O OSKARŻONYCH
O OSKARŻONYCH
Ich obrońcy twierdzą, że zarzuty związane z budowami oparte są na słabych opiniach biegłych i je obalą. Korupcja? - To tylko słowo przeciwko słowu - mówią adwokaci.
Sprawa liczy 120 tomów, sam akt oskarżenia ma 165 stron. W poniedziałek superproces poprowadzi sędzia Dariusz Hendler. 19 oskarżonych (było 20, jeden zmarł), co najmniej tylu obrońców. Wśród oskarżonych prezydent Gorzowa Tadeusz Jędrzejczak, były wojewoda Andrzej K., naczelnik inwestycji w magistracie Władysław Ż., szefowie największych firm budowlanych. To z powodu znanych nazwisk i dużej liczby oskarżonych od dawna pojawiają się głosy, że proces nie zacznie się w terminie. Bo mogą zdarzyć się choroby.
- Z praktyki wiem, że ciężko zgromadzić tyle osób - mówi mecenas Jerzy Wierchowicz. Ale zdaniem Jerzego Synowca, obrońcy jednego z głównych oskarżonych Zygmunta M., sprawa ruszy. - Skończy się w ciągu roku - przewiduje. Niektórym oskarżonym grozi 12 lat więzienia.
Zamykali ich o świcie
TAK BYŁO
Śledztwo zaczęło się w styczniu 2002 r. Prokuratura zainteresowała się sprawą po doniesieniu pracowników i wierzycieli na zarząd Przedsiębiorstwa Budownictwa Inżynieryjnego. Mówili, że zarząd działa na szkodę upadającej spółki. W tamtych latach PBI budowało na zlecenie magistratu. Śledczy uważnie przyjrzeli się interesom budowniczych i miasta. Po nitce szli do kłębka.
Afera ujrzała światło dzienne w lutym 2004 r., gdy aresztowano pierwszych podejrzanych. Za kratki trafili wówczas szefowie spółki PBI. Kilka tygodni później karuzela aresztowań rozkręciła się na dobre. Już wtedy szeptano w mieście, że wiele informacji prokuratura ma od szefa PBI Zygmunta M. - Mój klient zdecydował się skorzystać z dobrodziejstwa nadzwyczajnego złagodzenia kary w zamian za złożenie bardzo obszernych zeznań - przyznaje nam dziś Jerzy Synowiec, obrońca Zygmunta M.
Tymczasowe aresztowania trwały ponad rok. Służby przychodziły po podejrzanych z reguły z rana. 21 października 2004 r. o 6.17 samochód ABW zajechał przed dom prezydenta Jędrzejczaka. - Jak ABW przyszło do mnie, usłyszałem, że chcą mnie zawieźć na przesłuchanie do Szczecina. O żadnym aresztowaniu nie było mowy. Dopiero w samochodzie z radia dowiedziałem się, po co mnie tam wiozą - opowiadał nam prezydent przed tygodniem. Siedział w areszcie 84 dni.
Ja tobie, ty mnie
O SPRAWIE
W śledztwie prokuratura prześwietliła inwestycje, które miasto prowadziło w latach 1999-2003. - Nadużycia gospodarcze i korupcja - taki wniosek po ich sprawdzeniu zapisał w akcie oskarżenia prokurator Marek Szary ze Szczecina. To on prowadził całe śledztwo. Niektóre z prokuratorskich zarzutów potwierdzają to, o czym pisaliśmy w reportażach śledczych w lipcu 2004 r. Pokazaliśmy wtedy mechanizmy, jakie rządziły przetargami na miejskie inwestycje oraz ujawniliśmy wzajemne, także towarzyskie powiązania urzędników z budowlańcami.
Jak to działało? Na zasadzie: ja pomogę tobie, ty mnie. Kilka przykładów. Według prokuratury były wojewoda Andrzej K. jako wiceprezydent miasta pomógł PBI wygrać przetarg na budowę trasy średnicowej. Odbył się z wolnej ręki zamiast w trybie nieograniczonym, choć chodziło o 28 mln zł. Zatwierdził wyższe stawki za prace na trasie, a także kazał wypłacić PBI pieniądze za fikcyjne roboty ziemne i rozbiórki. Przez Andrzeja K. z kasy miasta wyciekło 1 mln 89 tys. zł - twierdzi prokuratura. Obaj panowie, czyli szef PBI Zygmunt M. i Andrzej K. się przyjaźnili, a firma pomogła byłemu wojewodzie wybudować dom.
Łapówki szły w setki tysiące
PBI budowało też kanalizację na Zakanalu. Inwestycję, jak wszystkie największe i najbardziej wartościowe - co podkreśla prokuratura w akcie oskarżenia - prowadziła w imieniu miasta firma Budinwest. Zdaniem prokuratury jej szefowie Janusz K. i Ryszard S. przyjęli od Zygmunta M. z PBI 180 tys. zł łapówki. Od tego uzależnili uruchomienie pieniędzy na budowę z tzw. rezerwy celowej. Jeszcze więcej, bo 300 tys. zł za życzliwość Zygmunt M. miał im dać przy modernizacji drogi 22. - Zarzuty oparte są na zasadzie: słowo przeciwko słowu. Tu sąd oceni, kto mówi prawdę - uważa Jacek Sobusiak, obrońca Janusza K.
Jak stwierdza prokuratura, dużo, dużo większe pieniądze pojawiły się przy stawianiu Castoramy. Budowała ją firma Marciniak SA Choć prowadziła kilka takich budów w kraju, tylko w Gorzowie zatrudniła nadzorcę inwestycji. Wybrała Budinwest. Zdaniem prokuratury Marciniak S.A. za usługę wartą 100 tys. zł zapłaciła prawie 14 razy więcej. - Nic nie wiem o wręczenie korzyści majątkowej Budinwestowi. A nadzorcę mogłem sobie wybrać - zeznał Zbigniew M., jeden z trzech aresztowanych szefów Marciniak S.A.
Tak się złożyło, że za chwilę Marciniak S.A. wygrała przetarg na budowę Słowianki, inwestycji za 51 mln zł. W komisji przetargowej był Janusz K., jeden z szefów Budinwestu. - Z ustaleń wynika, że do firmy Marciniak członków komisji przekonywał Janusz K. - pisze prokurator w akcie oskarżenia.
Z miasta wyciekały miliony
5 mln 24 tys. zł - tyle według śledczych wypłynęło z miejskiej kasy przez Janusza K. Najwięcej, gdy Budinwest w imieniu miasta prowadził modernizację drogi 22, ale także przy trasie średnicowej i kanalizacji. Jak to było? Otóż rozliczano fikcyjne roboty, płacono podwójnie - za tą samą robotę pieniądze szły z kontraktu, co naturalne, i z kasy miasta, bo uznawano, że to prace dodatkowe. Albo zawyżano wartość robót. Do tego, że rozliczano fikcję, przyznał się jeden z oskarżonych współpracujący z Januszem K.
Za część pieniędzy wyciekających z miasta prokuratura obciążyła Władysława Ż., naczelnika wydziału inwestycji. Jej zdaniem naczelnik zawyżał też wartość zleceń, gdy miasto wybierało inżyniera kontraktu przy różnych inwestycjach. Przetargi - z reguły tylko zapytania o cenę! - wygrywał Budinwest. Śledczy twierdzą, że choć w mieście była komórka do przetargów, o tym, do kogo kierować zapytania o cenę i o wartości zleceń, decydował Władysław Ż. Ma on też zarzut usunięcia dokumentu z urzędu. W śledztwie zeznał, że taka była ,,decyzja prezydentów i radców''.
Znikające krzewy
Prezydentowi Jędrzejczakowi prokuratura zarzuca, że ,,w celu osiągnięcia korzyści majątkowych działał na szkodę miasta i firm budowlanych''. To na polecenie prezydenta PBI i Marciniak SA miały wypłacić po 400 tys. zł biznesmenowi z Żywca za fikcyjną dostawę krzewów ozdobnych. Firmy zrobiły to, bo bały się stracić zlecenia od miasta. Zbigniew M. z firmy Marciniak przyznał śledczym, że prezydent dzwonił do niego i mówił, by podpisał fakturę, z którą przyjdzie biznesmen.
Z kolei Zygmunt M. z PBI twierdzi, że prezydent obiecał zwrot pieniędzy. Zdaniem śledczych Jędrzejczak zrobił to, podpisując faktury: PBI za rzekome roboty na trasie średnicowej (na 200 tys. zł), Marciniak SA - za wybudowanie drogi dojazdowej do firmy (na 353 tys. zł). Prezydent ma jeszcze zarzut wyłudzenia z firmy ubezpieczeniowej 414 tys. zł.
Jędrzejczak mówi, że gdy słyszy zarzut, iż działał na szkodę miasta, opadają mu ręce. - Niepotrzebnie przyjmowałem i słuchałem ludzi, którzy wydawali mi się wiarygodnymi, bo współpracowali z miastem na bardzo dużą skalę finansową. Nikt mnie nie ostrzegł, że to łapownicy i złodzieje - stwierdził w wywiadzie dla nas.
Śledczym powiedział, że tzw. afera gorzowska była związana z akcją opozycji, żeby odwołać go z funkcji. Na wątek polityczny całej sprawy wskazuje też Jerzy Wierchowicz, obrońca Ryszarda S.: - Parę lat temu było zapotrzebowanie na zamykanie samorządowców, biznesmenów. Sprawa mojego klienta została wyprodukowana na poczet chwili. Skończy się wielkim niepowodzeniem dla prokuratury.
Pierwsze starcie obrońcy - prokuratura przed sądem już w poniedziałek. Kolejne - w środę i piątek. Rozprawę będziemy relacjonować na bieżąco, także na www.gazetalubuska.pl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?