Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawie jak na wakacjach

Danuta Kuleszyńska
- Często odwiedzają nas szkolne wycieczki, a dzieciom najbardziej podobają się kózki - mówi Elżbieta Miśkiw
- Często odwiedzają nas szkolne wycieczki, a dzieciom najbardziej podobają się kózki - mówi Elżbieta Miśkiw fot. Bartłomiej Kudowicz
Elżbieta Miśkiw ma taki plan: wyhodować dwa capy, żeby potem bryczki z dziećmi ciągały. - Bo capy są podobne do lam - mówi. - No i będą atrakcją dla gości.

Ale w Brodach capów jeszcze nie ma. Są natomiast kozy: siedem sztuk, a wśród nich malutka Laska.

- Tak ją nazwaliśmy, bo ma szare kopytka, jakby w kozaczkach chodziła - pani Elżbieta prowadzi nas do zagrody, żeby pochwalić się swymi pupilkami. Bo kozy są atrakcją Borowikowej Kniei.

Do niedawna hasały tu jeszcze daniele, ale poszły na sprzedaż, bo ich hodowla okazała się zbyt kosztowna. Ich miejsce zajął dzik bez imienia, który lubi wylegiwać się w piachu. A było tak: Sławomir, mąż pani Elżbiety znalazł małego dziczka w lesie, ledwo dyszał. Zabrał go do domu i podhodował. Gdy dziczek dorósł, dostał w prezencie narzeczoną. Z tego związku urodził im się synek, który właśnie wyleguje się w piachu.

- Zwierzaki mają u nas wielką przestrzeń do życia i czują się świetnie - pani Ela pokazuje pola wokół zagrody. - Dlatego mam taki plan, żeby wyhodować jeszcze dwa capy. Po co? Żeby bryczką woziły dzieci. Capy są podobne do lam i będą naszą kolejną atrakcją.

Ze zwierzaków w Borowikowej Kniei są jeszcze dwa psy i trzy koty.

Grzybki w słoikach

Borowikowa Knieja to gospodarstwo agroturystyczne. Elżbieta Miśkiw założyła je, gdy oboje z mężem stracili pracę w geesie.

Ona była szefową sklepu, on szefem piekarni. - Mieliśmy w Brodach hektar ziemi - wspomina. - Jak nas sytuacja zmusiła, żeby iść na swoje, to ten dom postawiliśmy. A jak modna stała się agroturystyka, to pomyślałam, że my też możemy w to wejść.

I weszli. Do spłacenia zostały jeszcze ostatnie raty kredytu. No a potem będzie już z górki. Borowikowa Knieja zrodziła się w głowie Sławomira Miśkiw, choć pomysły na nazwę gospodarstwa były różne. Stanęło na "borowikach", bo w okolicznych lasach jest ich całe zatrzęsienie. - Jak jest wysyp grzybów, to dziennie zbieramy po 45 kilo i to samych borowików z podgrzybkami - opowiada pani Ela. I jako dowód pokazuje zdjęcia z grzybobrania.

Teraz borowiki stoją w słoikach na półkach w kuchni. Pani Ela robi z nich zupy dla swoich gości. Obok grzybów w słoikach są jeszcze gruszki, papryka, cebula, dynia, brzoskwinie, sosnowe pędy zasypane cukrem. I agrest z... 1987 roku! Agrest pani Ela dostała w prezencie od cioci, ale resztę przetworów zrobiła sama. - Bo ja uwielbiam kuchnię - przyznaje. - Czasami przygotować muszę i 20 obiadów dla naszych gości. Najchętniej jedzą gołąbki ziemniaczane, a z zup wybierają albańską. Menu każdego dnia jest inne, dania nigdy się nie powtarzają. Jak już padam z nóg, to mi pomaga koleżanka.

Specjalnością szefowej Kniei są także ciasta. Właśnie na stół stawia biszkopt z bitą śmietaną i brzoskwiniami. Upiekła go na rocznicę ślubu. - Wczoraj obchodziliśmy z mężem 25-lecie wspólnego życia - cieszy się. - Ten bukiet róż dostałam od niego.

Całymi dniami siedzą

O sobie mówi stewardessa, bo jest dobrze zorganizowana. Przyjmuje gości, dba o ich żołądki, organizuje im pobyt w Brodach, zapewnia atrakcje.

Mąż i dwaj synowie zajmują się typowo męskimi robotami: remontują, naprawiają, poprawiają...

- Nasi goście to ludzie z dużych miast, z wielkich bloków, którzy w takich miejscach jak nasze szukają przede wszystkim ciszy... Siądą sobie w fotelu i wsłuchują się w szum drzew. Całymi dniami potrafią tak siedzieć. I ja im się nie dziwię. Choć atrakcji w okolicy nie brakuje; są ścieżki rowerowe, wąwozy do spacerów, pałac Bruhla, jezioro, cudowne lasy... Jest blisko do Niemiec...

Elżbieta Miśkiw oprowadza po swoim gospodarstwie. Pod wiatą stoją rowery, jest riksza, wóz konny... Wszystko z myślą o turystach. Pokoje gościnne zajmują całe piętro domu. Jest ich pięć, każdy z łazienką, z telewizorem... I wspólny salon z kominkiem, mała jadalnia. Na ścianach wiszą robione na szydełkach ozdoby z... drewna.

- Tak, tak to łyko z drewna - chwali gospodyni. - Łyko moczy się w wodzie, a potem jak nitki rozdziela i na szydełko... A reszta to już moja tajemnica.
Pani Elżbieta uwielbia swoją Borowikową Knieję. - Bo czyż może być coś piękniejszego nad pracę we własnym domu? - pyta. - To tak, jakbym miała wieczne wakacje, choć to przecież ciężka praca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska