Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powstańcze wspomnienia ojca Medarda Parysza

Redakcja
Stanisław Parysz (o. Medard) podczas Powstania Warszawskiego niósł duchową pomoc powstańcom oraz ludności cywilnej w Centralnym Szpitalu Powstańczym przy ul. Długiej. Kiedy próbował pomóc młodemu rannemu powstańcowi, sam został raniony odłamkiem. Przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Walecznych, po wojnie otrzymał Krzyż Armii Krajowej. Od 1979 r. pełni posługę w nowosolskiej parafii św. Antoniego.
Stanisław Parysz (o. Medard) podczas Powstania Warszawskiego niósł duchową pomoc powstańcom oraz ludności cywilnej w Centralnym Szpitalu Powstańczym przy ul. Długiej. Kiedy próbował pomóc młodemu rannemu powstańcowi, sam został raniony odłamkiem. Przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Walecznych, po wojnie otrzymał Krzyż Armii Krajowej. Od 1979 r. pełni posługę w nowosolskiej parafii św. Antoniego. fot. Krzysztof Koziołek
Przyjechał do stolicy tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Od początku było niewesoło, wszędzie wybuchały bomby, fruwały pociski.

W takich warunkach zakonnik pełnił posługę kapelana. Kilkadziesiąt lat później prezydent RP Lech Kaczyński uhonorował go Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski

To odznaczenie o. Medard Parysz otrzymał jako uczestnik Powstania Warszawskiego oraz za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej i działalność duszpasterską. Dziś na łamach "GL" prezentujemy jego wspomnienia z tamtego okresu (opublikowano je w książce "Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim", t. 1, cz. 1. PIW, Warszawa 1974).

A front się zatrzymał

- Pojechałem do Warszawy w połowie lipca 1944 r., właśnie jakby na powstanie (...) Gdy powstanie się zaczęło, od początku było niewesoło. Wyglądało, że front wschodni będzie się szybko posuwał - tak jak dotąd - na zachód i że powstanie nie potrwa długo. Tymczasem front nagle się zatrzymał. Słyszeliśmy jego odgłosy, ale czekaliśmy na próżno - wspomina o. Medard.

Po południu 1 sierpnia słychać już było pierwsze strzały. Dało się wyczuć podniecenie, ale nie entuzjazm. Bo wszyscy wiedzieli, że powstańcy nie mają broni i że liczą tylko na zagraniczną pomoc...

Walki z okupantem zbierały krwawe żniwo. Któregoś razu o. Medarda wysłano na ul. Miodową, zaopatrzyć ciężko rannego. - Tu zetknąłem się z rzeczywistością i przygnębieniem: ktoś już z tego domu zginął, byli także lżej ranni, a wszyscy niepewni. Pomodliliśmy się wspólnie, powiedziałem kilka słów o słuszności naszej sprawy, zapewniłem o zwycięstwie i wróciłem z miną bohatera, który pierwszy z naszego schronu był na mieście.

Tak się zaczęła moja "działalność powstańcza" - czytamy w książce. A ten "schron", to była zwykła piwnica klasztoru. Ponieważ o. Medard tłoku nie lubił, zwlekał jak mógł z zejściem na dół ze swojej celi na drugim piętrze. Gdy jednak zobaczył pobliską kamienicę rozprutą z góry na dół, nie trzeba go już było namawiać...

Gasili czym się dało

Kilka dni później kapucyn rozpoczął posługę na mieście jako kapelan, zatrudniono go w szpitalu powstańców przy ul. Długiej, pod opieką miał też żołnierzy z kościoła Dominikanów oraz schrony na Miodowej, Długiej, Freta i Podwale. Na czym polegała jego praca?

- W dniu i godzinie umówionej przychodziłem, spowiadałem lub udzielałem ogólnego rozgrzeszenia, odprawiałem mszę świętą, wygłaszałem kazanie, rozdzielałem komunię świętą, były chrzty i przygotowania do pierwszej komunii - opisuje zakonnik. Któregoś razu trwała akurat msza, gdy murami wstrząsnęła potężna detonacja. U wejścia wpadło sześć pocisków, byli ranni, zabici. - Proszę księdza, mój mąż przed chwilą był u komunii świętej, już nie żyje - powiedziała jakaś kobieta.

Bomby i pociski padały zewsząd. - Jednego razu wracam z miasta, mówią mi: bomba wpadła do naszego chóru; kiedy indziej, że do zakrystii. Aż którejś nocy alarm: pali się dach na naszym kościele od pocisku z benzolem. Niezapomniana noc. Gasiliśmy, kto tylko był, w długich szeregach podając jeden drugiemu wszelkie, jakie były, naczynia z wodą - opisuje zakonnik. Owe pociski pochodziły od "ryczącej krowy", machiny ustawionej na Dworcu Gdańskim, która sypała seriami.

Broń powstańcy mieli ze zrzutów samolotowych, które polscy lotnicy na angielskich samolotach zrzucali w oznaczone miejsca. Ale zadanie to nie było łatwe, nie obywało się bez strat. - Jednej nocy miałem wartę. Naraz słyszę daleki warkot: "Nasi! Zrzuty! - coraz bliżej, wreszcie całkiem blisko. Ale też słyszę i widzę świetlne pociski obrony niemieckiej.

Wtem zupełnie nisko cały w płomieniach ukazuje się nasz samolot. Udzieliłem "sub conditione" absolucji ewentualnie jeszcze żyjącym lotnikom, za chwilę samolot runął - czytamy we wspomnieniach.

Jesteście wolni!

2 września o. Medard wyruszył na mszę przy ul. Długiej. W drodze został zatrzymany przez Niemców i Ukraińców, potem razem z innymi powstańcami trafił do niekończących się szeregów, które okupant prowadził przez miasto. Szeregi się rwały, ludzie byli bardzo osłabieni. W końcu zaprowadzono ich na stację, wpakowano do wagonów i zawieziono do Pruszkowa. - Tam już takich było kilkadziesiąt tysięcy - wspomina kapucyn. Rozdzielane były rodziny: młodych, zwłaszcza mężczyzn, przeznaczano do Niemiec, innych zwalniano. - Duchownych też podzielono na młodych i starych: do Niemiec, i do domów. Przed południem rozeszła się po obozie wiadomość, że przedstawiciele szwajcarskiego Czerwonego Krzyża zwiedzają obóz. Rzeczywiście widzimy, jak kierują się ku nam, duchownym, grupa cywilnych i wojskowych. Po chwili rozmowy - niemiecki generał, młody, wysoki, mówi do nas z grzecznym uśmiechem: "Sie sind frei.". Jesteście wolni, załatwicie tylko formalności i możecie obóz opuścić. Podziękowaliśmy i za jakie trzy godziny byliśmy w drodze do Lasek...

Wykorzystałem obszerne fragmenty wspomnień o. Medarda z książki "Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim", t. 1, cz. 1. PIW, Warszawa 1974 (ss. 427-433).

KRZYSZTOF KOZIOŁEK
0 68 387 52 87
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska