Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeszli bardzo ciężko Covid, dostali drugie życie

Michał Olszański
Koronawirus zostawia ślad na dłużej
Koronawirus zostawia ślad na dłużej Marcin Kędryna
Jerzy ma 65 lat i jest posłem na Sejm. Emilia, to trzydziestosiedmioletnia właścicielka piekarni. Darek ma 50 lat i pracuje w fabryce. Trzy osoby z zupełnie innych światów. Jedyną rzeczą, która ich łączy, jest fakt, że przeszli ciężko Covid. I każde z nich nosi w sobie ślad po nim.

Posła Jerzego Maternę pandemia dotknęła szczególnie ciężko. To, że sam przeżył, lekarze oceniali w kategoriach cudu. Niestety jego żona nie miała tyle szczęścia. Dziś, gdy opowiada o tych tragicznych wydarzeniach, płacze, nie potrafi powstrzymać emocji.

- Mam żal do siebie, że żona nie pojechała razem ze mną do szpitala. Zabrano ją dopiero po czterech dniach – opowiada drżącym głosem.

Jeszcze czekając na wynik testów, nie przeczuwał, co przeżyje w ciągu najbliższych trzech tygodni. Na wszelki wypadek, spakował się. Gdy okazało się, że jest zarażony, spokojnie wsiadł do karetki.

- Miałem coraz większy kaszel, duszności… znajomi opowiadali potem, że już wtedy ciężko się ze mną wtedy rozmawiało. Miałem zapalenie płuc. Robiłem się coraz słabszy. Zdecydowane pogorszenie nastąpiło już w szpitalu. W moim przypadku odwrotnie niż u żony, rokowania od początku były złe i po trzech dniach trafiłem pod respirator. W pierwszej śpiączce byłem przez osiem dni. Po wybudzeniu byłem słaby jak niemowlę. Nie potrafiłem nawet przewrócić się z boku na bok. Miałem może z pięć procent sił. Dla kogoś, kto tego nie doświadczył, jest to niewyobrażalne. Nikomu tego nie życzę. Marzeniem było, żeby móc usiąść na łóżku, spojrzeć na świat za oknem – tłumaczy. Covidowa rzeczywistość w jego opowieści to ciąg oderwanych, zamazanych obrazów. Najpierw był przytomny, potem pod respiratorem, wybudzony, znów wprowadzony w śpiączkę i umieszczony pod tlenem, a potem ponownie wybudzony. Opowiada o ciemnym pokoju, z którego widział personel wywożący zmarłych pacjentów, o tym jak prosił lekarzy, żeby mógł zobaczyć się z żoną. Barbara Materna również ciężko przechodziła chorobę, także trafiła pod respirator. W jej przypadku rokowania były jednak lepsze. W końcu znaleźli się w jednej sali, oboje wybudzeni. Ona płakała z bólu, a lekarze nie mogli diagnozować problemu. On był przerażająco słaby. Będąc kompletnie bezradnym, starał się żyć nadzieją.

- Modliłem się. Chciałem zostać z żoną. A ona przecież miała przeżyć – wspomina łamiącym się głosem.

***

Emilia Pyrtek na początku podchodziła do pandemii jak wszyscy wokół. Było trochę żartów, trochę strachu, przekonanie, że „mnie to nie spotka”. W końcu żyła zdrowo, uprawia sport. Aż zachorowała. Na początku wypierała możliwość, że to koronawirus. Jednak, gdy mąż któregoś dnia po powrocie z pracy zastał ją całą siną i ledwie oddychającą, zadzwonił po pogotowie. Umieszczono ją w karetce, a potem… nic nie pamięta. Ocknęła się na SOR-ze w Świebodzinie.

- Tam zaczęli mnie ratować… Okazało się, że mam zajęte 95 procent płuc – opowiada. Gdy lekarzom udało się ją ustabilizować, została zawieziona do szpitala tymczasowego w Zielonej Górze. – Przytomność straciłam 500 metrów przed szpitalem – uśmiecha się. Potem nie pamięta prawie nic oprócz snów, które były na szczęście dobre: pływała w lazurowych wodach Kambodży, bawiła się na dyskotece w pianie itd.

- Co ciekawe, gdy byłam w śpiączce, niektóre rzeczy z zewnątrz do mnie docierały. Na przykład rozmowy personelu przy umieszczaniu mnie pod respiratorem, czułam, że mnie przekładają, obracają. Zapamiętałam też list od rodziny, który przeczytał mi doktor. Później opowiedziałam mu co w nim było – relacjonuje.

Po wybudzeniu pokazano jej kalendarz. Okazało się, że przespała 10 dni. Wciąż jeszcze nie mogła mówić, bo z szyi sterczała jej rurka od tracheotomii.

- No i zaczęła się żmudna nauka wszystkiego. Na początku piłam wodę ze strzykawki, która i tak wciąż wypadała, nie byłam w stanie utrzymać widelca. Miałam rehabilitację oddechową, uczyłam się siadać, wstawać, chodzić. Dziwne, prawda? Niby człowiek to wszystko już umie, a musi uczyć się od nowa – zastanawia się nawet teraz.

***

Darek miał to nieszczęście, że zachorował w szczycie trzeciej fali. Szpitale były przepełnione, ludzie umierali. Napatrzył się na to wszystko, sam leżał pod tlenem. Po powrocie ze szpitala trafił na turnus rehabilitacyjny. To wszystko wciąż jest dla niego za trudne. Wciąż mierzy się z traumą. Psycholodzy zalecili mu, by nie wracał do tamtych wydarzeń. Dlatego nam o nich nie opowie. Na samą propozycję rozmowy reaguje paniką.

***

Jerzy Materna wyszedł ze szpitala w Wielką Sobotę. Trzy dni wcześniej rozdzielono go z żoną, która miała przejść jeszcze przez trzy operacje. W Wielkanoc usłyszał najgorszą z możliwych wiadomości. Barbara odeszła.

- To był ogromnie trudny moment. Przecież rokowania nie były złe, wygrała walkę z covidem. Niestety okazało się, że naświetlania, które przeszła kilka lat wcześniej w związku z nowotworem, osłabiły jej organizm. Miała kruche żyły. Pojawiła się niewydolność organów, zwłaszcza nerek… - znów przez chwilę nie może wypowiedzieć słowa.

Żyć trzeba było jednak dalej.

- Przeżyłem, choć nie dawano mi szans. Można powiedzieć, że mocno zbliżyłem się do śmierci, więc chcę spożytkować czas, który dostałem, jak najlepiej – tłumaczy. – Chciałbym jak najwięcej pomagać innym. Tworzymy w Lubuskiem program pilotażowy, skierowany szczególnie do młodych ludzi, których dotknęła izolacja związana z pandemią.

Nie ukrywa, że doświadczenie to bardzo go zmieniło.

- Mój syn wpadł w depresję. Stracił matkę i o mało co nie stracił i ojca. Do tego to zamknięcie, bezradność. Staram się go z tego wyciągnąć. No i jak najwięcej przebywać z wnukami. Jeździmy na rowerach, gramy w karty, próbuję do nich dotrzeć, bo uzmysłowiłem sobie jakie to ważne – tłumaczy. Wciąż jednak odczuwa skutki covida.

- Dwa palce u prawej ręki mam niesprawne, są też niezwykle wrażliwe, bolą przy byle dotknięciu. Drętwieją mi nogi. Lekarze twierdzą, że to sprawy neurologiczne. Rehabilituję się cały czas. Covid „sczyścił” mi też pamięć. Długo wracałem do siebie…

***

Emilia Pyrtek nie myśli o covidzie, choć przypomina jej o nim codziennie blizna na szyi po tracheotomii.

- Psychicznie dobrze to wszystko zniosłam – opowiada. - Mam wesołe usposobienie, jestem optymistką i myślę, że nie miałam traumy. Dużą rolę odegrały pewnie tak te dobre sny, jak i psycholog w szpitalu w Zielonej Górze. Żal mi najbliższych, którzy ciężko to znosili. Wciąż słyszeli w słuchawce, że mój stan jest krytyczny. Mam też w sobie ogromną wdzięczność tak dla personelu z SOR w Świebodzinie, jak i ze szpitala w Zielonej. Tylko dzięki nim przeżyłam – tłumaczy. – Nie chciałabym jednak przechodzić przez to jeszcze raz – dodaje pośpiesznie. Do dziś utrzymuje kontakt z personelem z Zielonej Góry. Piszą do siebie, nawet wybrała się tam w odwiedziny. – Myślę, jednak że zaczęłam bardziej doceniać życie. Dostałam przecież drugie – zauważa po chwili.

***

Darek, po kilku miesiącach od choroby wciąż nie jest w stanie wrócić do pracy. Jego stan fizyczny jest coraz lepszy, ale wciąż dochodzi do siebie.

Wideo: "Szczepienia są dla nas jedynym ratunkiem". Minister zdrowia przestrzega przed nadejściem czwartej fali epidemii

Źródło: TVN24/x-news

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska