Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szymon Jędruch z tytułem "Ambasadora Stalowej Woli" wszedł na ścieżkę śpiewaczej kariery

Zdzisław Surowaniec
Szymon Jędruch w rodzinnej Stalowej Woli.
Szymon Jędruch w rodzinnej Stalowej Woli. Zdzisław Surowaniec
W liceum, kiedy młodzi ludzie przeżywają okres buntu, Szymon miał długie włosy, nosił glany, spodnie dzwony. Interesował się sztuką, uczył się gry na skrzypcach, występował w Teatrze "Okna", śpiewał w Klubie "Pod papugami", był harcerzem, grał w koszykówkę. Dziś nazwisko Szymona Jędrucha jest na afiszach Teatru Muzycznego w Łodzi jako solisty.

Szymon Jędruch

Urodzony 4 września 1977 roku w Stalowej Woli. Tu ukończył Liceum Handlowe w rozwadowskim ekonomiku, uczył się gry na skrzypcach. Absolwent Akademii Muzycznej w Łodzi na wydziale wokalno-aktorskim. Ma żonę Bognę i dwie córeczki Zofię i Julię. W latach 2002-2004 solista Opery na Zamku w Szczecinie. Od września 2006 roku jest solistą Teatru Muzycznego w Łodzi. Został uhonorowany tytułem "Ambasador Stalowej Woli".

Artysta w wiosennych kwiatach.
Artysta w wiosennych kwiatach. Zdzisław Surowaniec

Artysta w wiosennych kwiatach.
(fot. Zdzisław Surowaniec)

Przed kilkunastu laty wyfrunął ze Stalowej Woli. W maju wróci jako świetnie ukształtowany śpiewak i jego rodzinne miasto zobaczy go w operetce "Kraina uśmiechu" Franza Lehára, gdzie gra główną rolę Su Czonga. Miasto usłyszało jego głos już przed dwoma laty, kiedy wystąpił w klasztorze na festiwalu muzycznym. Akompaniowała mu na organach żona Bogna.

LEKCJE W KRAKOWIE

- Był taki moment, że nie wiedziałem co będę robił w życiu. Ale pojawiło się śpiewanie. Okazało się, że mam talent i zacząłem się zajmować śpiewaniem profesjonalnie - wspomina artysta. Przez trzy lata liceum jeździł na lekcje śpiewu do Krakowa. Tam zostało zauważone, że ma kawał głosu. Usłyszał zachętę, że mógłby zostać śpiewakiem operowym, klasycznym.

- Uczestniczyłem w warsztatach wokalnych w Dusznikach Zdroju, gdzie zjeżdżają pedagodzy z całej Polski i gdzie można zweryfikować to, co się umie. Znalazłem swoją drogę i wylądowałem w Łodzi na Akademii Muzycznej - opowiada.

Ale - jak zapewnia - trampoliną, od której odbił się i skoczył do wielkiego świata, była Stalowa Wola. W Miejskim Domu Kultury zaangażował się w działalność Teatru "Okna" Marka Woynarowskiego. Na cztery lata związał się z harcerstwem, był instruktorem w szczepie im. Szarych Szeregów. Trafił na Ogólnopolski Festiwal Harcerski w Kielcach, gdzie zdobył w 1994 roku "Srebrną Jodłę", a rok później "Złotą". Trenował koszykówkę w klubie za czasów Jacka Kaczmarskiego. - Ale moje 182 centymetrów wzrostu to było za mało jak na koszykarza - przyznaje.

LOKALNY PATRIOTA

- Jednak zapragnąłem czegoś więcej i musiałem wyjechać ze Stalowej Woli. Mimo oddalenia, jestem bardzo uczuciowo związany z tym miastem. Mogę o sobie powiedzieć, że jestem lokalnym patriotą - deklaruje artysta. - Kiedy przyjeżdżam do rodziców, to mam przygotowaną przez ojca prasę z okresu mojej niebytności i zawsze przeglądam wiadomości kulturalne i sportowe - zapewnia.

- Nie mam kompleksu, że jestem ze Stalowej Woli, wręcz odwrotnie, podkreślam to na każdym kroku. Tym bardziej, że teraz jest większe zainteresowanie moją osobą. W nas, stalowowolanach, jest stalowa wola w dążeniu do celu. I ja jestem tego przykładem - mówi z wesołymi iskierkami w oczach.

Szymon zdaje sobie sprawę, jak kapryśny jest zawód artysty. - W każdej chwili osoba, która podejmuje decyzje w teatrze, może powiedzieć "panu już dziękujemy" - mówi o tym, co wisi nad każdym artystą. Dlatego rozwija się wielostronnie, nie skupia się tylko na scenie. Przez trzy lata uczył śpiewu w średniej szkole muzycznej. - Mimo niedużego doświadczenia miałem sukcesy pedagogiczne - zapewnia. Jest na drugim semestrze studiów doktoranckich w Łodzi, za trzy lata będzie bronił rozprawy doktorskiej z Mozarta. Myśli o studiach reżyserskich.

DOBRA DYKCJA

- Mój ojciec ma takie powiedzenie, że ten, kto chce coś osiągnąć, szuka sposobu jak to zrobić, a jak ktoś nie chce czegoś zrobić, szuka powodu. Jeśli ktoś chce coś zrobić, to znajdzie ludzi, którzy mu pomogą. Jak ktoś siedzi w domu i czeka, to niczego nie zdobędzie - stwierdza to, co już poznał na własnej skórze.

Za małżonkę ma rodowitą łodziankę. Mają dwie córeczki. - Luciano Pavarotti, mój wielki idol, miał trzy córki. Więc w trochę mi jeszcze brakuje - śmieje się. - Dzieci są dla mnie motywacją do rozwoju. Moje córki dodały mi skrzydeł - wyznaje. Przy córkach ćwiczy… dykcję! - Bardzo dużo mi daje to, że po sto razy muszę czytać te same bajki córkom. W ten sposób nie marnuję czasu, staram się przeczytać inaczej za każdym razem, na kilkanaście sposobów, dwadzieścia minut dziennie - mówi ubawiony. Efekt jest świetny, ma piękną dykcję.

Żona Szymona zauważyła, że w Stalowej Woli ludzie bardzo dobrze śpiewają i bardzo dobrze tańczą. Zdolności wokalne mieszkańców zaobserwowała w kościele. Być może bierze się to tradycji chóralnych. Wiele dobrego zrobił także Stanisław Steczkowski, który podniósł śpiew chóralny w mieście na wyżyny artyzmu. - To się potwierdza, bo jestem stalowowolaninem i w operetce śpiewam i tańczę. Nie mam się więc czego wstydzić - uważa.

OKLASKI ZA SKRZYPCE

Szymonowi bardzo przydały się umiejętności muzyczne, jakie wyniósł ze Stalowej Woli. Tak o tym opowiada: - Każde doświadczenie może się przydać w najmniej spodziewanym momencie. Przez sześć lat grałem na skrzypcach, nie zostałem skrzypkiem, to nie było mi pisane. Ale w pierwszym spektaklu, w którym debiutowałem w Łodzi, miałem zagrać Orfeusza w "Orfeuszu w piekle" Offenbacha. Orfeusz grał na skrzypcach, zamęczał Eurydyke graniem, ona nie mogła tego znieść. Koleżanka powiedziała mi "nie przejmuj się po tym duecie nie ma braw". Udawałem granie i to dość umiejętnie, przebierając palcami po strunach. Kiedy skończyłem grać, ukłoniłem się, a publiczność biła brawo. Moja rodzina była na widowni i słyszała, "Boże, on faktycznie gra". Moja kreacja aktorska nie byłaby tak dobra, gdybym nie grał na skrzypcach. Przydało się.

- Śpiewaków postrzega się jako ludzi trochę postrzelonych - przyznaje Szymon. - Wynika to z prostej przyczyny. Skrzypek czy inny instrumentalista zamyka po koncercie instrument w futerale. Natomiast ja po występie nie wsadzę się do futerału, emocje zostają w człowieku. Niedawno śpiewałem dwa razy pod rząd, w czwartek i piątek. To są takie emocje, że spektakl kończy się o 22, a ja do 2 nie mogłem zasnąć, bujałem się z kąta w kąt w mieszkaniu. Nawet często używam ziołowych uspokajaczy. Każdy występ to jest olbrzymi wysiłek fizyczny i psychiczny, kiedy nie wiadomo co z tymi emocjami zrobić. Śpiewacy, artyści, są więc trochę przewrażliwieni na swoim punkcie - przyznaje.

DUŻA KONKURENCJA

Kiedy pytam czy w teatrze wśród artystów panują wilcze prawa, Szymon odpowiada wymijająco, ale ciekawie: - Zawód śpiewaka wymaga dużego samozaparcia. Problemem jest większa niż kiedyś konkurencja. Na uczelnie artystyczne zdaje masa ludzi i ta masa kończy studia, a w tym zawodzie pracy jest coraz mniej. Śpiewaków jest dużo, a pracy nie ma za wiele. To jest konkurencyjny zawód. Kiedy artysta wychodzi na scenę, za każdym razem sprawdza się, jest weryfikowany, taka jest specyfika zawodu. Poprzeczka jest bardzo wysoko postawiona.

Jak wysoko? Szymon tak to tłumaczy: - Od śpiewaka wymaga się dziś wyglądu amanta filmowego, śpiewania jak Luciano Pavarotti czy Placido Domingo, do tego aktorstwa na poziomie Roberta de Niro. Przesadzam, ale to wszystko ma być naraz. Kiedyś śpiewacy to były gwiazdy, które nie musiały dbać o wygląd i wielu było po prostu grubych jak Caruso, król wysokiego C. Dziś Anna Netrebko, Piotr Beczała, Mariusz Kwiecień to wszystko ładni, medialni ludzie.

ZŁOTE LATA

Na koniec Szymon wyznał: - Sukces wymaga kilkunastu lat przygotowań. Jestem już po trzydziestce, śpiewak w wieku czterdziestu lat osiąga apogeum. Moje złote lata nadchodzą. Może się okazać, że będą tylko śpiewał, bo będzie taki boom na Jędrucha, że nie będę mógł się opędzić od propozycji. Ten zawód jest jednak kruchy i niepewny. To, co robię, jest moją pasją, bo poznaję nowe rzeczy. To jest odkrywanie nieznanych światów. Wiem co chcę robić, ale gdzie mnie życie zaprowadzi, trudno powiedzieć. Każdy chciałby być sławny i bogaty. Ale tak jak w słynnej arii z pierwszego aktu "Baron Cygański" - wielka sława to żart.

Szymon jest pogodnym, młodym artysta, który stoi na progu kariery.
Szymon jest pogodnym, młodym artysta, który stoi na progu kariery. Zdzisław Surowaniec

Szymon jest pogodnym, młodym artysta, który stoi na progu kariery.
(fot. Zdzisław Surowaniec)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie