Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radzieckie wojsko sprzedawało mieszkańcom tanią biżuterię. To były obrączki zrobione z elementów samolotów

(pij)
fot. sxc.hu
Wojskowi z lotniska w Wiechlicach biżuterię wyrabiali z elementów odrzutowców. Pocięte na obrączki rurki z tombaku schodziły na pniu. Ludzie chętnie kupowali tanią biżuterię i dawali nabijać się w butelkę.

To historia, która wydarzył się przed wieloma laty, kiedy wojsko radzieckie na dobre zajmowało lotnisko w Wiechlicach. Była to olbrzymia baza wojskowa pod Szprotawa. Dziś po armii ZSRR został potężny pas startowy, dziesiątki hangarów na myśliwce odrzutowe oraz inne obiekty militarne. Był tam nawet bunkier atomowy, w którym przechowywano na pewno broń chemiczną.

W latach 70. radzieccy wojskowi z lotniska handlowali czym tylko się dało. Z wojskowej bazy kilogramami wynoszono czekoladowe cukierki, konserwy mięsne czy też alkohol. Towary, których w sklepach często nie było, cieszyły się olbrzymim powodzeniem. Wojsko zarabiało krocie, ludzie mieli słodycze czy mięso. Wszyscy byli zadowoleni.

- W pewnym momencie zaczęły do nas docierać sygnały o sprzedaży dużej ilości biżuterii, która w rzeczywistości biżuterią nie była - opowiada prokurator Kazimierz Rubaszewski, obecnie rzecznik zielonogórskiej prokuratury okręgowej.

Prokurator poszedł tym tropem. Faktycznie wojsko radzieckie sprzedawało lokalnej społeczności biżuterię. - To miały być tanie obrączki, jak zapewniali wojskowi, ze złota - mówi prokurator Rubaszewski. - Problem w tym, że tak naprawdę były wykonane z nic nie wartego tombaku - dodaje.

Okazało się, że wojskowi obrączki robili sami. - Cięli na plastry rurki z elementów samolotów odrzutowych robiąc biżuterię - wspomina prokurator Rubaszewski. Tak przygotowane "obrączki" trafiały na handel. W Szprotawie i okolicy schodziły dosłownie na pniu. Swoje robiła cena. Wojskowi sprzedawali tego duże ilości. Ludzie brali wszystko sugerując się niską ceną.

Prokurator zaczął śledztwo. I nie było to łatwe zadanie. Z pewnością tombakowych obrączek sprzedano setki. Dokładnie ile - tego nigdy nie ustalono - Ponieważ klientami byli ludzie znani w środowisku nie chcieli się zgłaszać, bo się wstydzili, że tak łatwo dali się wykiwać - wspomina prokurator Rubaszewski.

Śledztwo zostało przekazane prokuraturze wojskowej. Dalej zajęli się tym już radzieccy śledczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska