie, udzielonym „Trybunie Robotniczej” w 1969 roku, wspólnie ze swoimi kolegami z organizacji „Borówką”, „Turem” i „Bergiem”, wspominał o tym, że w esesmańskim mundurze chodził na co dzień. Wiedział, że teraz koledzy porównują go z Hansem Klossem z serialu, który leciał akurat w telewizji. Ale tak mówił o swoich akcjach: ,,Nie można było wszystkiego w najdrobniejszym szczególe przewidzieć, ani zaplanować tak, jak to niejednokrotnie widzieliśmy w przygodach kapitana Klossa.” Już nie podkreślał, że szefów mieli całkiem innych.

O swoim życiu po podjęciu współpracy z ruchem oporu jako ,,Miki” tak opowiadał: ,,Zamieszkałem w tym samym domu, w którym mieszkam teraz. Wprowadziłem się tam, gdy zniknąłem z Umsiedlungsstele (biuro przesiedleńcze). Ludzie na klatce schodowej, w bramie, na ulicy, z szacunkiem odnosili się do pana obersturmfuehrera. Miałem znajomych w Nachschubstelle der Waffen SS, to znaczy w zaopatrzeniu. Piłem z tamtejszymi esesmanami, a przy okazji zaopatrywałem się w różne hitlerowskie dokumenty.” Wiadomo, co mu groziło, gdyby ktoś odkrył jego grę.

Nie przeocz

Ignacy Sikora „Tur” opowiedział o jednej z akcji: „Dostałem polecenie udziału w poważnej, jak nam powiedziano operacji. Z Generalnej Guberni nadeszły pieniądze, ówczesne złotówki. Nasz człowiek Miki, występujący jako oficer SS, miał je wymienić w Banku Rzeszy na marki. Otrzymałem zadanie - ubezpieczać go. Bank mieścił się w bocznej uliczce koło kościoła w Katowicach. O godz. 13, uzbrojeni, spotkaliśmy się na rogu dzisiejszej Francuskiej i Warszawskiej. Obserwowaliśmy, jak Miki w przebraniu esesmana wchodzi do banku. Po pewnym czasie wyszedł niosąc walizeczkę. Doszliśmy za nim aż do Teatralnej i tu przejąłem walizkę u całą zawartością”.

Koledzy z AK chętnie opowiadali o wyczynach „Mikiego”, bo klimat polityczny tymczasowo na to pozwalał. Wspominali o jego debiucie w roli esesmana; w drukarni w Sosnowcu miał zamówić blankiety dla szefa tajnej policji. Dla ruchu oporu były bezcenne. Na każdym z nich można było wypisać dowolną treść, dokonywać w bankach III Rzeszy operacji finansowych, kupować broń, podróżować. Beljung, oczywiście bez żadnych uprawnień, tylko dzięki swojej niesłychanej odwadze, zdobył setkę takich druków.

Zbigniew Nawarecki z Katowic pamiętał Beljunga z późnych lat 40. Zachowało się nawet zdjęcie, na którym stoją we trójkę, Zbigniew, jego brat Tadeusz i Mikołaj. Podpis: „Wielkanoc 1949”. Beljung miał wtedy 35 lat. Nie był przystojniakiem jak Stanisław Mikulski, który bez trudu wcielił się w rolę stereotypowego żołnierza niemieckiego. Prawdziwy śląski Kloss był krępy, smagły i ciemnowłosy, niezbyt wysoki. Urodzony w Rumunii pół-Węgier, pół-Francuz z domieszką krwi niemieckiej po matce, potrafił jednak świetnie zagrać pewnego siebie hitlerowca. Pan Zbigniew wspominał, że był urodzonym aktorem. Poznali się w organizacji kombatanckiej, która wtedy jeszcze nazywała się Związek Walki Zbrojnej z Najazdem Hitlerowskim, siedziba znajdowała się przy ul. Kochanowskiego w Katowicach. Tam się zaprzyjaźnili. Przyjaciel opowiadał: - Mikołaj miał bardzo skomplikowany życiorys. Nie był z pochodzenia Polakiem, mówił z akcentem. Oboje byliśmy w AK, mieliśmy własne zdanie na temat ówczesnego ustroju, chcieliśmy jakoś przetrwać i to nas łączyło. Od razu znaleźliśmy wspólny język, wobec innych znajomych taka szczerość byłaby wykluczona.

Beljung opowiadał o swoich wyczynach z humorem. Zdaniem pana Zbigniewa, miał już taki charakter. Sam sobie wybrał ojczyznę i był jej wierny, chociaż różnie mu się odwdzięczała, a on naprawdę był gotów poświęcić dla niej życie. Na szczęście wychodził cało z różnych opresji.

Przed samą wojną siedział w hitlerowskich więzieniach za poglądy antyfaszystowskie. Ale był trochę Niemcem, więc gdy wybuchła wojna, wysłano go do papierkowej roboty w Katowicach. Pracując dla AK, odgrywał role dwóch niemieckich person, SS-Obersturmführera Karla Heimbacha i Petera Androna, wiedeńskiego przemysłowca. W końcu jednak musiał się ukrywać, ale niedaleko, bo w Rudzie Śląskiej.

Po wojnie Beljung podejmował się różnych profesji. Pracował jako trener piłkarski, dyrektor Stadionu Śląskiego, kierował Samopomocą Chłopską, gminnymi spółdzielniami, zakładem budowlanym i restauracją „Hungaria”. Nie był mistrzem w zarządzaniu czy trenerce, ale zawsze dbał o ludzi. Zmarł w 1974 roku w Katowicach, a gdy odeszła także jego żona Elżbieta, nie miał już kto z bliskich dać o grób Mikiego, córka wyjechała za granicę. Jego kolega z pracy Roch Nowak, powiedział o nim: ,,Był uczciwy, życzliwy, skromny, sprawiedliwy i bardzo sympatyczny. Znał języki, najsłabiej mówił po polsku, ale czuł się Polakiem.”

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Powstaje film o Śląskim Hansie Klosie, Mikołaju Beljungu. Ten As z AK zasługuje na pamięć - Dziennik Zachodni

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska