Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rajd Dakar: Piekło na własne życzenie

Wysłuchał Paweł Tracz 0 95 722 69 37 [email protected]
fot. Archiwum Grzegorza Simona
- Każdy dzień to przygoda, ale każdy to również mordercza walka o przetrwanie - przyznaje Grzegorz Simon, który w styczniu uczestniczył w najsłynniejszym rajdzie na świecie.

[galeria_glowna]
Rok temu, po odwołaniu rajdu, 36-letni gorzowianin wspólnie z Krzysztofem Lisem jako członkowie teamu Kagera samodzielnie pokonali w Maroku kilka etapów wytyczonej trasy. Ale dla Simona to było za mało.

- Jeszcze w sierpniu zeszłego roku pojechałem do Afryki na kolejny, dwutygodniowy trening - zdradza. - Bo Dakar nie umarł w mojej głowie po powrocie w styczniu, tylko cały czas tam był. I nadal tam siedzi, bo choć teraz wystartowałem już jako zawodnik, to go nie ukończyłem. Może gdybym dojechał do mety w Buenos Aires i dostał pamiątkowy medal, to byłoby po sprawie. A tak już dziś myślę o kolejnej próbie.

O ekipie

JAK POWSTAWAŁY ZDJĘCIA

Dakar to nie tylko piekło i mordercza walka o przetrwanie. To również możliwość obejrzenia kawałka świata, z zupełnie innej perspektywy. - Wolnego czasu praktycznie nie było, więc wykorzystywałem każdą okazję - mówi Simon. - To na punkcie granicznym między Chile i Argentyną, to w czasie postoju, po wcześniej zakończonym etapie.

- W ostatniej chwili okazało się, że jest wolne miejsce w zespole Diverse Extreme Team. Mam licencję kierowcy, ale kocham też nawigację. Bardzo mnie pasjonują te wszystkie metromierze, GPS-y, roadbooki i orientacja w terenie. Dlatego w rajdzie pojechałem jako drugi pilot i kierowca. Pierwszymi byli Grzegorz Baran, który usiadł za kółkiem MAN-a i Izabela Szwagrzyk.

O aklimatyzacji

- To się nazywa pech! Do Argentyny polecieliśmy 25 grudnia, a już dwa dni po przylocie do Buenos Aires, złapałem grypę. Pech wyjątkowy, bo do tej pory co roku się szczepiłem. Ale teraz z powodu natłoku zajęć związanych z pracą i przygotowaniami do Dakaru, zwlekałem z wizytą u lekarza do ostatniej chwili. Gdy w końcu się zdecydowałem, przyszła refleksja: jest mało czasu i co, jak będą skutki uboczne? No i męska decyzja "nie szczepię się" odcisnęła piętno czterodniową chorobą.

O występie

- Rajd rozpoczął się 3 stycznia w Buenos Aires. Pierwsze odcinki były trudne i długie, ale nam poszło naprawdę nieźle. Byliśmy mocno skoncentrowani, jechaliśmy płynnie i szybko. Jak szybko? Często nawet 150 km na godzinę. Ten etap ugruntował naszą mocną pozycję. Startowało 85 ciężarówek, a my zamykaliśmy drugą dziesiątkę. Przed nami były głównie zespoły fabryczne, więc byliśmy z siebie naprawdę dumni. Zwłaszcza że w kolejnych dniach utrzymywaliśmy tę wysoką lokatę.

O wyniku i tempie

- "Zwycięzcy są na mecie" to motto Dakaru. Ale jeśli już się wystartuje, to nie sposób myśleć tylko o dojechaniu do końca. Gdy jedzie się na czas, startuje i finiszuje o określonej godzinie, to forsuje się tempo na maksa. Po szutrach i piachach, asfaltowej dojazdówce i wydmach, wszystko w zależności od OES-u. I wiele razy ryzykując, po to, żeby nie ciągnąć się w ogonie, ale również by zdążyć do punktu kontrolnego lub biwaku. Dlatego od pierwszego dnia tempo jest mordercze. Bo każdy dodatkowy kwadrans to możliwość dłuższego spania, napraw czy posiłku. Tak było codziennie, po kilkanaście godzin w biegu...

O jedzeniu i spaniu

- Brak czasu wymusza wszystko. Dlatego dwa batony energetyczne i kilka litrów wody musiały często wystarczyć za cały posiłek w ciągu dnia. Trzy razy zakończyliśmy etap bardzo późno. Po pewnym czasie to nie ma znaczenia, bo człowiek jest jak w letargu i myśli tylko o jednym: śnie. Często w ubraniu i byle gdzie.

O zakończeniu

- Naszą przygodę zakończyliśmy na dziesiątym etapie. Był bardzo trudny. Chile, pustynia Atacama, najsuchsze miejsce w Ameryce Południowej. Wydmy jak czteropiętrowe bloki. Żeby je pokonać, musieliśmy kluczyć między nimi, do tego pionowe zjazdy i podjazdy. Przy kolejnej z takich prób przewróciliśmy się na bok, a potem na dach. To jeszcze nie był koniec, bo najpierw przy pomocy innych podnieśliśmy ciężarówkę, a potem chcieliśmy ją naprawić. Ale uszkodzony silnik zniweczył plany. Żal był ogromny, bo to był ostatni ciężki etap, a droga do mety stała otworem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska