Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracując w policji narażał życie. A potem policja mu je złamała

Beata Bielecka
Gdy siedział w areszcie, niesłusznie oskarżony, słyszał groźby bandytów, których wcześniej zatrzymywał. wykrzyczał mu jeden z więźniów.
Gdy siedział w areszcie, niesłusznie oskarżony, słyszał groźby bandytów, których wcześniej zatrzymywał. wykrzyczał mu jeden z więźniów. Archiwum S. Szafrana
Były antyterrorysta Staszek Szafran oddałby wszystko, żeby nigdy nie wydarzyło się to, o czym opowiada "Instrukcja 0066", książka, która lada dzień trafi na księgarskie półki... Bo to jego historia. Boli do dziś. Zabrała mu 10 lat życia.

- Byłem cholernie skutecznym policjantem dlatego przestępcy robili wszystko, żeby mnie wyeliminować - Staszek wspomina lata 90. w Słubicach, gdy na pograniczu trwała wojna o wpływy między gangami z całej Europy. Próbowano wobec niego przekupstwa, gróźb. Kiedyś, gdy wieczorem był sam na służbie, bułgarska prostytutka oferowała mu nawet bezpłatne usługi.

- Panie Staszku, u mnie może pan mieć za darmo. Policja nic nie płaci - usłyszał. Potem przyznała, że opiekunowie kazali się jej podłożyć, żeby móc go szantażować. Gdy wszystko zawiodło wyznaczono 25 tys. zł nagrody za jego głowę. A on dalej robił swoje.

- Od dziecka chciałem ścigać bandytów - mówi. Starał się najpierw o przyjęcie do milicji, ale w oświadczeniu miał napisać, że nie wierzy w Boga i nie chodzi do kościoła. A on wierzył i się tego nie wyparł. Nie przyjęli go. Drugi raz spróbował już w nowych czasach, gdy wiara nie decydowała o tym, czy można nosić policyjny mundur, czy nie.

Najpierw służył w pododdziale antyterrorystycznym w Poznaniu. Miał propozycje pracy w CBŚ i ABW. - Ale zakochałem się w Asi i dla niej wróciłem do Słubic - mówi zerkając na obrączkę. Tę, którą całuję, za każdym razem, gdy musi ją zdjąć. - Wiem, co dla mnie znaczy - mówi bez wstydu. Ratowała go przez obłędem gdy siedział w areszcie, po tym jak gangsterzy chcąc się pozbyć jego i dwóch innych policjantów, pomówili ich o łapownictwo. Mieli wziąć po 700 marek od rezydenta czeczeńskiej mafii Arbiego Cz., który handlował bronią, kradł samochody i prowadził na pograniczu inne ciemne interesy.

Został zatrzymany kilka miesięcy przed nimi, prawdopodobnie za posiadanie materiałów wybuchowych. - Myślał, że to my mu je podrzuciliśmy i chciał się zemścić - opowiada Staszek. Do dziś ma żal, że gorzowska prokuratura dała wiarę gangsterowi, przez co Trójka Pik (taką ksywę wśród przestępców mieli policjanci pomówieni przez Czeczeńca) trafiła na trzy miesiące do aresztu w Gorzowie.

Był listopad 2001 roku. Staszek dokładnie pamięta pierwsze dni za kratami. W celi śmierdziało psim łajnem, zęby mył mydłem i palcami, a skórę twarzy, z którą od lat miał problemy i musiał regularnie natłuszczać, smarował smalcem z kanapki.

- Ale nie to było dla mnie najgorsze - mówi. - Wiedziałem, jaki wybrałem zawód, nie raz w pracy narażałem życie. Bałem się o Asię, Weronikę, która miała wtedy zaledwie 5 latek, o rodziców - tłumaczy. Bo na spacerniaku, na korytarzach słyszał groźby bandziorów, których wcześniej zatrzymał. - Wychodzę za dwa tygodnie. Wiem, gdzie mieszkasz. Zgwałcę ci żonę, a córkę oszpecę - wykrzyczał mu jeden z więźniów.

Policja chciała mieć wyniki

Na początku lutego 2002 roku sąd w Słubicach uchylił Trójce Pik areszt. - Wróciliśmy do domów, ale nie do pracy, bo byliśmy nadal zawieszeni - wspomina. Dopiero rok później sąd ich uniewinnił. W uzasadnieniu sędzia napisała, że za niedopuszczalne uznaje metody pracy biura spraw wewnętrznych, które stało za ich zatrzymaniem. - To był młody wydział i za wszelką cenę chciał mieć wyniki - uważa Staszek. Opowiada, że prokuratura okręgowa zaskarżyła jednak wyrok i sprawa wróciła do słubickiego sądu.

Ten, w grudniu 2004 roku, drugi raz uniewinnił policjantów. Śledczy nie dawali jednak za wygraną. Kolejne odwołanie od wyroku, kolejne cztery lata niepewności, bo tyle czasu sąd potrzebował, żeby i tym razem wydać identyczny wyrok - niewinni. Staszek myślał, że teraz śledczy dadzą sobie już spokój. Ale prokuratura znów się odwołała. Prawomocny wyrok zapadł dopiero w czerwcu 2010 roku. Koszmar się jednak nie skończył.

- Bo gdy prokuraturze nie udawało się dowieść mojej winy w sprawie łapówek, oskarżyła mnie o ujawnienie tajemnicy państwowej dziennikarzowi "Polityki" - wspomina. Potem chciano mu też wmówić współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Właśnie z tego powodu w czerwcu 2005 roku, gdy będąc na służbie wychodził z sądu, został zatrzymany przez antyterrorystów. Skuli go jak pospolitego bandytę.

Gdy przyjechał do aresztu w Gorzowie miał deja vu. Ta sama cela, ten sam sędzia decydujący o jego aresztowaniu, ten sam strach o rodzinę... Jak dwa lata wcześniej. - Myślałem, Boże pomóż, bo Asia i mama tego nie wytrzymają. Gdyby to było możliwe, wziąłbym ten cały ból na siebie. Myśli te nie dawały spokoju i hamowały nawet przed tym, żeby zagrać z kolegami z celi w karty, czy czasami się uśmiechnąć. Jak mogę to zrobić gdy moi bliscy cierpią - mówił sam do siebie.

Wtedy przeszło mu przez myśl, że wolałby nawet zginąć w akcji. Jego nazwisko byłoby wyryte na tabliczce w komendzie głównej, a nie na słubickich płotach, gdzie dopisywano do niego różne wulgaryzmy. Zrozumiał też, że aresztując go drugi raz prokuratura chciała złamać go psychicznie. Żeby nie wypisywał już w swojej sprawie do ministrów, prezydenta, nie nagłaśniał jej w mediach. - I to jej się udało - przyznaje.

Z więziennej dokumentacji wie, że kilka razy strażnicy musieli wsadzać go w kaftan bezpieczeństwa, bo walił głową w ścianę, okaleczał się, aż w końcu zdjął bandaże z rąk i próbował się na nich powiesić. Pamięta blask obrączki, który zobaczył zanim stracił przytomność. Tej samej, którą wcześniej dwukrotnie połykał, gdy chciano mu ją zabrać.
Z więzienia wyszedł po czterech miesiącach. Był październik 2005 roku. Ale dopiero pięć lat później został całkowicie oczyszczony ze wszystkich zarzutów.

Nikt go nawet nie przeprosił

Do służby nie udało mu się już wrócić, choć bardzo chciał. Policyjna psycholog stwierdziła, że ktoś, kto dwa razy siedział, pracować w policji nie może. Gdy pisał raport o zwolnienie płakał. Zrobił to jednak, bo to gwarantowało mu emeryturę. Musiał myśleć o rodzinie. Za niesłuszne aresztowanie dostał też odszkodowanie od państwa. Nikt go jednak nigdy nie przeprosił.

Od 2007 roku pracuje w firmie windykacyjnej. Na wizytówce napisał o sobie "negocjator". Obok kazał umieścić zdjęcie dwóch ściskających się dłoni. - Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że jestem do nich przyjaźnie nastawiony - tłumaczy. Zawsze miał w sobie dużo współczucia, ale to, co sam przeżył, jeszcze bardziej spotęgowało wrażliwość na cudzą krzywdę. Dlatego gdy trafia do klientów najpierw pyta, jak może im pomóc. Dziwią się, a potem dzwonią i dziękują.

Jeden z dłużników rozpłakał się przy nim, bo nikt wcześniej nie potraktował go po ludzku w tym jego nieszczęściu. Gdy klienci pytają Staszka, dlaczego taki jest, mówi, żeby przeczytali książkę. Swoją historię opowiedział Krzysztofowi Koziołkowi. Dotychczas pisał on powieści sensacyjne, które były wytworem jego wyobraźni. Tym razem opisał historię, którą najpierw napisało życie.

Staszek mówi, że chciał wydania tej książki, żeby pokazać innym, że nie można się poddawać. I żeby była przestrogą dla kolegów po fachu, bo tak jak on w walce o sprawiedliwość i uczciwość, mogą zostać kiedyś sami. I tak jak on zapłacić za to najpiękniejszymi latami życia. Miał 35 lat gdy trafił za kratki.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska