Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożegnanie Piotrowskiego. Ostatniego wychowanka Chrobrego

Marcin Kaźmierczak
Grzegorz Piotrowski po dziewięciu latach na boisku pożegnał się z głogowskimi kibicami. Towarzyszył mu dwuletni synek.
Grzegorz Piotrowski po dziewięciu latach na boisku pożegnał się z głogowskimi kibicami. Towarzyszył mu dwuletni synek. fot. Piotr Krzymiński
SPR Chrobry Głogów miał tylko jednego głogowianina w składzie. Rozgrywającego Grzegorza Piotrowskiego. W tym sezonie postawił go przed trudną sytuacją. Rozwiązał z nim kontrakt.

Bohater artykułu to 32-letni rodowity głogowianin. Przez lata jedyny taki w pierwszym zespole Chrobrego. I już chyba długo takiego drugiego nie będzie...

Swoją przygodę ze szczypiorniakiem rozpoczął jeszcze w szkole podstawowej. - Od małego garnąłem się sportu. Jako dziecko wykazywałem się w sporcie i miałem warunkami fizyczne. Wybór padł więc na piłkę ręczną. Miałem wielkie szczęście trafić pod skrzydła znakomitego trenera i wychowawcy, niestety nieżyjącego od roku, Wiesława Szmidta. Później zapisałem się do Chrobrego, wtedy jeszcze MZKS-u, gdzie jedną z sekcji był szczypiorniak. Trenował mnie Piotr Zembrzuski, z którym w 1993 roku świętowałem wicemistrzostwo Polski młodzików -opowiada nam o początkach kariery Grzegorz.

- Trener pierwszej drużyny wypatrzył mnie i pozwolił z nią trenować. Zadebiutowałem w niej w wieku 16 lat. Pamiętam ten moment doskonale. Był to pierwszoligowy mecz z lokalnym rywalem, Wolsztyniakiem Wolsztyn, rozgrywany jeszcze w hali wojskowej. Zagrałem w nim pięć minut. Zdobyłem nawet bramkę i wygraliśmy pojedynek.

Po maturze Piotrowski przeniósł się do Gorzowa, gdzie grał w tamtejszym Stilonie i studiował. - Nie była to zbyt udana przygoda. Drużyna nie spisywała się najlepiej - wspomina piłkarz.

Tak się jednak złożyło, że kiedy Chrobry awansował do krajowej elity, rozgrywający dostał propozycję powrotu do rodzinnego miasta i grania w barwach Chrobrego. Klubu, w którym się wychował. Tym razem nie był to już wielosekcyjny MZKS, a odseparowany w 1999 roku SPR.

- Ofertę złożył mój trener z czasów juniorskich Piotr Zembrzuski. Była to propozycja nie do odrzucenia. Powrót do rodzinnego miasta, gra dla klubu, któremu kibicowałem i który mierzyć się miał z najlepszymi drużynami w Polsce. Nie wahałem się. Wybór był prosty - mówi rozgrywający.

Przez kolejne dziewięć lat Grzegorz Piotrowski, wierny barwom, był niejednokrotnie filarem głogowskiej siódemki. Wiele wskazywało na to, że nadal tak będzie. Jednak latem wszystko się zmieniło.

- Po powrocie z urlopu byłem gotowy do treningów pod okiem nowego trenera. Dostałem jednak do podpisania rozwiązanie umowy. Kontrakt miałem ważny do 2011 roku - tłumaczy Grzegorz. - Pomimo rewolucji kadrowej w klubie, kontrakt rozwiązano jedynie ze mną. Z innymi niechcianymi kolegami po prostu nie przedłużano wygasających umów. Zarząd twierdził, że trener nie widzi mnie w składzie. Mam żal o to. Nawet nie rozmawiałem z trenerem Tadeuszem Jednorogiem. Chcę podkreślić, że skreślił mnie, kompletnie nie znając, ponieważ nie widział mnie podczas treningu. Tak samo w grze, ponieważ w ostatnim sezonie nie grałem zbyt wiele z powodu poważnej kontuzji nogi, którą odniosłem wcześniej. Do drużyny wróciłem dopiero w jedenastej kolejce, a zdarzało się, że grałem jedynie "ogony". Nie chcę się tłumaczyć, ale ludzie znający się na sporcie wiedzą, że gdy zawodnik wraca po kontuzji, nie może grać na 150 procent. Podobnie było ze mną. Nie przepracowałem okresu przygotowawczego, musiałem stopniowo wdrażać się do treningów. Ponadto wzmacniałem dopiero co osłabioną nogę, więc trener nie mógł obiektywnie ocenić moich możliwości - mówi z żalem wychowanek.

Decyzja zarządu całkowicie odmieniła życie Grzegorza Piotrowskiego. Teraz głogowianin pracuje w kopalni Rudna oraz broni barw AZS-u Zielona Góra. - W nowej pracy jestem anonimową osobą. Koledzy mają pojęcie, że gram, ale nie wiedzą o moich osiągnięciach. Dobrze, że tak jest - mówi głogowianin.

- Całe szczęście, że moja praca nie jest aż tak ciężka. Da się przeżyć nawet poranne wstawanie i wychodzenie z domu o piątej. Po powrocie mam trzy godziny wolnego, a na 19.00 jadę na trening do Zielonej Góry. Najgorsze jest jednak to, że nie mam czasu dla żony i dwuletniego synka. To największy mankament nowej sytuacji.

Po Chrobrym ma wiele miłych wspomnień. - Najprzyjemniej wspominam sezon, w którym zdobyliśmy dla Głogowa wicemistrzostwo Polski - mówi. - Zespół był zżyty. Graliśmy jak z nut. Zawsze będę pamiętał dwa wydarzenia: drugi mecz w Kielcach, który dał nam awans do finału. Dzień wcześniej po przegranej powiedzieliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia, że taka szansa może się już więcej nie zdarzyć. Druga sytuacja, to powitanie nas na rynku przez kibiców po powrocie z finału w Płocku.

Najgorzej szczypiornista wspomina miniony sezon. - Szkoda, że moja przygoda z Chrobrym zakończyła się meczem, w którym spadliśmy z ligi. Ciężko było pogodzić się z myślą, że w 60 minut zaprzepaściliśmy coś, co tak wielu ludzi budowało przez dziewięć lat - mówi Grzegorz. - Nawet gdyby pojawiła się propozycja, to nie wrócę do klubu. Można powiedzieć, że mam uraz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska