Przegląda kolejno czarno-białe obrazki. Album po albumie. Widzi mamę, babcię. - A tu braciszek w Łojbyszewie... - wszystko nabiera kolorów i kształtów. Wspomnienia o nieludzkim cierpieniu i śmierci wracają...
- Tatuś był osadnikiem wojskowym. Walczył o polską niepodległość w I Wojnie Światowej. Za zasługi otrzymał krzyż walecznych i ziemię w okolicach Grodna, dokładniej w Lerypolu. Mieliśmy tam 20-hektarowe gospodarstwo.
W 1939 roku na Polskę napadła armia radziecka. Szybko dotarli do Lerypola. - Tatusia wyprowadzili do lasu - pani Maria wpatruje się w zdjęcie ojca. Wtedy, będąc jeszcze dzieckiem, nawet nie zdążyła się z nim pożegnać.
W okolicach Grodna radzieccy żołnierze pojmali wszystkich wojskowych osadników. W Lerypolu strzały padały tuż za miejscowością. - Mordowali i zakopywali bez trumien.
Była noc, 10 lutego 1940 roku, jak przyjechało NKWD z karabinami. Rozpoczęła się pierwsza zsyłka Polaków na Sybir. Maria Łój, dziś 82-letnia mieszkanka Krosna Odrzańskiego, miała 10 lat, jak została zesłana. - Otoczyli nasz dom. Otoczyli wszystkie domy wojskowych osadników. Wyprowadzali tylko kobiety i dzieci. Mężczyźni już nie żyli.
Człowiek brał, co było pod ręką. A oni wrzucali na wóz. - Oni tobołki na wóz, a mamusia z wozu - 10-letnie dziewczę patrzyło na przerażoną matkę. - Przecież myśmy myśleli, że nas do lasu wywiozą, jak tatusia. Że nas tam wymordują.
Mama pani Marii chwyciła worek wcześniej przygotowanych sucharów. Do wykarmienia była piątka dzieci i babcia. - Ty Babuszka pajediesz w Rasiju? - zapytał enkawudzista. - A co wy myślicie, że ja córkę z małymi dziećmi puszczę samą? - pojechała. Była już przed siedemdziesiątką.
Kobiety i dzieci wywozili z okolic Grodna saniami.
Pierwsza stacja - miejscowość Budowla. Na stacji przerażeni ludzie i wagony bydlęce. Pojmanych zwozili przez trzy dni. Łącznie może nawet dwa tysiące osób. - Upchali nas do kilkudziesięciu wagonów. Drzwi zaryglowali. Długo wieźli w ciasnocie i nie wypuszczali.
Po kilku dniach postój. Pierwszy łyk świeżego powietrza. Wyrzucono ciała. Przecież co chwila ktoś umierał. W wagonie 10-letniej Marysi jechało niemowlę. - I tej dziewczyneczki później nie było już słychać...
Na postoju dali do wagonu zawsze trochę wody, węgla. Ryglowali. Pociąg ruszał dalej. Kolejny przystanek? Dopiero po kilku dniach. I tak przez ponad miesiąc.
Dojechali na pustkowie. Wszędzie śnieg i potężne choinki. Okolice Bierezników, tuż przed uralskimi górami. Z oddali dobiegało wycie dzikich zwierząt. I trzask. To drzewa pękały od mrozu. - Wyładowali nas na śnieg. Góry śniegu jak budynki. Ale żadnych domów. My czekaliśmy w tym śniegu bardzo długo.
Po tygodniu dojechali do celu. Wielka polana z barakami. - Zaraz zagonili do pracy. Mężczyźni przy drzewie, kobiety przy gałęziach.
Do transportu z Grodna dołączyli później pojmani na Wołyniu. - Musimy za wszelką cenę przeżyć - powtarzała babcia. - Nie patrz na rzeczy, życie najważniejsze. Sprzedawaj, co masz. Więc mamusia co z domu zabrała, to sprzedawała. Oddała ubranie, sukieneczka za sukieneczką. Dostała wiaderko ziemniaków, albo trochę mąki. Obiad? Topiło się śnieg na ogniu i zagęszczało tartym ziemniakiem.
Świeży chleb mała Marysia z rodzeństwem jadła raz. Kupili za zebraną w tajdze żurawinę. Zapachu tego bochenka nie zapomni do końca życia.
Lata było na Syberii dwa miesiące. A tak, ciągle zima. Ludzie w tym piekle wspierali się jak mogli. Ktoś powiedział: - Wrócimy do Polski. I stawał się najlepszym przyjacielem. - Polsza przegnita. Jej nigdy nie będzie! - wmawiali strażnicy z obozu.
Katorga trwała półtora roku. Pamiątka? Na syberyjskiej polanie zostały dwa cmentarze.
Gdy ZSSR przeszło na stronę aliancką, Sybiraków uwolniono. - Możecie jechać gdzie chcecie. My teraz przyjaciele! Rodzina pani Marii trafiła do Kujbyszewa. Przyjaźń polsko-radziecka trwała krótko. Zaraz dali radzieckie paszporty i wywieźli do pracy w kołchozie.
Nastoletnia Maria przepracowała w kołchozie pierwszy rok i zapłacili jej dwudziestoma kilogramami mąki kukurydzianej. - Ale mogliśmy posadzić też trochę ziemniaczków. Mamusia przebłagała brygadiera. Serwatki trochę można było dostać. Czasami okruszynka sera wpadła. I maślanki można było kupić. A sukieneczka została nam jedna. Która z nas wychodziła, zakładała. Tak, to chodziliśmy w workach po ziemniakach, poowijani szmatami. A na nogach łapcie. Jeszcze wiozłam te łapcie do Polski, jak drugi raz wrócili nam wolność...
Sześć lat i dwa miesiące - tyle trwała wędrówka pani Marii. Umajone wagony, ozdobione chorągiewkami - tak wracali do Polski. - Wagony bydlęce, ale nie były już zaryglowane. Na ziemie odzyskane 16-letnia Maria przyjechała z mamą, która dożyła 104 lat, z babcią, która zmarła, jak miała lat 96. Wróciły też dwie siostry, czyli Karolina i Bronisława oraz brat Zygmunt. Najmłodszy, Mieczysław, nie przeżył. Zmarł w Kujbyszewie.
- Jak wróciliśmy, dali nam piękne sukieneczki - pani Maria pokazuje plik fotografii. W zdjęciach zamknięta przeszłość. Bolesnych wspomnień o utraconym dzieciństwie do dziś nie sposób zapomnieć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?