Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Królikowski: - Rodzina pozwala się zresetować

Aleksandra Szymańska 95 722 57 72 [email protected]
RAFAŁ KRÓLIKOWSKI. Ma 43 lata. Żonę Dorotę Mirską poznał, gdy jako dziennikarka przeprowadzała z nim wywiad o uwodzeniu. Mają dwóch synów: 11-letniego Piotra i 7-letniego Michała. Aktorstwo wybrał za starszym bratem Pawłem, dziś równie popularnym. Na ekranie debiutował w "Pierścionku z orłem w koronie” Andrzeja Wajdy. Dziś na koncie ma kilkadziesiąt filmów (m.in. "Lejdis”), seriale ("Niania”, "Teraz albo nigdy”), role teatralne i nagrody. W Gorzowie, w ramach listopadowych Spotkań Teatralnych, pokazał się ze spektaklem "Hipnoza”.
RAFAŁ KRÓLIKOWSKI. Ma 43 lata. Żonę Dorotę Mirską poznał, gdy jako dziennikarka przeprowadzała z nim wywiad o uwodzeniu. Mają dwóch synów: 11-letniego Piotra i 7-letniego Michała. Aktorstwo wybrał za starszym bratem Pawłem, dziś równie popularnym. Na ekranie debiutował w "Pierścionku z orłem w koronie” Andrzeja Wajdy. Dziś na koncie ma kilkadziesiąt filmów (m.in. "Lejdis”), seriale ("Niania”, "Teraz albo nigdy”), role teatralne i nagrody. W Gorzowie, w ramach listopadowych Spotkań Teatralnych, pokazał się ze spektaklem "Hipnoza”. fot. Krzysztof Tomicz
Po latach singlowego życia zapragnął mieć rodzinę. Goszczący niedawno w Teatrze Osterwy w Gorzowie Rafał Królikowski opowiada, jak stara się być dobrym ojcem i mężem.

- Czy aktorstwo sprzyja byciu tatą i mężem? Widział się pan dziś ze swoimi synami?
- Rano, kiedy wstali z łóżka, a ja wyjeżdżałem do Gorzowa... Myślę, że wszystko zależy od aktora, od jego konstrukcji psychicznej. Od tego, czego potrzebuje, żeby odpocząć, nabrać energii, zresetować się po tym, co robi w teatrze, w filmie. Dla mnie rodzina jest wsparciem, ale - jak mówię - to indywidualna sprawa. Ja miałem taki moment, że po latach singlowego życia - jak to się dziś określa - stwierdziłem: chcę mieć rodzinę. Chcę mieć coś stabilnego, do czego się wraca po różnych zawirowaniach związanych z zawodem. Aktor przez godzinę czy dwie w teatrze albo przez kilka tygodni, w przypadku filmu, żyje w świecie ułudy. Ktoś tam kogoś kocha, ktoś cierpi. Potem trzeba wyjść z roli, dojść do siebie, dotknąć ziemi, wrócić do realnego życia. To daje rodzina. Z drugiej strony, żeby zagrać prawdziwe uczucia, np. troskę o dzieci, trzeba ją poczuć. Nie chcę powiedzieć, że trzeba kogoś zabić, żeby zagrać mordercę, ale dobrze, żeby aktor doświadczył różnych emocji, żeby potem wiedział, o czym mówi.

- Rodzina nigdy nie przeszkadza w karierze?
- Kto zakłada rodzinę, powinien mieć świadomość, że musi wziąć za nią odpowiedzialność. Może to banał, ale wychodzę z takiego przekonania.

- Ale pewnie nie zawsze udaje się pogodzić zawód z obowiązkami rodzinnymi?
- Nie zawsze. Zdarza się, że wszystko jest na głowie żony, że inni tatusiowie uczestniczą w jakichś ważnych wydarzeniach w szkole, choć na kilku wywiadówkach byłem... Taki zawód wybrałem i staram się, na ile mogę, żeby jakoś to wszystko równoważyć.

- Psychologowie wyróżniają kilka typów ojców, jeden z nich to nieobecny. Nie zna swoich dzieci, bo go nie ma, np. wyjeżdża w delegacje. Może u pan to nie są delegacje...
- Dlaczego?! Przyjazd do Gorzowa jest taką delegacją. Są też takie wyjazdy, że nie ma mnie dwa-trzy dni z rzędu, bo gram w trzech różnych miastach. Albo, kręcąc film, wyjeżdżam gdzieś na dwa-trzy tygodnie. Ale potem są wakacje czy ferie albo takie momenty, gdy mam mniej pracy i mogę być tatą 24 godziny na dobę.

- Tatą kumplem czy tatą, który wymaga?
- Kiedy mnie nie ma dłużej, staram się być przede wszystkim tatą, który kocha. Nie chcę się kojarzyć moim dzieciom z kimś, kogo nie ma przez cały tydzień, potem przyjeżdża, krzyczy i truje. Wolę, żeby synowie się mną nacieszyli, żebym był tatą wyśnionym, wymarzonym, za którym tęsknili. Ale gdy już jestem dłużej w domu, trzeba czasami przykręcić śrubę i zrobić trochę porządku.

- Nałożyć szlaban, dać klapsa?
- Biorę udział w kampanii "Kocham. Nie biję". Podpisuję się pod tym, bo choć czasami bardzo łatwo pójść za głosem emocji i walnąć w tyłek, to po to jesteśmy dorosłymi, żeby się kierować rozumem. Do tego, żeby być rodzicem, trzeba mieć dużo pokory, cierpliwości i umiejętności tłumaczenia dzieciom, na czym polega świat.

- Uczył się pan tego z poradników?
- Też. Żona najczęściej podsuwała mi jakieś poradniki dotyczące dzieci - wychowania, pielęgnowania. Może dlatego, że nasi rodzice mieszkali daleko i nie mogliśmy liczyć na ich pomoc. Musieliśmy się podpierać opowieściami, radami znajomych i właśnie poradnikami. Jest ich dość dużo i warto z nich korzystać. Sporo z tego, co tam napisano, zostaje w głowie.

- Dzieci są dla pana najważniejsze?
- Absolutnie tak, choć ta świadomość przychodzi z czasem. Szczególnie w sytuacjach ekstremalnych, gdy np. coś się z dziećmi dzieje, trzeba je zawieźć do szpitala, a tu są jakieś zobowiązania zawodowe. Wtedy wybór jest jeden.

- A gdyby dostał pan świetną propozycję zawodową, która wiązałaby się z wyjazdem daleko, na dłużej, to usiadłby pan z rodziną i się naradził, czy od razu odrzucił ofertę?
- Myślę, że usiadłbym z rodziną, żeby to nie była moja decyzja, ale nasza. I myślę, że taki wyjazd byłby możliwy. Wahałem się z przyjęciem roli w serialu "Teraz albo nigdy", bo wiązała się właśnie z wyjazdem i z tym, że musiałbym złamać słowo dane w teatrze - chodziło o terminy spektakli. Ale żona mocno mnie wsparła i właściwie przekonała do atrakcyjnego wyjazdu z serialem na Maderę.

- Może rodzina chciała pozbyć się pana na trochę?
- Myślę, że aż takim despotą nie jestem, żeby rodzina musiała mnie wyganiać z domu. Ale pewnie jak mnie czasami nie ma, to też jest fajnie.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska